Wyobraź sobie, że jesteś ojcem 18-latki, mieszkacie w Stanach Zjednoczonych, w dobrej dzielnicy pod numerem 90210. Twoja córka poznaje nowego chłopaka, mieszka w sąsiedztwie, jego rodzice są razem od prawie 30 lat, mama jest lekarzem, tata prawnikiem. Chłopak pracuje ciężko od 16 roku życia, jeździ swoim własnym samochodem i nadal nie może się zdecydować czy prawo, czy medycyna. To taka rodzina, w której wszyscy są piękni, mają hollywoodzki uśmiech, znają 5 języków obcych, a wigilię ubierają się w garnitury. Oto właśnie Carlos Sainz Jr. - idealny mąż dla twojej córki. Czy aby na pewno?

Klasyfikacja generalna: 6. miejsce

Punkty: 105

Najlepsze wyniki: P2 (GP Włoch)

Kwalifikacje: 7-9 vs Norris

Wyścigi: 7-7 vs Norris

Nasza ocena: 7.11 (7. miejsce)

Wieczne wygnanie

Każdy z nas ma takiego znajomego, dosłownie każdy. Jego tata dorobił się sporych pieniędzy, wynosząc maszyny z zakładów na przełomie lat 80. i 90. albo mając sklepy monopolowe czy inne lumpexy. Wykorzystali szansę i teraz Oskar czy tam Patryk jest pierwszym przedstawicielem pokolenia w ich rodzinie, które od zawsze miało wszystko. Rodzice ciężko pracowali na wykształcenie, labradory i Volvo kombi. Dom w Osielsku, Konstancinie czy innym Puszczykowie, prywatne lekcje języków obcych, treningi pływania, korepetycje i mycie zębów po każdym posiłku. 

Takim dzieckiem elit jest właśnie Carlos Sainz i kiedy młody Hiszpan debiutował w Formule 1 w 2015 roku (5 lat!), to od początku trafił na bardzo głęboką wodę. W drugim bolidzie Scuderia Toro Rosso siedział Draco Malfoy. Młody Max Verstappen może nie miał w domu takiej sielanki, ale podobnie jak Carlos musiał ciężko pracować i udowadniać, że nazwisko nie jest jego jedynym atutem. Co ciekawe, obaj w swoich karierach całkowicie ominęli etap GP2/F2. Red Bull miał aż takie parcie na duże nazwiska, jednak tym razem przetrwał ten z "biedniejszego" domu, którego tata w latach 90. nosił czarną skórzaną kurtkę i pomagał przemycać spirytus zza zachodniej granicy. 

Początki kariery Carlosa nie były łatwe, po Toro Rosso nie było awansu do Red Bulla, a jedynie uwolnienie się i przejście do Renault, w którym dekadę wcześniej inny Hiszpan wygrał swoje dwa tytuły mistrzowskie. Wreszcie w 2019 kolejne wygnanie, bo do Renault przyszedł kolejny absolwent szkółki Red Bulla, kolejny wielki wygnany, Daniel Ricciardo. Sainz uciekł do McLarena, w którym rozpoczął pracę u podstaw, by wraz z Lando Norrisem i nowymi strukturami pomóc odbudować się brytyjskiej legendzie.

To miejsce idealne, duet idealny i bardzo boję się, że w przyszłym sezonie nie będzie już tak kolorowo. Skupmy się na 2020, w którym mieliśmy tylko 17 wyścigów, w porównaniu do 21 rund rok wcześniej. Pomimo tego, że w obu sezonach Carlos uplasował się na 6. pozycji w klasyfikacji generalnej, w tym roku wywalczył aż 105 punktów, o 9 punktów więcej niż w 2019. Uśredniając ten wynik na tle całego sezonu, moglibyśmy przyjąć, że młody Sainz mógłby przy regularnej długości dobić do 125-130 oczek. Wyraźna poprawa, robi wrażenie.

Ciężka praca kluczem do sukcesu

Właśnie chyba to jest największą zaletą Carlosa, którą potwierdził w tym sezonie. Pamiętacie Netflixowe "Drive to Survive", obiady i kolacje w domu Sainzów, ciężką pracę Carlosa na siłowni, pokazaną także w "Unboxed" McLarena? Mam takie wrażenie, że Hiszpan jest absolutnym tytanem pracy, który kiedy musi to trzyma głowę nisko, jest bardzo skupiony na dostarczaniu jak najlepszych rezultatów i przy tym wszystkim jest niesamowicie kompletnym kierowcą. Jednocześnie też nie sądzę, żeby Carlos był czystym talentem na miarę Hamiltona czy Verstappena, ale bardziej metodystą, którego mógłbym porównać do Michaela Schumachera.

