Historia koszmarnego „czarnego weekendu na Imoli” wciąż przyprawia o dreszcze. Podobnie jak 28 lat temu śmierć dwóch kierowców, w tym jednej z największych postaci w historii sportu, jest zupełną abstrakcją. Zły los przypomniał wówczas wszystkim, że Formuła 1 jest, była i zawsze będzie sportem pięknym, lecz zarazem okrutnym.

Sezon 1994 miał być początkiem kolejnego genialnego rozdziału. Ayrton Senna, uchodzący wówczas za największą gwiazdę Formuły 1, po kilku latach posuchy w walce o najwyższe laury zdecydował się opuścić zespół McLarena, w którym zdobywał swoje mistrzowskie tytuły.  

Nowym kierunkiem, bez zaskoczenia, okazał się Williams. Brytyjska stajnia dominowała przez dwa poprzednie sezony, a ostatnim mistrzem świata spod jej ramienia został największy antagonista Ayrtona, Alain Prost. Czwarty tytuł skłonił “Profesora” do definitywnego zakończenia swojej kariery w F1, a Brazylijczykowi otworzył drzwi do wymarzonego transferu.  

Istotną kwestią była jednak wymierzona w Williamsa zmiana przepisów, do której doszło przed startem kampanii. Zakaz stosowania m.in. kontroli trakcji czy aktywnego zawieszenia miał uczynić rywalizację bardziej wyrównaną. Było to pokłosie ogromnej przewagi, którą nowy zespół Senny wypracował sobie w ubiegłych latach z pomocą tych właśnie ulepszeń. 

Mistrzowie stracili na tym zdecydowanie najbardziej. Najnowsza konstrukcja prowadziła się niestabilnie i nie odpowiadała Sennie. Brazylijczyk przyznawał często, że czuł się w niej źle. Zwracał uwagę głównie na mocno odczuwalne, nerwowe zachowanie tyłu samochodu.  

Sezon rozpoczął się w Sao Paulo, rodzinnej miejscowości Senny. Bożyszcze lokalnej publiczności w piorunującym stylu wywalczyło pole position. Po starcie Brazylijczyk stracił jednak prowadzenie na rzecz wschodzącej gwiazdy, Michaela Schumachera, a następnie próbował odbić zwycięstwo na swoim terenie za wszelką cenę. Szalona pogoń dobiegła końca na kilkanaście okrążeń przed metą, gdy Senna obrócił, a w efekcie zgasił swój bolid w ostatnim zakręcie.  

W następnym w kolejności Grand Prix Pacyfiku Ayrton ponownie zwyciężył w kwalifikacjach, lecz w wyniku niezawinionej kolizji jego wyścig zakończył się już na pierwszej sekcji.  

Schumacher z kolei, dublując niemal całą stawkę, zwyciężył po raz drugi w sezonie, uciekając Sennie na 20 punktów. Społeczność padoku, z niezadowolonym z rozwoju sytuacji Brazylijczykiem na czele, zaczęła kwestionować legalność bolidu zaskakująco szybkiego Benettona, który zdawał się poruszać po torze z pomocą zabronionych wcześniej ulepszeń. 

Cokolwiek nie działoby się w garażu rywali, Senna wiedział, że następny wyścig o Grand Prix San Marino musi być nowym otwarciem, punktem zapalnym wielkiego powrotu do walki o obydwa tytuły. 

ZŁO CZAI SIĘ ZA ROGIEM

Ciepły weekend we Włoszech rozpoczął się w piątek, 29 kwietnia. Nad malowniczą i pogodną Imolą dało się jednak wyczuć dziwne, negatywne emocje. “Coś” krążyło nad torem, a ostrzeżenie przed niechybnie zbliżającymi się tragediami, pojawiło się dość szybko. 

- Szczerze mówiąc, nawet teraz te wspomnienia wciąż przyprawiają mnie o dreszcze - wspominała Claire Campbell, która wraz ze swoim partnerem przyjechała wówczas do Włoch w roli kibica. Na łamach portalu racefans.net opisała ona aurę tamtego feralnego weekendu. 

- Jestem trochę italiofilką i będąc na Imoli, czytałam wszystko na temat Tifosich, którzy obserwowali wyścig ze wzgórza przy zakrętach Rivazza. Bycie w rodzinnym mieście Ferrari […] sprawiło, że było jeszcze lepiej [jeśli chodzi o atmosferę wyścigu] - mówiła Campbell. 

