Alex Albon za swój atak na Lance'a Strolla otrzymał karę cofnięcia o trzy miejsca podczas kwietniowego wyścigu na Albert Park. Mimo tego Tajlandczyk powiedział, że bliskiego starcia z kierowcą zespołu Aston Martin ani trochę nie żałuje.

Obaj zawodnicy zaciekle walczyli o punkty w niedzielnym wyścigu, który odbywał się na torze Jeddah Corniche. Na jednym z ostatnich okrążeń powracający do Formuły 1 po roku przerwy reprezentant Williamsa zaatakował Kanadyjczyka z dystansu, co skończyło się kontaktem.

Alex z powodu uszkodzeń po tej kolizji byli zmuszony wycofać się z dalszej części rywalizacji, a po wszystkim sędziowie uznali, iż to on był winny doprowadzenia do wypadku, za który przyznano mu 2 punkty karne i przesunięcie o 3 miejsca.

 - Lance bardzo mocno się bronił, ale w pełni go rozumiem - mówił ukarany zawodnik. - Zdecydowałem się na manewr. Szczerze powiedziawszy, z powodu problemów z naszymi hamulcami mocno zaryzykowałem.

- Nie żałuję tego ruchu. Dla mnie był to po prostu zwykły incydent. Przez cały wyścig walczyliśmy o zdobycz punktową… no i jakieś punkty na sam koniec otrzymałem - dodał żartobliwie.

Alex Albon, Williams

- Podczas wyścigu brakowało nam nieco docisku, naszym jednym z głównych problemów jest również balans samochodu. Jednak pomimo tego nasz tegoroczny bolid jest bardzo przyzwoity. Naszym głównym celem na najbliższe weekendy jest praca nad jego jeszcze większą spójnością oraz przewidywalnością - mówił Albon na temat modelu FW44.

Nieco inaczej do kolizji podszedł Kanadyjczyk, który nie uważał, iż w tej sytuacji popełnił błąd.

- Próbowaliśmy z całych sił utrzymać się na punktowanej pozycji. Jednak niestety za mną były dwa samochody na o wiele świeższej mieszance, więc niewiele mogłem zrobić. Szkoda, że zakończyliśmy ostatnie okrążenie wyścigu z uszkodzeniami po zderzeniu z Alexem. Czułem, że zostawiłem mu wystarczająco miejsca, kiedy atakował.

- Przed nami jeszcze długi sezon. Będziemy więc bardzo ciężko pracować, aby znaleźć odpowiednia ustawienia oraz przede wszystkim więcej osiągów w naszym samochodzie - optymistycznie zakończył kierowca Astona Martina.