Kierowca Lotusa, Martin Donnelly, otarł się o śmierć podczas treningu przed Grand Prix Hiszpanii 1990 w jednym z najbrutalniejszych wypadków, jakie widziała Formuła 1. Ratownicy zastali przepołowiony wrak i wyrzuconego na środek jezdni nieprzytomnego zawodnika, wciąż przyczepionego do siedziska.
Co jakiś czas rzeczywistość Formuły 1 przypomina nam, z jak bardzo niebezpiecznym sportem mamy do czynienia. Chociaż postęp technologiczny przesuwa granice zarówno osiągów, jak i bezpieczeństwa, tak zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że przydarzy się coś, czego nikt wcześniej nie przewidział.
Daleko nie szukając, tragiczny wypadek Julesa Bianchiego z Grand Prix Japonii 2014 rozpoczął publiczną dyskusję na temat poprawy procedury neutralizacji. Jeszcze lepiej pamiętamy nieprawdopodobną ucieczkę Romaina Grosjeana z przerażającej kuli ognia. Każde zdarzenie czegoś nas uczy, ale zbyt duże poczucie bezpieczeństwa sprawia, że uwaga schodzi na tematy poboczne.
Tak wyglądała sytuacja w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Po fatalnym roku 1982 - wówczas życie w wypadkach na torze stracili Gilles Villeneuve i Riccardo Paletti, a Didier Pironi uległ kończącemu karierę incydentowi - nastąpił niespotykanie spokojny okres. Media obrały sobie nowy cel, co uśpiło uwagę władz Formuły 1. Poziom bezpieczeństwa zaczął powoli odstawać od poziomu coraz to nowocześniejszych konstrukcji.
Sytuacji nie zmieniła fala wypadków po 1986 roku - Elio de Angelis zginął w prywatnej sesji treningowej na Paul Ricard, Philippe Streif został sparaliżowany po zajściu w Rio, a Patrick Tambay, Jacques Lafitte i Gerhard Berger ulegli bardzo poważnym kraksom. Kolejne zdarzenia były tylko kwestią czasu, o czym niemile przekonał się bohater dzisiejszego tekstu.
Martin Donnelly urodził się 26 marca 1964 roku w Belfaście. Przetarciem w jego wyścigowej karierze były Formuły Ford 1600 i 2000, w których startował jako nastolatek. Szybko zwrócił na siebie uwagę wpływowych ludzi, co skutkowało awansem do prestiżowej brytyjskiej Formuły 3.
W wyższej serii zadebiutował jeszcze jako 19-latek w 1983 roku, kiedy o mistrzostwo nieprawdopodobnie zacięty bój toczyli Ayrton Senna i Martin Brundle. Wtedy skończyło się na pojedynczym starcie w październikowym wyścigu na Silverstone, gdy Donnelly startujący pod szyldem zespołu Eddiego Jordana wycofał się pod koniec wyścigu z powodu uszkodzonego łożyska.
Do serii powrócił trzy lata później. Wtedy już znacznie bardziej doświadczony zgromadził na przestrzeni sezonu 59 punktów - 4 razy wygrał i raz startował z pierwszego pola. Ostatecznie zajął w klasyfikacji generalnej trzecie miejsce, co wynik powtórzył w kolejnym sezonie. W 1987 roku wygrał prestiżowy uliczny wyścig o Grand Prix Makau. Rok później celebrował trzecie miejsce na koniec sezonu Międzynarodowej Formuły 3000, chociaż mistrzostwa rozpoczął od siódmej rundy. W pięciu wyścigach tamtych rozgrywek dwukrotnie zwyciężał i tyle samo razy stawał na drugim stopniu podium.
W międzyczasie Donnelly poznał Formułę 1 od środka - pełnił funkcję testera zespołu Lotusa, ale pierwszy wyścig zaliczył w maszynie Arrowsa. Było to podczas Grand Prix Francji 1989, kiedy dotychczasowy kierowca zespołu, Derek Warwick, doznał kontuzji pleców podczas zawodów gokartowych. Donnelly zajął bardzo dobre 14. miejsce w kwalifikacjach, gdy jego doświadczony kolega z zespołu, Eddie Cheever, znalazł się dopiero na 25. pozycji.