Podczas pierwszej porannej sesji doszło do koszmarnie wyglądającego wypadku. Rubens Barrichello wypadł z toru w zakręcie Variante Bassa, a jego Jordan wystrzelił w powietrze na wysokim krawężniku. Bolid wpadł następnie na barierę i przekoziołkował. Porządkowi w zdecydowany (a właściwie zbyt zdecydowany) sposób przewrócili wrak na koła, a chwilę później na miejscu pojawiły się służby ratunkowe.  

Wypadek Rubensa Barrichello

Ich sprawne działanie okazało się zbawieniem dla młodego Brazylijczyka, który chwilę wcześniej dusił się własnym językiem. Skończyło się na strachu, ze złamanymi nosem i ręką. Barrichello w szpitalu w Bolonii - pomimo rzekomego zakazu lekarzy - odwiedził jego bohater i rodak, Senna. 

- Pierwszą twarzą, jaką zobaczyłem, była twarz Ayrtona. Miał łzy w oczach. Nigdy wcześniej tego nie widziałem [u niego]. Odniosłem wrażenie, że czuł się tak, jakby mój wypadek był jak jego - opowiadał mediom Rubens. Dla młodego reprezentanta “Kraju Kawy” był to koniec rywalizacji podczas tego weekendu. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść… 

POD TYM SAMYM DACHEM

Claire wraz ze swoim partnerem pojawili się w Imoli w czwartkowy wieczór. Ogromne zainteresowanie pierwszym w sezonie europejskim wyścigiem sprawiło jednak, że zarezerwowanie miejsc noclegowych graniczyło z cudem. Mimo trudów udało im się znaleźć schronienie w jednym z miejscowych hoteli, a jak się później okazało, ich sąsiadem miał być jeden z kierowców. 

- Gdy przybyliśmy na miejsce w czwartek, usłyszeliśmy od innych gości, że jeden z zawodników zatrzymał się tu na weekend. Kierowca o nazwisku Ratzenberger dzielił z nami hotel tamtej nocy. Zapamiętałam to nazwisko na zawsze - opowiadała. 

W sobotę kierowców czekała główna sesja kwalifikacyjna, której zadaniem wówczas nie było jedynie ustalenie kolejności na starcie do wyścigu, lecz także zredukowanie liczby zawodników na gridzie do maksymalnie 26. Faworytem do zdobycia pole position, pomimo wcześniejszych niepowodzeń, wciąż pozostawał genialny w czasówkach Senna. 

Gdy bolidy pojawiły się na torze, Imola stała się wielką filharmonią. Ogłuszający - lecz wyjątkowy - ryk silników był słyszalny niemalże w całej okolicy obiektu.  

- Pamiętam, że była tam taka długa aleja. Kiedy nią szliśmy, można było dosłownie usłyszeć Ferrari. One były nie do pomylenia. Szczerze, nawet teraz to wspomnienie wywołuje u mnie gęsią skórkę. 

- Gdy tylko dotarliśmy do końca tej alejki, to niemalże biegłam, bo jedyne o czym wtedy myślałam, to “muszę zobaczyć te samochody” - wspomina Claire. 

Nitka im. Enza i Dino Ferrarich była w owym czasie wyraźnie szybsza niż obecnie. Do pierwszego mocnego hamowania wiodły Tamburello i Villeneuve - piekielnie szybkie i pokonywane pełnym gazem zakręty. Spod pędzących bolidów sypały się iskry. Zarówno kibice, jak i kierowcy zdawali sobie sprawę z tego, że ten fragment toru nie wybaczy błędu. 

Campbell podziwiała akcję właśnie z wewnętrznej strony szykany Villeneuve'a. 

- […] Obserwowałam ich i nie byłam w stanie pojąć, jak szybko pokonują te zakręty. To było oszałamiające, naprawdę. […] Szalenie niebezpieczne, poza szaleństwem... - mówiła kobieta, której zachwyt miał chwilę później przerodzić się w przerażenie. 

Gdy niektórzy kierowcy szukali limitów, starając się o czas gwarantujący start z przodu, inni walczyli o to, by w ogóle na tym starcie stanąć. Jeden z nich zbliżał się właśnie do sekcji Villeneuve'a, gdy jego bolid niespodziewanie pomknął wprost na betonową barierę. Po tym, jak roztrzaskany samochód się zatrzymał, Imola ucichła. To był Roland Ratzenberger. 

