Jakże szybko minął czas, który dzielił poprzednią i bieżącą edycję perły w koronie motorsportu – legendy, która każdego roku ściąga na Circuit de La Sarthe i przed telewizory miliony fanów z całego świata, spiżu, w którym złotymi zgłoskami wykuwali swe nazwiska najwięksi kierowcy w historii ścigania. Wyścig 24h Le Mans Anno Domini 2022 wrócił na tradycyjne strony kalendarza, sprowadzając pod czerwcowe niebo Francji orkiestrę silników czterech konkurujących klas.
W tym roku kibice z Polski uwagę dzielić musieli między trzy załogi, z których wszystkie konkurowały w kategorii LMP2. Dwie nosiły zielono-żółte barwy rodzimej legendy endurance – zespołu Inter Europol Competition. Trzecia, choć w zespole z innego kraju, powiązana była z obecnością Roberta Kubicy i tytularnym sponsoringiem PKN Orlen.
Inter Europol Competition, który w tegorocznym sezonie począwszy od Asian Le Mans Series, jak i w ELMS oraz WEC, przeżywał pasmo trudnych chwil spowodowanych serią pechowych zbiegów okoliczności i technicznych awarii, po raz pierwszy wystawił w 24h Le Mans drugi samochód.
Tydzień nie rozpoczął się dla Turbopiekarzy spokojnie za sprawą problemów ze skrzynią biegów i jednostką napędową. W pewnym momencie występ pierwszej załogi stał nawet pod znakiem zapytania. Znacznie lepiej w tydzień wyścigowy weszła załoga Roberta Kubicy. Numer 9 awansował do Hyperpole i jako jeden z 23 pojazdów walczył o najwyższe pozycje na starcie.
LeMans 24h 2022 - początek rywalizacji
Uczestnicy dziewięćdziesiątej już edycji legendarnego wyścigu zdecydowanie wzięli sobie do serca pradawne powiedzenie, iż wyścigów długodystansowych nie wygrywa się na starcie, a pierwsze chwile najważniejszej doby w roku minęły nieomalże bez incydentów. Świetnie do rywalizacji ruszył Robert Kubica, który awansował na czoło klasy, a następnie kilka okrążeń utrzymywał pozycję lidera.
Z czasem musiał pogodzić się jednak z lepszym tempem Joty nr 28, niemniej prototyp Prema Orlen Team utrzymywał się wciąż w pierwszej trójce LMP2. Od dobrego stintu w swym świetnym stylu rozpoczął też Alex Brundle, który zyskał pozycje i uplasował swe auto na stabilnym miejscu w końcówce pierwszej dziesiątki.
Dobrze poszło także drugiej załodze Turbopiekarzy, co zaowocowało radującym oko widokiem dwóch zielono-żółtych Orec przecinających powietrze nad prostą Mulsanne. Początek wyścigu w pozostałych klasach przebiegał dość przewidywalnie. Dwa czołowe miejsca w klasie Hypercar zajęły Toyoty, a prowadzenie wśród grand-tourerów klasy PRO utrzymały dwa Chevrolety Corvette.
Alpine odpada z walki o zwycięstwo
Pierwsze cztery godziny nie przyniosły wielu niespodzianek. Nie oznacza to jednak, iż incydentów zabrakło zupełnie. Z walki w czołówce wypadło Alpine, w którym zawiodło sprzęgło. Jego wymiana kosztowała załogę cztery okrążenia straty do reszty Hypercarów.
W nieco mniejsze kłopoty popadła także Prema, gdy swój stint rozpoczął Louis Deletraz. Przebita opona wymusiła wcześniejszy zjazd do mechaników i oddaliła załogę Roberta Kubicy od podium, w okolicach którego do tej pory się znajdowała. Nadspodziewanie dobrze radziła zaś sobie druga załoga IEC. Auto z numerem 43 trzymało się dzielnie w okolicach pierwszej dziesiątki, tempem nie ustępując siostrzanej załodze.
Podczas gdy promienie chylącego się ku zachodowi słońca przebijały warstwy porozbijanych o przednie szyby chitynowych pancerzyków, świetną zmianę kontynuował Louis Deletraz. Jego znakomite tempo pozwoliło załodze Premy na wspinaczkę w górę tabeli i ustabilizowanie pozycji w okolicach trzeciego miejsca w klasie.
