Akademia Alpine przypomina bogatego skąpca, który może sobie pozwolić na wszystko, ale od lat chomikuje pieniądze i nadal się wzbogaca wyłącznie dla samego posiadania pieniędzy. Nigdy z nich nie skorzysta, nie wyda więcej niż przeciętny człowiek, ale dla samego wejścia na konto i zobaczenia na nim kilku zer chce te pieniądze trzymać. 

Podobnie wobec swoich juniorów zachowuje się francuska stajnia. Portfolio Alpine jest imponujące - w akademii znajduje się trzech kierowców, którzy są czołówką F2 (Lundgaard, Zhou i Piastri), a kolejna dwójka (Martins, Collet) ściga się z powodzeniem na poziomie F3.

Mimo tego nic nie zapowiada, że któryś z nich trafi finalnie do F1, a przynajmniej nie pod szyldem Alpine. 

Guanyu Zhou

Francuzi już w tym roku mieli okazję do dania szansy Zhou, który dysponuje superlicencją, ale w miejsce odchodzącego Daniela Ricciardo woleli ściągnąć z emerytury Fernando Alonso.

Co prawda Hiszpan szybko się wjeździł i dowozi bardzo dobre wyniki, ale jeszcze rok temu taką decyzję trudno było uznać za przyszłościową i przynoszącą efekty w kolejnych latach. 

Dodatkowo nową umowę przed GP Francji podpisał Esteban Ocon. Kontrakt wiąże Francuza z zespołem aż do 2024 roku, co oznacza, że jeden z foteli w Alpine zwolni się najwcześniej przed sezonem 2022.

Esteban Ocon

Chińczykowi na otarcie łez został występ w treningu, co tak naprawdę jest pierwszym konkretniejszym krokiem ekipy z siedzibą w Enstone wobec swojej akademii od przynajmniej kilku lat.

Nie oni pierwsi

Gdy przyjrzymy się liście zawodników, którzy dzięki wsparciu Renault - czy też teraz Alpine - trafili do F1, to byłaby ona równie długa, jak ta z dobrymi książkami napisanymi przez Remigiusza Mroza. Okej, może nieco dłuższa.

Akademia rozwoju kierowców Renault istnieje od 2002 roku i jej pierwszym pełnoprawnym produktem był wypuszczony do F1 w 2007 roku Heikki Kovalainen. Fin to przykład, że Francuzi potrafią dobrze poprowadzić karierę młodego stażem kierowcy.

Co prawda, pomimo wygranego wyścigu, sam Heikki spektakularnej kariery w królowej motorsportu nie zrobił, ale w Renault spisywał się dobrze i swoją postawą zasłużył na awans do McLarena na sezon 2008. 

Heikki Kovalainen, Renault

Pod koniec 2009 roku kolejnym, który dzięki Renault trafił do królowej motorsportu, był Romain Grosjean. Francuz wykorzystał wakat stworzony w ekipie spod Paryża po tym, jak zwolniony z hukiem został Nelson Piquet i pod koniec sezonu wskoczył na kilka wyścigów.

Później czekał go dwuletni rozbrat z najwyższym poziomem i dopiero w 2012 roku ujrzeliśmy go ponownie, tym razem w barwach Lotusa.

I to... tyle. Tak, wszystko to zamyka się w dwóch kierowcach. Co prawda przez akademię przewijali się Kubica, Maldonado czy Giedo van der Garde, ale żaden z nich nie zagrzał miejsca na dłużej aniżeli na kilka miesięcy. 

Jack Aitken

Dodatkowo wielu zawodników, którzy - jak się później okazywało - mieli potencjał na zakręcenie się koło Formuły 1, po prostu za szybko wypuszczano ze swoich struktur. Po sezonie 2019 z Renault rozstał się Jack Aitken, który kilka miesięcy później pojechał przyzwoity weekend w barwach Williamsa na krótszej nitce toru Sakhir.

W 2015 roku akademia straciła jednocześnie Juana Manuela Correę i Alexandra Albona - pierwszemu z nich na przeszkodzie w drodze do F1 stanęło przykre wydarzenie z GP Belgii w 2019 roku, a Taj ma za sobą dwa sezony w F1, w tym dobry 2019, plus w swoim CV może zapisać 26 występów dla Red Bulla.

Rok później, bowiem w 2016 roku, rozstali się z Oliverem Rowlandem, Brytyjczykiem, który zajął 3. miejsce w sezonie 2017 Formuły 2, a dziś z sukcesami próbuje sił w Formule E. 

Jedyne, co może w ostatnich latach bronić Renault, to nagła śmierć Huberta. Anthoine był kierowcą szykowanym do wejścia do F1 jako francuski wynalazek francuskiej stajni.