WALCZYŁ, ZA NAJWYŻSZĄ CENĘ

Czerwono-biały kask Austriaka opierał się bezwiednie na ścianie kokpitu. Zawodnik nie dawał żadnych oznak życia i szybko stało się jasne, że sytuacja była naprawdę poważna. Na miejscu prędko pojawili się lekarze, lecz na ratunek było za późno. 34-latek poniósł śmierć na miejscu.  

Telewidzom na całym świecie ukazał się ten koszmarny obraz - Roland Ratzenberger zginął w wieku 34 lat

Przed wypadkiem z bolidu Simtek, prowadzonego przez Ratzenbergera, odpadło przednie skrzydło. Do jego uszkodzenia miało dojść chwilę wcześniej, gdy walczący o prawo do startu Austriak zaatakował jedną z wysokich tarek. Utrata elementu spowodowała, że podsterowny bolid wpadł na betonową bandę z prędkością grubo ponad 200 km/h.  

Formułę 1 po raz pierwszy od 12 lat spowiły ciemności. Śmierć wydawała się już wtedy czymś zupełnie nieobecnym na torach najlepszej serii wyścigowej świata. Rzeczywistość obnażyła jednak wady systemu bezpieczeństwa w najgorszy możliwy sposób. 

Atmosfera w padoku stała się bardzo przytłaczająca. Ówczesne pokolenie kierowców po raz pierwszy musiało bowiem stawić czoła śmierci jednego z nich. Ayrton Senna, który zwyciężył w kwalifikacjach, pojawił się na miejscu wypadku osobiście, by poznać szczegóły tragedii od samego Sida Watkinsa, głównego lekarza F1, a prywatnie swojego przyjaciela.  

Brazylijczyk płakał i był wyraźnie poruszony tragedią. Nie chciał się ścigać, o czym zwierzył się medykowi w ich wspólnej rozmowie. Ten miał proponować mu porzucenie rywalizacji i wspólny wyjazd na ryby. Senna odparł jednak, że nie może odpuścić. Wiedział, że wciąż ma wiele do powiedzenia w tym pięknym, lecz niezwykle okrutnym sporcie. 

Claire wraz ze swoim partnerem mocno przeżyli wydarzenia z południa. By odreagować, zdecydowali się na wieczorny wypad do jednego z lokalnych barów.  

Bilet na Grand Prix San Marino 1994

- Podczas wyjścia spotkaliśmy dwóch Austriaków, którzy również przyjechali na wyścig, więc porozmawialiśmy. Oczywiście tego dnia mieliśmy sporo do omówienia. 

- Mieliśmy bilety na Rivazzę, gdzie byli Tifosi, na wzgórzu. Ci dwaj Austriacy powiedzieli, że mieli miejsca na trybunie przy prostej start-meta i zapytali, czy chcielibyśmy je mieć, bo oni nie byli zainteresowani startem. Mieliśmy się później odmienić w połowie wyścigu, co oznaczało, że mogliśmy zobaczyć start. […] Oczywiście się zgodziliśmy - wspominała tamten wieczór. 

Gdzieś w niedalekiej okolicy tragiczne wydarzenia z kwalifikacji trawił na swój sposób ten, na którego miały być jutro zwrócone oczy całego wyścigowego świata. Senna słynął z przeżywania wszelkich poważniejszych wypadków. 

Brazylijczyk był przybity. Płakał, gdy rozmawiał przez telefon z oddaloną o tysiące kilometrów partnerką. Ściganie było z pewnością ostatnią rzeczą, na jaką miał wówczas ochotę. Podobne uczucia targały zapewne każdym z 25 kierowców, którzy nazajutrz mieli stanąć do walki.  

"BÓG DA CI NAJWIĘKSZY ZE WSZYSTKICH DARÓW"

Niebiesko-biały Williams ustawił się na pierwszym polu startowym. Na gridzie, jak to zwykle przed startem, krzątało się mnóstwo osób. Senna nie miał w zwyczaju zdejmować swojego ikonicznego już, żółtego kasku, podczas ostatnich chwil przed rozpoczęciem rywalizacji. Tym razem było jednak inaczej. Ayrton sprawiał wrażenie zamyślonego, smutnego, ale przede wszystkim zmęczonego. Opierał swoją głowę o tył kokpitu i z zamkniętymi oczami oczekiwał godziny 14.  

