Wszystkich dziesięć zespołów zaprezentowało malowania na nadchodzący sezon, z czego ponad połowę stanowi nietknięte włókno węglowe. Rosnąca tendencja na zdrapywanie farby z bolidów wzbudziła dyskusję, ale także spolaryzowała kibiców Formuły 1 w kontekście estetyki oklejenia. Wśród subiektywnych rankingów na najładniejsze malowanie często w czołówce wymieniane były składy pokroju Visa Cash App, czasem nawet Stake F1, za to po drugiej stronie stawiano te całkowicie z nich rezygnujące, czytaj Alpine.

Głośniejsza część kibiców stoi murem za zespołami odbiegającymi od dzisiejszego nurtu wszechobecnie widocznego karbonu, ale czy stanie w kontrze do panujących trendów świadczy o większej estetyce? Czy zatem czerń może być jeszcze estetyczna? Co w takim przypadku uznać za złoty środek i czy estetyka w tym sporcie ma znaczenie ?

W żargonie Formuły 1 wyświechtane jest powiedzenie, że bolid wygląda na szybki. Przywołując owe sformułowanie, chcemy przekazać, że ogólny wygląd auta, jego proporcje nadwozia i też samo malowanie są nie tylko atrakcyjne, ale także harmonijne i dynamiczne. Czyli mówiąc wprost, uznajemy taką maszynę za estetyczną. Estetyka to nauka o pięknie oraz o odczuciach, jakie w nas wzbudza. Ale co to właściwie jest piękno w kontekście królowej sportów motorowych?

Zacznijmy od czegoś namacalnego, w tym przypadku konstrukcji bolidu, która zwykle jest pomijana, a stanowi podświadomy fundament do oceny wyglądu maszyny. Obecni inżynierowie nie mają dużego pola do popisu, jeśli chodzi o tworzenie bryły auta. Regulacje jasno wytyczają, jaki kształt powinien przyjąć samochód Formuły 1. Wobec rewolucji technicznej z 2022 roku, opierającej się na efekcie przypowierzchniowym, główne różnice w wyglądzie poszczególnych modeli obserwowaliśmy na podstawie sekcji bocznych. Wyróżniały się przede wszystkim trzy nurty: redbullowe wcięcie pod wlotami powietrza, ferraryjskie obłe kształty i unikatowe podejście Mercedesa, czyli zredukowanie wspomnianych sekcji do granic możliwości.

Na tej podstawie kibice różnili się w swojej definicji piękna, której blisko było do teorii pitagorejskiej, mówiącej, że o pięknie decyduje proporcja. Była to dyskusja o znalezieniu swoistego ciągu Fibonacciego. O tym, której konstrukcji najbliżej do idealnej harmonii i perfekcji. Rozwiązanie Mercedesa wydawało się nienaturalne i wywoływało dysonans w naszych odczuciach. Przyzwyczajeni do tradycyjnego wyglądu współczesnego bolidu Formuły 1, nie byliśmy przygotowani na tak dużą rewolucję. Samochód niemieckiego zespołu wyglądał nieproporcjonalnie, tym samym mało było zwolenników jego wyglądu. Jednakże niezależnie od subiektywnych odczuć kibiców, każdy doceniał fakt, że w obliczu tak ograniczonych możliwości ekipy potrafiły zaskoczyć zupełnie różnymi interpretacjami przepisów technicznych.

Pomimo zawężenia możliwości kreatywnego podejścia do konstrukcji, trzeba przyznać, że obecne regulacje są pod względem estetyki i tak dość przyjazne, ponieważ pasują do wizerunku Formuły 1, wyznaczającej nowe futurystyczne trendy. Samochody wyglądają agresywnie, posiadają płynne i opływowe kształty. Zmiany nie zawsze pomagały w podnoszeniu wartości wizualnej. Nie szukając daleko, pamiętamy okropnie wyglądające nosy z początku ery hybrydowej, w tym podwójny niesymetryczny nos Lotusa czy też rozwiązanie Caterhama, w wersji poliftingowej przypominające nosacza sundajskiego.

Jeszcze za czasów pierwszej kadencji Roberta Kubicy byliśmy świadkami kompletnego obrzydzenia serii, jaką było przejście z nowocześnie wyglądających bolidów, przystrojonych dziesiątkami komponentów aerodynamicznych, do prostych, kanciastych i topornie wyglądających aut z 2009 roku. Kolejną dekadę wcześniej wprowadzono równie kontrowersyjne zmiany, kiedy w 1998 roku weszły rowkowane opony oraz zwężone bolidy, co spowodowało, że cała stawka wyglądała co najmniej dziwnie.