Wśród aut GTE Pro do walki o prowadzenie włączyło się Porsche z numerem 92, przedzielając przewodzące stawce Chevrolety i wyprzedzając ukaraną za nierespektowanie limitów toru siostrzaną załogę. Stabilnie prezentowała się także klasyfikacja Hypercarów, w której prowadziły, tu bez niespodzianek, dwie Toyoty ze sporą przewagą nad załogami Glickenhausa i tracącą do nich siedem okrążeń, pozbawioną szans na dobry wynik Alpine.
Gdy doskwierające kierowcom na dojeździe do Indianapolis światło ustępowało miejsca nocy, statecznie było również na czele GTE Am. Prowadzenie z kilkunastosekundową przewagą utrzymywała załoga nr 79 w barwach Weathertech Racing. Podobna różnica dzieliła także dwie kolejne auta: nr 98 Northwest ARM i nr 77 Dempsey – Proton Racing.
W odróżnieniu od dnia, który wyjątkowo łagodnie obchodził się z uczestnikami tegorocznego 24h Le Mans, początek nocy przyniósł odrobinę akcji. Najpierw z walki o zwycięstwo odpadła załoga Chevroleta Corvette nr 93, która z przebitą oponą w żółwim tempie musiała przejechać kilkanaście kilometrów toru dzielących ją od boksu.
Problemy Fassbendera
Chwilę później doszło natomiast do kolizji, w której uczestniczył Michael Fassbender – aktor, bohater serialu Road to Le Mans. Irlandczyk dowiózł samochód do garaży i mimo poniesionych strat kontynuował rywalizację. W tym samym czasie na wyjściu z Tertre Rouge Olivier Pla ze stanowczo zbyt bliskiej odległości postanowił pooglądać bariery. Kierowany przez niego Glickenhaus nr 708 wykonał niepełny piruet i z uszkodzeniami udał się na przymusową wizytę u mechaników.
Po północy w roli szwarccharakteru wystąpił ponownie Michael Fassbender, który zakopał Porsche w pułapce żwirowej przed mostem Dunlopa. Kilkanaście sekund później ten sam los, tym razem w zakrętach Porsche, podzieliła Oreca nr 41 w barwach Realtime by WRT.
Zupełnie niespodziewany obrót przybrała rywalizacja wewnątrz polskiego Inter Europol Competition. Noc spowijającą tor jako pierwsza przedzierała bowiem załoga samochodu z numerem 43, która w odróżnieniu od siostrzanej nie występuje na co dzień w serii WEC. Rąbka tajemnicy, który mógłby wyjaśniać taki rozwój sytuacji, uchylił Esteban Gutierez, który kilka godzin wcześniej żalił się w wywiadzie na osiąganą na prostych prędkość – niższą o kilka kilometrów na godzinę w stosunku do tej, którą rozwijała konkurencja.
Po północy szybszy z żółto-zielonych prototypów zajmował chwilowo nawet czwarte miejsce w klasie podczas, gdy nr 34 utrzymywał pozycję na początku drugiej dziesiątki.
Dzięki świetnej jeździe Louisa Deletraza i Roberta Kubicy prowadzony przez nich nr 9 utrzymywał przez długi czas drugą pozycję, ustępując pola jedynie Jocie z numerem 38 Felixa Da Costy. W obniżonej temperaturze i wśród trudów nocy tempo odzyskiwali zwycięzcy zeszłorocznego Le Mans – nr 31 zespołu WRT, depcząc po piętach Prema Orlen Team.
Noc nie przyniosła zmian w w klasyfikacji Hypercarów. Na czele klasy GTE Pro znalazły się zaś dwa Porsche, a do ścisłej czołówki GTE Am dojechała załoga nr 33 zespołu TF Sports.
Nadchodzi świt
Spokój. To słowo, które cisnęło się na ustach przy opisie rywalizacji. Miało miejsce kilka pomniejszych incydentów, ale żadnego z nich nie można było nazwać odmieniającym losy zmagań czy sytuację w którejkolwiek z klas.
Wystarczy nadmienić, iż niedzielny świt nadszedł szybciej niż pierwszy wygłoszony kultowym wśród fanów endurance tembrem głosu Eduardo Feritasa komunikat zapowiadający pojawienie się na torze samochodu bezpieczeństwa czy zwiastujący Full Course Yellow.
Niestety rankiem podano serię wieści, które po raz kolejny w tym sezonie połamały serca kibiców Turbopiekarzy. Wielokrotnie przewyższająca oczekiwania postawa załogi nr 43 rekompensowała niepełną sprawność techniczną siostrzanego auta. Los zaczął się jednak od niej odwracać. Złe wiadomości rozpoczął komunikat o karze za zbyt wczesne opuszczenie strefy serwisowej, w której wbrew regulaminowi znajdował się jeszcze mechanik.