Przygoda w Formule 1 na tym się nie skończyła, chociaż na kolejną szansę musiał czekać do początku nowego sezonu. Wtedy otrzymał fotel kierowcy wyścigowego Lotusa, a jego partnerem został właśnie Warwick. Team Lotus posiadał długą historię pełną sukcesów, lecz zespół od kilku lat znajdował się na równi pochyłej, co nie zwiastowało niczego dobrego. Inauguracja była pechowa - awaria skrzyni biegów nie pozwoliła wystartować w wyścigu. Później było już tylko lepiej.
Martin Donnelly, 2012
Donnelly niejednokrotnie okazywał się lepszy w kwalifikacjach od zespołowego partnera - często oscylował wokół 10. miejsca. Niestety dobre rezultaty z czasówek często nie przekładały się na wyniki w wyścigach, gdyż bolid Lotusa był podatny na awarie. Z czasem Martin stracił odrobinę animuszu przede wszystkim na tle Warwicka, który coraz częściej notował lepsze - choć nieznacznie - czasy w kwalifikacjach.
Trzykrotnie Irlandczyk miał punkty na wyciągnięcie ręki. Podczas rund o Grand Prix San Marino oraz w Meksyku kończył ósmy. Najlepiej poszło mu na Węgrzech, kiedy zajął 7. miejsce. Wtedy premiowano pierwszych sześć pozycji, więc naturalnie Martin Donnelly nie zanotował żadnej zdobyczy punktowej na przestrzeni kampanii.
Do końca sezonu pozostawały jednak jeszcze trzy rundy. Najbliższa miała odbyć się na torze w Jerez de la Frontera, który gościł Grand Prix Hiszpanii począwszy od 1986 roku.
Spacer po linie
W piątek 28 września o 13:52 obecny w alei serwisowej podczas piątkowego treningu Sid Watkins, wybitny neurochirurg i główny delegat medyczny Formuły 1, zauważył wywieszone czerwone flagi. Szybko załadował się do samochodu medycznego i razem z kierowcą ruszył przed siebie. Załoga nie posiadała informacji o powodzie zawieszenia sesji, więc nie miała pojęcia, co ją czeka.
Podróż trwała bardzo długo - Watkins od początku weekendu nie był zadowolony z otrzymanego pojazdu, który zwyczajnie odstawał prędkością. W dodatku nieznajomość lokalizacji powodowała, że nie można było pojechać na skróty - zresztą tych na torze Jerez de la Frontera nie było. Kiedy bolidy Formuły 1 pokonywały okrążenie w czasie minuty i dwudziestu sekund, samochodowi medycznemu zajmowało to blisko trzy minuty.
Dojeżdżając już pod koniec okrążenia w pobliże padoku, medycy zauważyli mnóstwo rozsypanych części, zbiegowisko porządkowych i rozszarpany żółty bolid Lotusa. Pośrodku leżał przykurczony i powykręcany kierowca. Watkins nie wiedział, z kim ma do czynienia. Natychmiast podbiegł do nieznajomej osoby i spojrzał do wnętrza kasku. Był to Martin Donnelly, nieprzytomny, o blado-niebieskiej twarzy.
Układ toru z 1990 roku
Wypadek miał miejsce w zakręcie numer 14. Chwilę wcześniej Donnelly był na szybkim kółku, by poprawić swój wynik 1:22,659. Jego maszyna okazywała się awaryjna na przestrzeni sezonu, ale wykazywała większy potencjał niż zanotowany czas. Zmierzając ku długiemu prawemu łukowi w ostatnim sektorze, na liczniku widniało ponad 250 km/h. Nagle Martin stracił panowanie nad samochodem, wypadł w kierunku ciasnego pobocza, po czym uderzył w barierę energochłonną. Zawiniło zawieszenie pojazdu.
W przekazie telewizyjnym nie zapisano momentu uderzenia, ale po chwili ukazał się kompletnie przepołowiony bolid. Trudno było wywnioskować, co właściwie się stało. Naprzeciwko pechowego zakrętu znajdował się dziennikarz David Tremayne, korespondent The Independent, który wspominał, że to była najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek widział. Ogromny huk i wrzask zgromadzonych kibiców zaalarmował całą okolicę.
Donnelly - wciąż przyczepiony do siedziska - wyleciał z kokpitu i przefrunął na środek toru. Ciało kierowcy spoczywało w nienaturalnej pozycji, opierając się pękniętym kaskiem o podłoże. Jego nogi były zdeformowane. Świadomy zawieszenia sesji Pierluigi Martini w Minardi zatrzymał się na wprost miejsca wypadku, do którego niedługo później dołączył zespołowy kolega i przyjaciel Martina, Derek Warwick.