Robert Kubica podczas GP Australii 2009. Bolały nie tylko serca na koniec wyścigu, ale też oczy. Fot. BMW Sauber.

Dziwaczne w kontekście estetyki było przecież wprowadzenie systemu Halo. Ileż wypadków zdarzyło się od tamtego momentu, w którym brak tego systemu mógł doprowadzić do tragicznych konsekwencji? Wystarczy tylko przywołać koszmarny wypadek Romaina Grosjeana w Bahrajnie czy kolizję Lewisa Hamiltona z Maxem Verstappenem na Monzy. Po dłuższym czasie dyskusja prowadzona przed implementacją Halo wydaje się niedorzeczna i absurdalna. To zaburzenie dotychczasowej estetyki i pójście naprzeciw definicji open-wheel stało się przedmiotem dyskusji o zasadności wprowadzenia udogodnienia, które ratuje ludzkie życia.

Dzisiaj dziwne jest dla nas oglądanie bolidów bez Halo. Do tego stopnia, że niejednokrotnie łapiemy się za głowę i patrząc na fragmenty dawnych wyścigów, myślimy: "Jakim cudem kierowcy nie bali się tak jeździć? Jeszcze niedawno nikt by o tym nie pomyślał". Max Verstappen w 2017 roku powiedział: "Halo jest nie tylko obrzydliwe, ale również niepotrzebne". W tym samym czasie Kevin Magnussen wypowiedział się na temat estetyki Halo: "To odbiera część pasji, o którą chodzi w Formule 1. [...] Bolidy Formuły 1 nie powinny być brzydkie."

Po części wszyscy zgadzamy się ze słowami Duńczyka, chociaż pozornie estetyka wydaje się mieć iluzoryczne znaczenie w Formule 1 - w końcu najważniejszym czynnikiem sukcesu jest skuteczna maszyna i doskonały kierowca. Sytuacja jednak nie jest tak zero-jedynkowa. Chociaż wyścigi uznajemy za odłam sportowej rywalizacji, to F1 jest przede wszystkim biznesem, tudzież produktem, i egzystencja serii jest ściśle związana z zainteresowaniem kibiców, W tej materii estetyka odgrywa bardzo ważną rolę w budowaniu marki i pomaga w tworzeniu relacji z odbiorcą. Wygląd bolidów, torów czy produktów wzmaga poczucie prestiżu, w tym wzmacnia poczucie kibiców na uczestniczenie w wielkim ogólnoświatowym fenomenie. To ważny element, dla którego tak chętnie oglądamy Formułę 1, co zaś pośrednio prowadzi do setek milionów przychodów dla serii czy zespołów.

Wartość marketingowa jest blisko spokrewniona z estetyką. To właśnie starannie zaprojektowane logotypy, dobór kolorystyki oraz wzorów napędza koniunkturę i to, jak odbieramy daną markę. Cała Formuła 1 zyskała bardzo dużo w tym względzie, odkąd stery przejęło Liberty Media i zaprezentowało nowe logo, spójne grafiki i wyjątkową ścieżkę dźwiękową, bez której trudno jest sobie wyobrazić niedzielne popołudnie. Ciekawa forma opakowania wyścigów powoduje, że potencjalnemu widzowi łatwiej zaufać i zainteresować się serią. To trochę jak z piłkarską polską Ekstraklasą, której poziom jest wątpliwy, ale forma podania stoi na tak wysokim poziomie, że przypadkowy widz spoza kraju dużo przychylniej spojrzy na mecz polskich klubów, niżeli obcych krajów odstających poziomem ogólnie rozumianej otoczki.

Popularność wśród kibiców to nie tylko efekt uboczny sukcesów, lecz także cel każdego zespołu, aby zachęcać do sprzedaży sygnowanych produktów. Na to wpływa wiele czynników, przede wszystkim wspomniany sukces, ale również ciągłość marki, sposób prowadzenia social mediów, nawet ogólna polityka. Jednak to kreatywny i estetyczny wizualnie projekt marki przyciąga kibiców najskuteczniej. O tym, jak bardzo zabiegają się o atencję, niech świadczy fakt, jak często prezentowane są unikatowe malowania lub części garderoby z powodu pobocznych jubileuszów czy wydarzeń. Rekordowym weekendem było Las Vegas, kiedy praktycznie każdy wypuścił do sprzedaży produkt podkreślający wyjątkowość wydarzenia.

