Sergio Perez ma na swoim koncie dość spory staż w F1, jednakże nigdy nie miał okazji startować w ekipie, która dostarczyłaby mu odpowiedni sprzęt, umożliwiający walkę o najwyższe laury. To odmieniło się zaraz po tym, jak prawie wyleciał z królowej motorsportu, choć ceną za utrzymanie się w niej było wejście w rolę pomocnika.
Klasyfikacja generalna: 4. miejsce
Punkty: 190
Najlepszy wynik: P1 (Azerbejdżan)
Kwalifikacje: 2*-20 vs Verstappen
* - licząc z Rosją, gdzie Max po prostu odpuścił czasówkę, mając pewną karę
Wyścigi: 3*-19 vs Verstappen
* - wszystkie rundy, których nie ukończył Max
DNF: 3 razy
Nasza ocena: 6.42 (P9)
W momencie, gdy Daniel Ricciardo postanowił wyfrunąć z rodzinnego gniazda, w Red Bullu wygenerował się dość spory problem dotyczący obsady drugiego fotela u boku niepodważalnego diamentu byczej akademii, Maxa Verstappena, który rozdaje karty w Milton Keynes.
W następstwie decyzji Australijczyka seniorski zespół przemielił dwóch zawodników młodego pokolenia. Gasly i Albon nie spełnili pokładanych w nich nadziei, co poskutkowało wymierzeniem najcięższej kary w postaci owianego złą sławą telefonu od Helmuta Marko.
Tym samym Byki przed sezonem 2021 znalazły się w dość trudnym położeniu, bowiem ich źródełko w postaci szkółki młodych kierowców na tamten moment totalnie wyschło. To z kolei doprowadziło Christiana Hornera i jego najbliższych współpracowników do nagięcia swoich dotychczasowych zasad oraz sięgnięcia po zawodnika niemającego żadnych powiązań z ich programem rozwojowym.
Mowa w tym przypadku o Sergio Perezie, który w celu ratowania swojej kariery w F1 podjął się wykonywania najtrudniejszego zawodu na naszej planecie, a mianowicie funkcji drugiego kierowcy w formułowej rodzinie producenta popularnych energetyków.
Nie od dziś wiadomo, że projekty Adriana Newey’a skonstruowane są w specyficzny sposób, który dodatkowo bardzo pasuje do preferencji Maxa Verstappena. Dobitnie przekonali się o tym wcześniej wspomniani Pierre i Alex, którzy w ostatecznym rachunku nie byli w stanie w pełni opanować owych maszyn.
Nie inaczej było również w przypadku Checo, który po pierwszym teście w modelu z 2019 roku zwrócił uwagę na kilka istotnych różnic jak m.in. pozycja w kokpicie, kierownica, hamulce oraz nawet dostarczanie mocy czy moment obrotowy. Meksykanin nigdy nie ukrywał, że będzie mu potrzebny czas na adaptację, a nawet długo po niej tłumaczył, że Byk to totalnie inna bestia od skopiowanego Mercedesa.
Mimo tylko trzydniowych testów i krótszych treningów początkowo wyglądało to dobrze, szło w coraz lepszym kierunku. Co prawda strata do Maxa była ogromna, ale Perez tu i tam pokazywał progres. Szczególnie kwalifikacje na Imoli czy rundy w Baku i na Paul Ricard dawały mu już pewną przewagę nad poprzednikami, u których próżno było szukać jakichś większych przyrostów formy.
Niestety w momencie, gdy czas na wymówki się skończył, Sergio przygasł i to na kilka dobrych wyścigów, w których miał różne przygody - kary za ostrą walkę, słabe kwalifikacje czy kolizje (jedną nie ze swojej winy, panie Bottas). Ten okres trwał dość długo, od przełomu czerwca i lipca do października. Dopiero na etapie Rosji czy Turcji zaczęło robić się lepiej i utrzymało się to do końca sezonu.
Checo tak naprawdę nigdy nie dogadał się idealnie z RB16B. Jednak gdy tylko z jakiegoś powodu auto łapało choć trochę podsterowności, a Gianpiero Lambiase słuchał wulgarnych komunikatów Verstappena, dystans od razu się zmniejszał. Takich sytuacji było natomiast niewiele i Perez musiał wypracować sobie swój styl ustawiania maszyny. W bólach, ale ponoć jako tako się udało.
Mocnym asem w rękawie zawodnika z Guadalajary praktycznie przez cały sezon było natomiast to, z czego dotychczas słynął, a więc zarządzanie ogumieniem i tempo na długich przejazdach. Tego nie zapomniał i kilkukrotnie był w stanie sporo na tym zyskać, np. przebijając się z końca stawki.
Przysłowiową kulą u nogi cały czas było jednak tempo kwalifikacyjne. Nie na tle Maxa, bo pokonywanie jego nigdy nie było częścią helmutowego Der Planu. Sergio za często znajdował się między słabszymi bolidami, choć zdarzyły mu się pewne przebłyski jak na Imoli czy w USA, co może dobrze wróżyć na najbliższą przyszłość.