Ten ruszył z powrotem do alei serwisowej, gdzie znajdowała się narzeczona Martina, Diane McWhirter, aby poinformować ją o stanie zdrowia jej wybranka, mówiąc, że jest przytomny i wszystko będzie dobrze. Czynił to na przekór sobie: - Wtedy wyglądało to fatalnie, ale wiedziałem, że muszę ją podtrzymywać na duchu. Jak się później okazało, miałem rację, ale kiedy opuszczałem miejsce wypadku, nie sądziłem, że jest dla Martina jakakolwiek szansa.
Medycy musieli działać szybko, bowiem nieprzytomny Donnelly stracił oddech. Sid Watkins wraz z hiszpańskim pomagierem udrożnili drogi oddechowe, co nie było łatwe, gdyż szczęka kierowcy była zaciśnięta i istniało realne zagrożenie połknięcia języka. Z tego powodu Watkins musiał własnoręcznie znaleźć lukę w jamie ustnej, a następnie siłą ją rozszerzyć. Po tym delikatnie zsunięto kask i kontynuowano akcję ratunkową.
Sprawnie udzielona pomoc uratowała życie 30-latkowi. Kiedy przybyła karetka, połamane nogi zostały już unieruchomione, a sportowca zapakowano na nosze i wysłano w kierunku centrum medycznego, gdzie czekali gotowi do walki specjaliści. W tym momencie Donnelly powoli odzyskiwał świadomość. Dwadzieścia minut po wypadku zaczął reagować na polecenia i powoli majaczyć - niewyraźnie zadawał pytania o czas, jaki uzyskał.
Stan rannego ustabilizowano, ale najbardziej uszkodzone były nogi, szczególnie prawa. Jakie niebezpieczeństwa z tego wynikają, pokazała feralna kraksa Ronniego Petersona z Grand Prix Włoch 1978, kiedy - wydawałoby się - opanowana sytuacja wymknęła się spod kontroli i szpik kostny z odłamków kości spowodował powstanie śmiertelnych zatorów.
Dolne kończyny Donnelly’ego były wielokrotnie złamane i opuchnięte. Kierowcę wysłano do oddalonej o 70 kilometrów na północ kliniki specjalistycznej Virgen del Rioco w Sewilli. Tam poszkodowanego poddano kolejnym badaniom, które potwierdziły odniesione poważne obrażenia głowy oraz klatki piersiowej. Przeprowadzono również konieczną operację.
Dwa dni później zaaranżowano lot samolotem z Sewilli do Wielkiej Brytanii i stamtąd kolejny lot helikopterem do Royal London Hospital, gdzie na co dzień pracował Sid Watkins. Irlandczyk wylądował na oddziale intensywnej terapii. Przez sześć tygodni znajdował się w śpiączce farmakologicznej, w trakcie której dwukrotnie doszło do zatrzymania akcji serca oraz znacznego pogorszenia stanu nerek.
Kierowcy cenili Sida Watkinsa (na zdjęciu z pamiątkowym trofeum z sezonu 1985, podpisanym m.in. przez Laudę, Mansella czy Sennę)
- Lekarz powiedział mamie, że jeśli chce się ze mną pożegnać, to jest na to właściwy moment. Poszła więc i poprosiła księdza ze szpitala, żeby przyszedł i dał mi ostatnie namaszczenie - wspominał na podstawie relacji innych osób Martin. Po wybudzeniu ze śpiączki Donnelly nie rozpoznawał bliskich i nie był w stanie komunikować się ze światem.
- Moja waga spadła do 53 kilogramów, więc byłem niczym szkielet. Moje ciało było praktycznie przezroczyste. Do mojej głowy przymocowane były rurki i nie mogłem mówić. Nawet nie wiedziałem, że ktoś przy mnie stoi [...] Kiedy Derek Warwick chciał się ze mną zobaczyć, moja narzeczona, Diane, odsunęła zasłony, żeby mógł ze mną porozmawiać. Derek rzucił jedno spojrzenie, zemdlał i upadł na podłogę.