Jasne, Schumi też miał ogromny talent, ale jednym z jego głównych atutów była naprawdę tytaniczna praca, o czym wspominał ostatnio Mattia Binotto przy okazji drugiego najlepszego podcastu o F1, czyli "Beyond the Grid". Mam takie wrażenie, że to Lando w tym roku kilka razy ściągał na siebie uwagę wszystkich, chociażby pokonując trzy absolutnie przelotowe okrążenia w GP Austrii po słynnej komendzie "Scenario 7", zapewniając sobie pierwsze w karierze miejsce na podium. Carlos na początku sezonu borykał się z odrobiną problemów. Świetne 5. miejsce w Austrii, dalej punkty w Styrii i na Węgrzech, po czym zupełnie nieudane występy na Silverstone, oba zakończone bez dorobku punktowego.

Pech, błędy i odkupienie

Niezły występ i 6. lokata w Hiszpanii i katastrofalna awaria wydechu w Belgii, która sprawiła, że Sainz w ogóle nie wystartował na torze Spa. Dalej absolutnie cudowny występ na Monzy, gdzie do samego końca Carlos walczył o swoją pierwszą wygraną, goniąc Pierre'a Gasly'ego, jednak musiał zadowolić się 2. miejscem na podium, największym sukcesem w swojej dotychczasowej karierze. Limit szczęścia został wykorzystany i potem przyszły kolejne smutne wyścigi. 

Zaczęło się na Mugello, gdzie kierowca McLarena był jednym z pierwszych zawodników biorących udział w wielkiej kraksie przy restarcie, a potem polecieliśmy do Rosji. Tam Hiszpan popełnił największy i chyba jedyny w tym sezonie zauważalny błąd - dobrowolnie wjechał w ścianę. Crash-test na ochotnika spowodowany przeliczeniem możliwości, nieznajomością drogi ewakuacyjnej wokół pachołka lub po prostu roztargnieniem. Do końca sezonu zostało tylko 7 rund i wydawało się, że ten rok będzie cięższy niż poprzedni.

Wtedy właśnie Carlos odpalił tryb absolutnego skupienia, zapominania o jednym (!) błędzie z tragicznymi konsekwencjami oraz pechu, który zepsuł mu przynajmniej dwie rundy w pierwszej połowie zmagań. We wszystkich 7 wyścigach Sainz był raz siódmy, dwa razy szósty, trzy razy piąty i raz czwarty, zapewniając sobie 6. miejsce w klasyfikacji generalnej kierowców. Jestem pewien, że gdyby nie pech i czyste niedopatrzenie w Rosji, Carlos byłby nad Danielem Ricciardo w klasyfikacji generalnej kierowców. Taka jest jednak Formuła 1 - byłby, a nie jest.

Idealny kierowca Ferrari

Carlos Sainz ma za sobą bardzo ciężki, intensywny i uczciwie przepracowany sezon, z którego może być dumny. McLaren nie bił się o tytuły mistrzowskie, a pomimo wielu trudności zespołowi rzutem na taśmę udało się wywalczyć 3. miejsce w klasyfikacji generalnej. Akurat teraz, kiedy ekipa z Woking wyjątkowo chętnie przyjmie kilka większych przelewów. To ostatni rok odkupienia i udowadniania nawet największym niedowiarkom, że Carlos w pełni zasługuje na miejsce w czołowym zespole, a Ferrari jeśli teraz się do nich nie zalicza, pozostaje jedynie kwestią czasu, kiedy w każdym wyścigu zawodnik w czerwonym kombinezonie będzie pewnym kandydatem do podium.

Zdjęcie z wigilii w domu Sainzów, opublikowane na profilach społecznościowych kierowcy, chyba idealnie ukazuje Carlosa jako doskonałego kandydata na kierowcę Ferrari. Po wpadce w Rosji i pracy u podstaw w McLarenie, trudnych początkach w Toro Rosso i niełatwej rywalizacji z Hulkiem w Renault, Hiszpan odrobił wszystkie zadania domowe, przeczytał całą encyklopedię PWN, opisy przyrody z "Nad Niemnem" i teraz jest gotów do walki.

Ten sezon był dokładnie tym, czego było mu trzeba. Ostatnim elementem układanki przed wielkim sprawdzianem. Wielu z was może uważać, że Carlos Sainz jest doskonałym następcą Bottasa - ciężka praca, dobre wyniki, regularność, ale brak tego czegoś. Ja pozwolę sobie na odważniejszą teorię. Hiszpan jest takim zawodnikiem, który nie ma swojego bliźniaka w F1, jest absolutnie unikatowy. Sainz jest nadzieją dla nas wszystkich na to, że ciężka praca naprawdę jest warta więcej niż dziki, nieokiełznany talent.

Jestem pewien, że będzie mu bardzo ciężko w rywalizacji z Leclerciem, ale paradoksalnie w tym duecie to syn wielokrotnego mistrza, piękny, wyedukowany Carlos z bogatego domu, miał dużo cięższą drogę, żeby znaleźć się właśnie w tym miejscu. Nie chciałbym się mylić, ale wydaje mi się, że część osób może trochę nie doceniać Sainza. Początek sezonu na pewno będzie dla niego trudny, a czy po kilku rundach sezonu 2021 to on okaże się być tym "lepszym"? Trzymam kciuki i lecę oglądać bananową młodzież w 90210.