Przyjaciel Pierra Gasly'ego otrzymywał realne wsparcie od Renault i regularnie piął się w szczeblach juniorskich, a nawet udało mu się wygrać dwa wyścigi w F2 w bardzo słabym bolidzie Trident. Niestety wypadek w GP Belgii przerwał jego bardzo dobrze zapowiadającą się karierę. 

Co to będzie, co to będzie?

Patrząc na to, jak chętnie w ostatnich latach w królowej motorsportu zespoły stawiają na młodych kierowców, to sytuacja akademii Alpine jest tym bardziej groteskowa. Zapewne każdy zespół w Formule 1 chciałby pozwolić sobie na równie dużą liczbę utalentowanych kierowców z takimi perspektywami jak ci z Alpine. 

Akademia Alpine

W trakcie wieczornego sprintu w tegorocznej rundzie F2 w Bahrajnie doszło do rzadko spotykanej sytuacji. Każdy z kierowców, który stanął na podium, reprezentował jedną akademię - Alpine. Oscar Piastri skończył wyścig przed Christianem Lundgaardem, a podium zamknął Guanyu Zhou.

Pierwszy (obecny mistrz F3) potrzebował zaledwie dwóch wyścigów do sięgnięcia po wygraną w F2. Lundgaard - pomimo bardzo słabego sezonu - wciąż należy do grona największych perełek serii, a Zhou - oprócz prędkości - z racji na pochodzenie przynosi z miejsca ogromne korzyści marketingowe. 

Naprawdę trudno znaleźć logiczne wytłumaczenie na takie, a nie inne postępowanie Alpine wobec swoich młodych reprezentantów. O ile zatrudnienie Ocona na sezon 2020 było zrozumiałe, bo wówczas żaden z tych kierowców nie był gotowy na F1, tak ściąganie z emerytury Fernando Alonso pod względem budowania przyszłości wołało o pomstę do nieba.

Fernando Alonso

Dwukrotny mistrz swoim powrotem pokazuje, że pięknie się starzeje, aczkolwiek budowanie przyszłości na 40-letnim Hiszpanie może się okazać zgubne. Podpisując kontrakt z kimś takim jak Fernando stajesz się jego zakładnikiem. To jak pakt z diabłem. Odejdzie, kiedy będzie chciał, a długość kontraktu to nic nieznacząca cyferka.

O ile ruch na tu i teraz okazał się trafną decyzją, tak juniorzy mogą za chwilę zacząć uciekać z akademii, a sam Alonso może szybko obniżyć loty. 

Główny zespół i tak obecnie jest bardzo daleki od realnej walki o podia, a z tegoroczną konstrukcją na niektórych torach równie trudno może być o solidne punkty. 

GP Austrii 2021

Ten rok byłby idealnym dla któregoś z młodych kierowców do wjeżdżenia się i pokazania pełni umiejętności w sezonie 2022, gdy w życie wejdą nowe regulacje techniczne.

Przykro się patrzy na to, jak źle zarządzana jest akademia młodych kierowców przez francuską ekipę. Zwłaszcza, że - jak widać - smykałkę do rozwijania młodych i obiecujących zawodników mają.

Wygląda to jak wejście na K2, w którym 8600 metrów wychodzi perfekcyjnie, wręcz beztlenowo i bez żadnych przygód, ale na ostatnich 11 metrach zaczyna drżeć noga, brakuje koncepcji oraz odwagi do wejścia i plany zdobycia szczytu idą jak krew w piach. Zwyczajnie szkoda, bo Alpine przepala kolejne młode pokolenie, które z miejsca mogłoby zrobić różnicę w królowej motorsportu. 

Brak perspektyw

Wina tutaj nie leży wyłącznie w postaci braku zespołu, do którego można byłoby dać któregoś z juniorów, tak jak Ferrari może to zrobić z Haasem i Alfą Romeo, czy Red Bull z AlphaTauri. To na pewno znacznie ułatwiłoby sprawę - bez tego akademia jest w pewnym sensie ślepą uliczką.

Zawodzi głównie polityka samego zespołu, który od zawsze niechętnie dawał szanse młodym kierowcom, a wolał postawić na sprawdzone w królowej motorsportu nazwiska. Tak jest też i tym razem i zapewne jeszcze długo nie ulegnie to zmianie. 

Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, wedle którego jeden z kierowców akademii zdobywa mistrzostwo Formuły 2, a drugi z nich zdobywa wicemistrzostwo. Jeśli tytuł wygra Piastri, będzie miał na koncie triumf w F3 i F2 rok po roku. I co wtedy?

Jednego z nich odsyłamy do Formuły E czy DTM, a drugiemu dajemy kolejną kampanię na zapleczu? Czy podobnie jak w przypadku Ilotta chowamy kierowcę do zamrażarki i w momencie otwarcia rynku go wyciągamy jak Marylę Rodowicz na sylwestra?