Pięć sekund doliczone do następnego pit stopu nie zwiastowało jednak katastrofy. Pierwsze symptomy tejże pojawiły się, gdy na live timingu pojawiła się informacja o podwójnym pit stopie IEC. Manewr stosowany czasem w F1 w endurance, gdzie obsługa trwa nieporównywalnie dłużej, można byłoby nazwać wybitnie nie najlepszym.
Jednak kto kiedykolwiek miał wątpliwą przyjemność obcowania z live timingiem w którejkolwiek serii pod patronatem ASO, ten się w cyrku nie śmieje. Pozostawała więc nadzieja, iż to tylko błąd systemu. Ujęcia z wnętrza garażu szybko ją uśmierciły. Padokowe plotki ogłosiły zaś problemy z mocą, a pierwsze nieoficjalne diagnozy wskazały na winę elektroniki sterującej pracą silnika.
Auto powróciło jeszcze na tor i ruszyło w pogoń za liderami, choć strata pięciu okrążeń do prowadzących nijak nie odzwierciedlała postawy i ambicji dzielnej załogi. Po krótkim czasie zespół zakomunikował o problemach z cewką zapłonową, która była przyczyną kłopotów.
Po wyjątkowo spokojnej nocy Le Mans zaczęło upominać się o swoje. Opóźnione żniwa błędów i technicznych niedomagań nastąpiły później niż zwykle, ale nastąpiły. Serię rozpoczął lider klasy GTE Pro - Porsche z numerem 92 , który po wycieczce w pułapkę żwirową przebił oponę. Eksplozja tejże całkowicie zdemolowała przód pojazdu i uwięziła auto w garażu na czas, który pozbawił załogę możliwości walki w czołówce.
Toyota nie bez problemów
Kolejnym pechowym liderem okazała się Toyota nr 7. Obraz GR010 zatrzymanego za wyjściem z zakrętu Mulsanne przywodził na myśl sytuację sprzed miesiąca z belgijskiego Spa. Tym razem restart elektroniki zakończył się sukcesem i samochód dojechał do boksów. To jednak nie zakończyło problemów załogi. Ze względu na ryzyko porażenia prądem z jednostki hybrydowej przez długie dziesiątki sekund mechanicy mogli jedynie bezradnie patrzeć na zatrzymany samochód i restartującego systemy kierowcę. Po dłużących się chwilach obsłużone auto wróciło szczęśliwie do rywalizacji.
Do grona ofiar słonecznego poranka dołączyły nieco później załogi nr 56 i 3. Pierwsza z nich zakończyła rywalizację po dohamowaniu do zakrętu Indianapolis, gdzie prowadzone przez Bernarda Ibre Porsche roztrzaskało się o barierę, zostawiając na asfalcie Circuit de la Sarthe obfitą porcję cieczy chłodzącej. Chwilę później próbująca wyjechać z pułapki żwirowej za Mulsanne Oreca, uderza w bandę w nieco komicznym stylu.
Niestety na wymienionych wyżej się nie skończyło. Jakiekolwiek związki emocjonalne z zespołem startującym w wyścigach długodystansowych to gwarancja huśtawki nastrojów i regularnie wbijanego w podłogę wzroku. Wśród widoku kolejnych aut opuszczających tor uważni kibice IEC, ku swemu nieszczęściu, dostrzec mogli nr 34 wpychany w pośpiechu do garażu.
Kolejne problemy Turbopiekarzy
Szybko okazało się, iż podstawowa załoga Turbopiekarzy poszła w ślady mniej doświadczonych kolegów z drużyny, doznając identycznej awarii cewki zapłonowej. Szybka diagnoza i naprawa zminimalizowała straty, ale po wizycie w boksach i Esteban Gutierrez powrócił na tor na dwunastej pozycji.
Mściwe Le Mans nie odpuszczało. Tym razem jego ofiarą padło pokąsane wcześniej przez los Alpine. Po nieczułym pocałunku z bandą przed zakrętami Porsche nr 36 dojechał szczęśliwie do mechaników. Zdarzenie to zdawało się ściągnąć z wyścigu klątwę i na torze zapanował przez dłuższą chwilę spokój. Okres ten zakończyła spektakularna kraksa spowodowana przez Franqoisa Perrodo, która wyeliminowała z rywalizacji Corvettę z numerem 94.