Rehabilitacja Belfastczyka była trudnym i żmudnym okresem. Groziła mu nawet amputacja, ale Watkins wyraźnie przeciwstawił się postawionej przez kolegów po fachu diagnozie. Kierowca nie potrafił ustać na nogach, ale pomogły długotrwałe wizyty u fizjoterapeutów. Cały proces powrotu do zdrowia trwał blisko 3 lata, ale Martin nigdy nie odzyskał stuprocentowej sprawności. Jego stawy kolanowe od tamtej pory działają w ograniczonym zakresie ruchu. Szczęśliwie rok po feralnym wypadku zdołał o własnych siłach stanąć przy ślubnym kobiercu.
Tragiczna ironia losu
Fotel poszkodowanego na dwie ostatnie rundy sezonu w Japonii i Australii zajął powracający do padoku Formuły 1 po prawie rocznej przerwie Johnny Herbert, swoją drogą również cierpiący na ograniczenia mobilności dolnych kończyn po koszmarnej kraksie podczas zawodów Międzynarodowej Formuły 3000.
Jak wspominał Donnelly, jeszcze przed wypadkiem w Jerez podpisał kontrakt z Lotusem na sezon 1991, w którym miał pełnić rolę lidera zespołu z debiutującym Miką Hakkinenem. Ostatecznie samochód z numerem 12 w tamtym sezonie prowadzili naprzemiennie Julian Bailey, Johnny Herbert i Michael Bartels.
Martin konsekwentnie i z olbrzymią determinacją pragnął zasiąść za kierownicą maszyny Formuły 1, ale w trakcie rehabilitacji lekarze starali się dać mu do zrozumienia, że już nigdy nie wystartuje. W końcu pogodził się z losem, ale wciąż chciał udowodnić lekarzom, że się mylili. I tak w 1993 roku wsiadł do bolidu Jordana, w którym przejechał kilkanaście kółek na torze Silverstone podczas prywatnej sesji treningowej.
Później wielokrotnie startował jeszcze w mniejszych zawodach, a w 2015 roku w zastępstwie zaliczył nawet trzy starty w Brytyjskich Mistrzostwach Samochodów Turystycznych. Było to jednak marne pocieszenie wobec straconej kariery w królowej sportów motorowych.
Irlandczyk podzielił się refleksją na temat tego, co ominęło go w związku z utratą miejsca w Formule 1: - Jeśli usiadłbyś i zaczął myśleć o tym, co by było gdyby, czyli pieniądze, domy, styl życia, doprowadziłoby cię to do szaleństwa. Mam rodzinę, pracuję w sporcie, wciąż się ścigam i życie mnie satysfakcjonuje. Kilku milionów na koncie bankowym pewnie bym nie odmówił, ale w życiu nie można mieć wszystkiego.
Układ toru z 1994 roku
Formuła 1 jeszcze dwukrotnie (w 1994 i 1997 roku) zawitała do Jerez de la Frontera, ale akcja toczyła się na zmienionej nitce toru. W wyniku wypadku Martina Donnelly'ego znacznie poszerzono strefę wyjazdową i dodano alternatywną szykanę wewnątrz zakrętu numer 14. Nowy fragment otrzymał nazwę szykany Ayrtona Senny - legendarnego kierowcy i człowieka o wielkim sercu, który oglądał akcję ratunkową Martina z najbliższej odległości.
Brazylijczyk przebywał w garażu McLarena, kiedy na torze wydarzył się dramat. Dowiedziawszy się o kraksie, poczuł obowiązek przybycia na miejsce. Tam zastał drastyczny widok. Uważnie obserwował ruchy Sida Watkinsa, a potem udał się na krótki spacer, mierząc się wyłącznie z własnymi myślami. Po wznowieniu sesji wsiadł do bolidu i wykręcił doskonały czas 1:18,900, ponad 0,7 sekundy lepszy od drugiego Gerharda Bergera również w McLarenie i o ponad sekundę lepszy od trzeciego Jeana Alesiego w Tyrrellu.
Następnego ranka mistrz przyszedł do Watkinsa i opowiedział mu o tym, co zaobserwował. Szczegółowo pytał o każdy najmniejszy detal, chcąc poznać anatomiczne podłoże podjętych przez niego działań. Był zaintrygowany tym, dlaczego wciskał Martinowi palec między zęby.
Ten patent okazał się kluczowy, ponieważ według wyliczeń lekarzy w tamtym momencie kierowcy zostało 30 sekund życia. Po ich upływie odcięty od tlenu mózg przestałby pracować. Tragiczną ironią losu w maju 1994 roku Sid Watkins musiał wykorzystać tę samą procedurę w akcji ratunkowej po wypadku Ayrtona. Jego życia już jednak nie uratowano.