Ekipa Mercedesa przekazała informację, że Lewis Hamilton byłby zmuszony wycofać się z rywalizacji w GP Wielkiej Brytanii, gdyby sędziowie nie orzekli wywieszenia na torze czerwonej flagi.
Podczas pierwszego okrążenia wczorajszych zawodów na Silverstone doszło do dość poważnego incydentu pomiędzy dwoma pretendentami do mistrzowskiej korony, wskutek czego bolid Red Bulla został doszczętnie rozbity, z kolei konstrukcja Brytyjczyka po wizycie w alei serwisowej nadal nadawała się do kontynuowania ścigania.
Główny inżynier stajni z Brackley przyznał jednak, że uszkodzenia w samochodzie numer 44 były na tyle poważne, że ich podopieczny musiałby definitywnie opuścić swój kokpit, gdyby nie zdecydowano się na przerwanie niedzielnych zmagań na ponad trzydzieści minut, podczas których udało się wyeliminować wszystkie usterki.
- Mieliśmy zepsutą przednią obręcz, która doświadczyła kontaktu po lewej stronie. To oznaczałoby dla nas wycofanie się z wyścigu, gdyby zawody nie zostały przerwane - wyznał Andrew Shovlin.
- Reszta szkód była w rzeczywistości wyjątkowo niewielka. Podczas zderzenia ucierpiał także sensor temperatury, który się poluzował. Co zaskakujące, jest to najmniej istotna część przedniego płata i tylko ona uległa uszkodzeniu.
Dyrektor wyścigowy z ramienia FIA wytłumaczył natomiast, dlaczego okres zawieszenia trwał tak długo.
- W bolidzie Maxa wskutek uderzenia doszło utracenia telemetrii i ani sam zawodnik, ani jego zespół nie byli w stanie potwierdzić statusu systemu ERS - stwierdził Michael Masi.
- Pomimo że na samochodzie wyświetlała się zielona dioda, musieliśmy zachować należytą ostrożność i zdecydowaliśmy się wysłać na miejsce wypadku dwóch członków zespołu, co w takich przypadkach jest standardową procedurą, aby sprawdzili, czy bolid nie stanowi zagrożenia dla porządkowych, zanim ci uprzątną go z toru.
- Następnie musieliśmy naprawić bariery. W tym przypadku wszyscy mogli skorzystać z przerwy, ponieważ mamy możliwość zawieszenia wyścigu, co w takich sytuacjach jest idealnym narzędziem.