Dosłownie chwilę później z garażu Chevroleta dotarła informacja o wycofaniu także siostrzanej załogi. Po dominacji w kwalifikacjach i świetnej postawie w wyścigu w garażu amerykańskiego zespołu polał się potok łez bezsilności. Zatamować go nie mógł nawet szczery żal sprawcy, wyrażony wizytą w boksie rywali i wielokrotnymi przeprosinami.
Po kolejnej pauzie od ekscesów i kilkudziesięciu minutach czystego ścigania koła samochodu bezpieczeństwa po raz pierwszy dotknęły nawierzchni Circuit de La Sarthe. Jego wizytę zawdzięczyliśmy Robinowi Frijnsowi, który na 279 okrążeniu rozbił Orecę WRT na bandzie przy wyjściu z Indianapolis.
To wydarzenie na nowo rozbudziło szanse i obawy w klasach LMP2 i GTE Pro, otwierając kierowcom możliwość bezpośredniej rywalizacji przez niwelację uzyskanych na przestrzeni czasu przewag. Natychmiast po restarcie do tylnego zderzaka Ferrari AF Corse z numerem 51 przykleił się swym Porsche Frederic Makowiecki, pisząc kolejny rozdział znanej wszystkim fanom wyścigów długodystansowych epopei pojedynków między zespołami fabrycznymi włoskiego i niemieckiego producenta.
Tymczasem południe przyniosło na Circuit de La Sarthe ponownie dawkę spokoju. Niestety pomniejsze kłopoty wciąż na różne sposoby towarzyszyły Piekarzom. W trakcie wizyty w boksie pojawił się problem z odpaleniem auta nr 34. Błyskawiczna reakcja mechaników uchroniła przed dużymi stratami, ale incydent warto odnotować, gdyż wpisuje się doskonale w serię łamiących serca kibiców wydarzeń bieżącego sezonu, towarzyszącej dzielnym, ale pechowym Piekarzom.
Wcześniej obydwu załogom IEC zabrakło tempa do obrony przed odrabiającym straty United Autosports nr 22 i na trzy godziny przed końcem nasze załogi zajmowały kolejno 13. oraz 14. pozycję w klasie.
Końcówka tegorocznego 24h Le Mans to znów powrót do trybu względnego spokoju. Oczy polskich kibiców z nadzieją śledziły pogoń Roberta Kubicy za liderem klasy i tempo jadących w gęsiego załóg IEC w kontekście możliwości ich awansu do pierwszej dziesiątki. Odstawiając na bok zrozumiałe emocje, na jedno i drugie szanse były jednak niewielkie.
Krótki komentarz
Jak zatem oceniam dziewięćdziesiątą edycję 24h Le Mans? Pod kilkoma względami był to wyścig wyjątkowy. Nie bez znaczenia dla jego przebiegu okazał się fakt, iż w czasie rywalizacji nie odnotowano opadów deszczu. Zaowocowało to drugim co do długości dystansem pokonanym przez liderów w historii oraz zdecydowanie ponadprzeciętną liczbą uczestników, którym udało się dojechać do mety.
Mimo pewnej ilości zwrotów akcji charakterystycznych dla wyścigów dwudziestoczterogodzinnych tegoroczne Le Mans promieniowało spokojem. Polscy kibice mogą być niezwykle zadowoleni z postawy Prema Orlen Team i Roberta Kubicy. Zarówno zespół, jak i kierowca zaprezentowali się w absolutnie świetny sposób, jak równy z równym stając w szranki z dużo bardziej doświadczonymi rywalami. P2 to więcej, niż można było oczekiwać.
Występ Inter Europol Competition wywołuje natomiast uczucia ambiwalentne. Z jednej strony nie można nie czuć podziwu dla wspaniałego projektu, jakim stał się IEC - nie można nie czuć dumy, patrząc na charakteryzujący ich stopień profesjonalizmu. Na serce i doświadczenie, które spajają tę grupę ludzi w prawdziwy team.
Z drugiej zaś nie sposób nie czuć wściekłości na fatum, które prześladuje żółto-zielonych w tym sezonie. Począwszy od AsLMS, przez ELMS, po pozostałe występy w ramach WEC. I choć P13 oraz P14 to w tak silnie obsadzonej klasie LMP2 wynik, który w żaden sposób nie przynosi Piekarzom ujmy, to zwyczajnie chciałoby się owego niczym niezawinionego pecha własnoręcznie przegonić.
Wyniki