- Tego ranka, gdy się obudził, poprosił Boga, aby do niego przemówił. Otworzył Biblię i przeczytał fragment, który mówił: “Bóg da Ci największy ze wszystkich darów. Siebie samego” - mówiła po latach siostra Ayrtona, Viviane.  

Na starcie doszło do groźnie wyglądającego wypadku. J.J. Letho zgasił swój bolid, a pędzący z tyłu Pedro Lamy nie zdołał go ominąć. Kierowcy wyszli z incydentu bez szwanku, lecz odłamki pojazdów raniły kilku fanów na trybunach. 

- Para czegoś, co - jak mi się wydaje - było kołami, wystrzeliła ponad tor. Byliśmy dosłownie naprzeciwko. Odłamki lądowały w tłumie. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że to nierealne. Będąc świadkiem tego, co wydarzyło się w sobotę przed wyścigiem, trudno było pomyśleć, co jeszcze mogło pójść nie tak - opowiadała Campbell, której zamiana biletami pozwoliła na obejrzenie tych wydarzeń osobiście. 

Start do wyścigu, na czele Senna

Na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. Gdy porządkowi trudzili się, by jak najprędzej uprzątnąć bałagan, pozostali w rywalizacji kierowcy podejmowali się jeszcze trudniejszemu utrzymywaniu optymalnej temperatury opon. Senna zrównał się w pewnym momencie z pojazdem i gestem ręki “pospieszył” jego kierowcę. Neutralizacja dobiegła końca na 5. okrążeniu. Lider spowolnił stawkę, a następnie rozpoczął szaloną ucieczkę przed goniącym go Michaelem Schumacherem. 

14:17

Dwójka prędko urwała się reszcie. Kółko później, na wjeździe w Tamburello, bolid Williamsa zmienił gwałtownie kierunek i wypadł z toru, uderzając w betonowy mur na poboczu toru. W powietrze wzbiły się fragmenty roztrzaskanego samochodu. Trzecie z rzędu DNF miało spowodować, że Senna lada moment opuści wrak bolidu przepełniony wściekłością. 

Senna wypada z toru w zakręcie Tamburello

Szybko jednak stało się jasne, że sytuacja była zdecydowanie bardziej poważna, niż mogłoby się wydawać. Mijały kolejne sekundy, a Brazylijczyk wciąż tkwił nieruchomo w kokpicie. Wyścig przerwano. Złudną nadzieję na szczęśliwe zakończenie dał jeden wyraźny ruch jego kasku. Ratownicy medyczni rozpoczęli desperacką walkę o życie legendy sportu. 

Sid Watkins, który dobę wcześniej wspierał Sennę, przejął kontrolę nad akcją ratunkową. Lekarz prędko zdiagnozował nieodwracalny uraz mózgu, przeprowadził też tracheotomię. Relacjonował on później, że spod kasku Ayrtona wylewała się krew. 

- Wyglądał pogodnie. Podniosłem jego powieki, spojrzałem na jego źrenice i stało się jasne, że doznał silnego urazu mózgu. Wydostaliśmy go z kokpitu i położyliśmy na ziemi. Wtedy on westchnął i - chociaż jestem niewierzący - poczułem, że to była chwila, w której jego dusza odeszła - wspominał później przebieg reanimacji. 

Akcja ratunkowa po wypadku

W międzyczasie na trybunach panowała dezinformacja. Kibice nieposiadający wówczas dostępu do Internetu nie zdawali sobie sprawy z tego, że życie trzykrotnego mistrza świata dobiega końca.  

- Nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje. Komentarz był w całości po włosku, nie było telebimów - opowiadała Campbell. Wraz z jej partnerem zauważyli oni jednak, że pośród powracających na pola startowe kierowców brakuje Senny. 

- Widzieliśmy nadlatujący helikopter [medyczny], który później wystartował. Nie wiedzieliśmy, co robić, więc znaleźliśmy tych dwóch facetów [Austriaków] i zamieniliśmy się biletami Pojechaliśmy do miejsca, w którym byli Tifosi, na wzgórzu. Znowu dowiedzieliśmy się jedynie tyle, że zawody przerwano. 

Sennę przetransportowano śmigłowcem do szpitala w Bolonii. Prognozy nie napawały optymizmem - znajdował się w stanie głębokiej śpiączki farmakologicznej, a czynności życiowe podtrzymywały maszyny.  