Wszystkie zespoły i zarządzający królową motorsportu grają do jednej bramki. Każdemu zależy, aby Formuła 1 przyciągała jak największe rzesze kibiców, których zaś interesować będą inne aspekty serii. Dla jednych najważniejsza jest rywalizacja, dla innych aura wielkiego wydarzenia i świata celebrytów, a dla przypadkowego widza pierwszym kontaktem, mogącym zachęcić do pozostania na dłużej, będzie efektowność i szeroko pojęte wizualia. Samochody sportowe podziwiamy i oceniamy nie tylko za osiągi, ale również za wygląd, bo w tym tkwi piękno motoryzacji.

Francuski przedstawiciel awangardy poetyckiej i twórca surrealizmu, Guillaume Apollinaire, rzekł kiedyś: “Brzydotę lubimy dziś równie jak piękno”. Moim zdaniem nic tak dobrze nie oddaje nastrojów przed nadchodzącym sezonem Formuły 1 jak ten cytat. Dzisiaj nie oceniamy faktycznej wartości wizualnej, spójności czy harmonii zaprojektowanego malowania. Po prostu doceniamy sam fakt, jak duża powierzchnia bolidu została pokryta farbą, niezależnie jak bezgustnie skomponowana.

Oczywiście, można rzec, że to kwestia gustu, a podejście do estetyki jest subiektywne. Jak ujęli sofiści, estetyczne jest to, co przyjemne dla wzroku, a dla każdego będzie to coś innego. Jednak moim zdaniem obecna sytuacja jest kuriozalna. Jeszcze niedawno lud uznawał większość czarnych bolidów za niezwykle atrakcyjne. Czarne Mercedesy z ery pandemicznej, czarne Lotusy czy McLareny współgrały z naszymi gustami. Dawniej jeden z najgorszych zespołów w historii, mianowicie Andrea Moda, zasłynął z bardzo atrakcyjnego i eleganckiego bolidu, który był… całkowicie czarny.

Wracając do teraźniejszości, weźmy przykład Haasa. To skład, który od początku od samego początku jest identyfikowany z kolorystyką biało-czarno-czerwoną. Były po drodze odstępstwa od normy, szczególnie krótki mariaż z Rich Energy lub wschodnimi oligarchami, ale kanoniczne malowanie Haasa jest takie, jakie zaprezentowano przed kilkunastoma dniami. Czy zatem malowanie Haasa VF-24 to chamskie pokazywanie karbonu, czy spójne dla marki podkreślanie swoich barw?

Pójdźmy krok dalej, ponieważ najwięcej kontrowersji zebrała propozycja Alpine. Niepopularnie przyznam, że jestem ogromnym fanem tego malowania i uważam je za wyjątkowo udane. Układ oraz kolorystyka niebiesko-różowych wstawek doskonale komponuje się z całością. Dla mnie, bazując wyłącznie na renderach, to jeden z najlepiej wyglądających samochodów od lat. Mimo wszystko komentarze pod prezentacją bolidu są raczej jednogłośnie negatywne.

Negatywne podejście do czerni z pewnością wynika z faktu, jak wiele zespołów posunęło się do zabiegu, a także z motywacji stojącej za rezygnacją z kolorytu. Sedno polega na tym, że to nie estetyka jest problemem w tej całej sytuacji, ponieważ gdyby podejść do sprawy z czystą głową, pozbawioną negatywnych emocji, to w gruncie rzeczy mielibyśmy do czynienia z atrakcyjnymi samochodami. Doszliśmy do punktu, kiedy cokolwiek - i cokolwiek oznacza tu po prostu pomalowany bolid - jest uznawane za estetyczne.

Visa Cash App RB to potworek i kwintesencja wszystkiego, co nie jest estetyczne, jeżeli uznamy, że termin ten może być w jakimś stopniu obiektywny. Sama nazwa stajni odpycha ze względu na poziom skomplikowania i nagromadzenia sponsorów. Więcej uwagi poświęca się nie sytuacji składu, ale temu, jak komentatorzy powinni wymawiać jego nazwę w transmisji telewizyjnej. Trudno jest zbudować relację i identyfikację z zespołem, jeżeli kibice nie wiedzą, co to jest właściwie za twór, który co kilka lat zmienia branding o 180 stopni. Jeśli chodzi o malowanie, powiem tak - w moim odczuciu, jest to samochód kłujący oczy mnogością reklam, nachodzących na siebie wzorów i motywów graficznych. Gdybym miał go z czymś zestawić, to odwołałbym się do koszmarnie wyglądających, najgorszych bolidów z lat dziewięćdziesiątych.

