Valtteri Bottas i George Russell na gorąco nie chcieli przyznać się do błędu, który doprowadził do dużego wypadku.
Na 32. okrążeniu obaj podopieczni Toto Wolffa walczyli o 8. miejsce na dojeździe do sekcji Tamburello. Przed strefą hamowania, która nie jest do końca prostym odcinkiem i delikatnie skręca w lewo, kierowca Williams zaatakował Mercedesa, jednak po zahaczeniu trawy po prawej stronie stracił panowanie nad autem i uderzył w rywala.
Kamery onboardowe pokazały, iż po prawej Bottas zostawił Russellowi mało miejsca, ale najprawdopodobniej wystarczająco na to, by zmieściło się tam całe auto.
- Widziałem go na prostej, a potem zauważyłem, że ruszył się w prawo. Na powtórkach widziałem, że zawsze było tam miejsce dla dwóch aut, ale on oczywiście utracił kontrolę nad swoim i mnie uderzył. DRS był dostępny i do tego ciągle miałem problemy z rozgrzaniem opon. George się zbliżył, zaatakował w miejscu, w którym jest tylko jedna sucha linia. Widziałem powtórki, na pewno ciągle było miejsce dla dwóch aut - mówił Fin dla Sky.
- Potem próbował coś do mnie powiedzieć, ale to całkowicie jego wina, zresztą i tak nie mogłem go usłyszeć. Nie wiem, o co mu chodziło, ale to był w pełni jego błąd. Nie byłem zadowolony z tego, co zrobił, ale tak jest. Jestem bardzo rozczarowany, bo do wypadku też szło źle.
Z oceną Valtteriego nie zgadzał się George, który zarzucił rywalowi złamanie ustaleń między zawodnikami oraz bardzo nieodpowiedzialną jazdę, przy okazji wbijając mu kilka szpilek.
- Cóż, goniłem i zbliżałem się bardzo szybko, miałem cień i DRS, a gdy tylko wyskoczyłem na prawo, on też ruszył się w tamtą stronę, bardzo delikatnie. To bardzo stary, taktyczny ruch w stylu Verstappena z 2015, który obejmuje dżentelmeńska umowa. Mamy tego nie robić, bo to niesamowicie niebezpiecznie. Na sucho byłoby okej. Pechowy incydent, ale przy 200 milach na godzinę trzeba respektować prędkość i warunki.
- Zapytałem, czy chciał nas zabić. Było bardzo szybko i jeszcze w takich warunkach. On nie walczy o nic, bo dla niego P9 to właśnie nic. Miałem go wyprzedzić, zrobić łatwy manewr. Umowa jest dlatego, że zawsze mówiliśmy, iż takie coś spowoduje wielką kraksę. I cóż, jesteśmy tu... Obaj jesteśmy dorośli i możemy o tym pogadać, gdy ochłoniemy. Na pewno on jest wkurzony na mnie tak bardzo, jak ja jestem na niego. Nie chodzi nawet o prędkość, ale o różnicę, bo byłem 30 mil szybszy. Być może przy innym kierowcy by się tak nie zachował.
Sędzią w tej sprawie nie chciał być natomiast Toto Wolff. Prawdziwi sędziowie będą jednak musieli wypowiedzieć się konkretniej od Austriaka, ponieważ obaj uczestnicy zdarzenia zostali wezwani na dywanik.
- Tak, to był poważny wypadek. Nie było miłej rozmowy, ale musimy się temu przyjrzeć, bo do tanga trzeba dwojga. Może to nie jest 50/50, bardziej 60/40, ale nie wiem, w którą stronę. Nie rozmawiałem jeszcze z George'm.