Po wznowieniu wyścigu doszło do kolejnego incydentu. Michele Alboreto zjechał do alei serwisowej, a podczas postoju jedno z kół nie zostało przykręcone w prawidłowy sposób. W rezultacie podczas odjazdu ze stanowiska odpadło ono z bolidu i uderzyło w dwóch mechaników, którzy trafili później do szpitala. 

"É MORTO"

Zawody po raz kolejny z rzędu padły łupem Michaela Schumachera. Czołową trójkę uzupełnili Nicola Larini i Mika Hakkinen. Przed wyjściem na podium kierowców powiadomiono, że stan Senny jest bardzo zły. Ich postawa podczas ceremonii uświadomiła to również kibicom, którzy wciąż nie do końca wiedzieli, co tak naprawdę groziło legendzie sportu. 

Atmosfera na miejscu była koszmarna: - Było naprawdę strasznie - mówi Claire. - Kiedy opuszczaliśmy tor, pamiętam, że było po prostu bardzo cicho. Ludzie próbowali zdobyć jakieś informacje i mieliśmy wrażenie, że Sennie przydarzyło się coś złego, ale nie byliśmy do końca pewni.  

- Opuściliśmy więc tor, czując się bardzo zaniepokojeni, bo najwyraźniej był kontuzjowany, a prawdopodobnie nawet gorzej. 

- Było bardzo późno, gdy dotarliśmy do hotelu w Bolonii. Zameldowaliśmy się i wspomnieliśmy facetowi w recepcji, że byliśmy na wyścigu. “Co za paskudny dzień”, powiedzieliśmy, a on po prostu przerwał na chwilę - i nigdy tego nie zapomnę - przeżegnał się i powiedział “è morto”. 

- “Nie żyje?”, krzyknęliśmy. Nie mieliśmy pojęcia. Pobiegliśmy na górę i włączyliśmy Eurosport. To niesamowite, że w tamtych czasach, przed Internetem, nie miałeś żadnego pojęcia, co się stało. Oglądaliśmy telewizję, mówiąc: “Nie mogę uwierzyć, że tam byliśmy, że umarł, a my nawet nie wiedzieliśmy”. 

Śmierć Ayrtona Senny potwierdzono chwilę po godzinie 19. Świat sportu pogrążył się w żałobie - Formuła 1 straciła jednego ze swoich największych bohaterów, a Brazylia swojego boga.

Śledztwu, które miało ustalić przyczyny tragicznego wypadku, towarzyszyło mnóstwo kontrowersji (szerzej opisał je w swoim genialnym artykule Piotr Zając). Pod uwagę brano najróżniejsze, mniej lub bardziej prawdopodobne, scenariusze. Za najbardziej realny powód wypadku uznaje się jednak pęknięcie drążka kierownicy w Williamsie. Senna narzekał wcześniej na brak miejsca w kokpicie, a przed fatalnymi zawodami mechanicy skrócili felerny element.  

W efekcie na dojeździe do Tamburello kierownica urwała się, co uniemożliwiło Brazylijczykowi jakąkolwiek reakcję. Ayrton miał wielkiego pecha, gdyż do jego śmierci przyczynił się przede wszystkim element zawieszenia, który wystrzelił w powietrze po kontakcie z bandą. Zahaczył on o kask kierowcy, co doprowadziło do tragicznych w skutkach obrażeń. 

Wrak bolidu Williamsa, w którym znaleziono zakrwawioną austriacką flagę. Senna miał oddać nią hołd zmarłemu dzień wcześniej rywalowi

Czarny weekend na Imoli do dziś pozostaje jednym z najtragiczniejszych epizodów w bogatej historii Formuły 1. Świat sportu stracił bowiem nie tylko jedną ze swoich najjaśniejszych postaci, ale także mniej znanego kierowcę, który w równie odważny i nadludzki sposób, ryzykował swoim życiem, by spełniać swoje marzenia.  

Claire Campbell do dziś wspomina tamte dni, podobnie jak miliony fanów na całym świecie.  

- Myślę, że generalnie rzecz biorąc, było fantastycznie. Pomimo tego, że to była straszna tragedia. Cieszę się, że tam byłam. 

Koszmarne wydarzenia z przełomu kwietnia i maja roku 1994 były kamieniem milowym w kwestii poprawy bezpieczeństwa w “królowej motorsportu”. Po Grand Prix San Marino rozpoczęto intensywne działania, które miały zapobiec takim sytuacjom w przyszłości. Od tamtej pory w wyniku wypadku podczas wyścigu Formuły 1 zginął jedynie Jules Bianchi.