Czerpanie z dawnych rozwiązań to akurat często przepis na sukces. Tak jest w przypadku Mercedesa W15, który - wedle jednych bardziej, wedle innych mniej - czerpie garściami z McLarena-Mercedesa z przełomu wieków. Mistrzowskie maszyny Miki Hakkinena zawsze znajdowały się w czołówce najlepiej wyglądających samochodów. Dzisiejszy Mercedes posiada łudząco podobny schemat malowania, ale serc kibiców tak łatwo nie zdobywa. Dlaczego? Poza niechęcią do stajni z Brackley po latach dominacji i malkontenctwem z powodu czerni nie widzę żadnych innych argumentów.

Kultowy polski pisarz, Marek Hłasko, jest autorem słów: “Czasami nie chodzi o to, aby się zmieniło na lepsze. Najczęściej chodzi o to, aby zmieniło się cokolwiek”. Może to jest klucz do wytłumaczenia zjawiska pozytywnych opinii na temat pozornie ładnych bolidów? Lubimy to, co jest nowe. Stake F1 Team nie zaprezentował niczego wartego zapamiętania, ale przynajmniej wniósł trochę świeżego powietrza. Tak samo jest przecież z Visą Cash App... Po przeciwnej stronie stoi Red Bull Racing, który lata temu opracował malowanie bliskie perfekcji w oparciu o schemat graficzny firmy. Tylko ono nikogo już nie rusza, kiedy kolejny sezon z rzędu na starcie stoi prawie identyczna maszyna do poprzedniej.

Z drugiej strony nie da się zbudować dziedzictwa marki, jeżeli rokrocznie bolidy będą przybierać inne barwy lub schematy malowań. Konsekwencja tworzy legendę i tworzy ikony. Team Lotus jest nierozerwalnie identyfikowany z zielono-żółtymi bolidami lat sześćdziesiątych czy późniejszymi czarno-złotymi mistrzowskimi maszynami z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. McLareny przez dekady utrzymywały stałe malowanie, więc dzisiaj natychmiast utożsamiamy je z biało-czerwonymi konstrukcjami z ery Prosta i Senny czy czarno-białymi barwami z przełomu wieków. Mniej utytułowane ekipy także zaskarbiły sobie serca kibiców. Najlepszym przykładem będzie Jordan Grand Prix, zespół-synonim koloru żółtego.

Gdzie zatem leży estetyczny złoty środek? Wydaje mi się, że najbliżej rozwiązania zagadki jest strategia Ferrari… jakkolwiek wątpliwie i przeciwstawnie rezonuje owa fraza w naszych głowach. Scuderia nierozerwalnie, od początku istnienia, kurczowo trzyma się czerwonych barw, dzięki czemu wszyscy jednoznacznie identyfikują czerwień z marką z Maranello. Znikąd nie wzięło się powiedzenie, że czerwony znaczy szybki. To konsekwencja w budowaniu wizerunku, ale co wyjątkowe w ich polityce, to okraszenie częstymi modyfikacjami w zakresie dodatków kolorystycznych. Można odnieść wrażenie, że niby kolorystyka jest wiecznie ta sama, ale trudno wyróżnić dwa samochody Ferrari, które byłyby identyczne. Włosi szczególnie poważnie podchodzą do kwestii estetycznych. Czy pamiętacie jakikolwiek brzydki bolid Ferrari? Nie wydaje mi się - to zawsze ostoja piękna w padoku Formuły 1.

Kończąc rozważania, życzę sobie i Wam, aby dyskusja na temat odsłoniętego karbonu ucichła. Niezależnie od rozstrzygnięcia, czy zakończy się to uregulowaniem prawnym, czy znudzeniem tematu, chciałbym, żeby czarny przestał być uosobieniem persona non grata w Formule 1. W świecie mody czerń jest kwintesencją elegancji. Niech więc tak też będzie w naszym wyścigowym półświatku. Nie ukrywajmy, że wygląd w Formule 1 nie jest ważny, ponieważ co roku jednym z najbardziej oczekiwanych momentów jest okres prezentacji bolidów.

I nie popadajmy skrajności. Większa ilość czarnego ani nie sprawia, że stawka wygląda identycznie, ani nie utrudni to oglądania wyścigów. Skoro podobają nam się klasyczne czarne bolidy, to nie bądźmy hipokrytami, krytykując te współczesne. Parafrazując słynny slogan, chciałbym, aby wkrótce przewodziła myśl: “Make Black Great Again”.