Kluczowa była natomiast pomoc, jaką otrzymał Verstappen. To stanowiło największą różnicę w porównaniu do jego dwóch poprzednich kolegów i stworzyło wrażenie przynajmniej dobrego sezonu. Trudno się dziwić, bo takie pojedynki jak z Turcji czy Abu Zabi po prostu zapadają w pamięć, są widowiskowe, są czymś, co nawet Bottasowi się nie śniło. Ale nie mówią one całej historii.
W innych aspektach Sergio nie zawsze wypadał wybitnie w zestawieniu Gaslym czy Albonem. Znacznie mocniejszym na tle konkurencji autem potrafił czasem nie wejść do Q3, a samych podiów i w konsekwencji punktów nazbierał po prostu za mało. Czy więc z tego powodu nie powinien po prostu polecieć jak poprzednicy?
Może i tak, ale to już było. O tym, jak trudno jest pracować pod nadzorem twardego i niewybaczającego błędów Helmuta Marko, przekonało się już wielu kierowców. Silni przetrwali, ale w wielu przypadkach efekty, delikatnie mówiąc, nie były najlepsze. A przecież nie byli to fatalni zawodnicy.
W pogoni za Mercedesem potrzebowano kogoś mocnego w drugim fotelu, ale od momentu odejścia Ricciardo nie zrobiono w tej kwestii żadnego progresu. Okej, po połówce sezonu 2019 dano szansę Albonowi, ale doprowadziło to do tego samego - kolejnego, trzeciego startu od zera w ciągu trzech lat, tym razem z Meksykaninem. Red Bull miał tego świadomość i najwyraźniej chciał coś zmienić.
Mając kogoś, kto może i świata nigdy nie zawojował, ale potrafił dowozić naprawdę dobre wyniki, warto było spróbować innego podejścia. To nie był przestraszony junior, ale ktoś, kto z karierowym nożem na gardle był w stanie wygrać wyścig. Gdy tylko podpisano z nim umowę, w mediach mówiono wprost - albo się sprawdzi, albo problem leży w zespole.
Ten na swoje szczęście chciał zrobić wszystko, by nie szkodzić. Gdy Perez lepsze występy przeplatał gorszymi, pojawiały się różne komentarze, bo krytykowanie Byków za fatalne traktowanie każdego, kto nie nazywa się Verstappen, stawało się powoli tradycją. Jednak on sam nie odczuwał wtedy żadnej presji. Gdy zakładano, że każde kolejne potknięcie 31-latka znacząco osłabiało jego pozycję, on wiedział, że i tak dostanie nowy kontrakt. To ogromna różnica.
Zamiast drżeć o posadę, Checo mógł po prostu skupić się na robocie i swoich specjalnych zadaniach, a w zasadzie jednym - pomaganiu Maxowi. Pomoc to coś, o czym mówiło się i za Gasly'ego, i za Albona, ale od nich przy okazji od razu wymagało się jeszcze paru rzeczy. Z Sergio było inaczej. Dlatego ocena jego kampanii jest tak problematyczna, a bezpośrednie porównanie do poprzedników mocno utrudnione.
Ostatnie rankingi kierowców, stworzone przez szefów i zawodników, wywołały małe oburzenie. Wściekły lud domagał się dopisania do nich Pereza. Recency bias. Walka z Hamiltonem to trochę za mało. Progres chyba też - jasne, fajnie go mieć i w ogóle, ale patrząc całościowo, nie był to jeszcze ten poziom kierowcy nr 2, jakim dysponował Mercedes, a dysponował przecież jego średnią wersją.
Checo można chwalić za zadania specjalne, z których raczej się wywiązywał - chciał wspierać Maxa, wydawał się być w dobrych relacjach z Red Bullem i nie miał problemu z rolą pomocnika, przez którą potrafił być poświęcony. Lepsze to niż wylot z F1, co? To wykonanie tych misji przyczyniło się do mistrzostwa świata Holendra. Pomoc, o braku której tyle mówiono, ewidentnie była. Gdy już Perez mieszał się z Mercedesami, potrafił zrobić różnicę.
Problem w tym, że nie mieszał się tak często, jak zespół sobie tego życzył. W ogólnym wynikowym ujęciu wygląda to lepiej, niż można było zapamiętać - 5 podiów, 14 razy w top 5. Gdyby nie Abu Zabi, byłoby jeszcze przyjemniej. Gdyby nie P11 na Imoli, błąd w sprincie w Wielkiej Brytanii, gorsza postawa w Holandii czy we Włoszech, mniej szczęścia w Rosji, błąd w Arabii... Niedużo?
Nie do końca, bo gdzieś tam leży tytuł konstruktorów. Jasne, leży też pod azerską ścianą i na Hungaroringu, ale z pechem mało da się zrobić. Dojeżdżanie wyżej i to mistrzowskim autem jest wręcz obowiązkowe, a Checo nie wykorzystał go tak dobrze, jak powinien. Ale nie musiał. Zespół wydawał się mieć świadomość, że może być to niemożliwe i wymagał czegoś innego. Zrób to, co umiesz najlepiej, a wszystko inne będzie bonusem.
Helmut i spółka zagrali w grę, której efekty miały - albo i mają - dopiero przyjść. Chociaż nie pozwoliło to na zdobycie obu mistrzostw, to przynajmniej przyczyniło się do jednego, na którym im zresztą najbardziej zależało. Sergio ma w nim swój udział i jak na pierwszy rok w tak trudnym miejscu, jest to do przyjęcia, choć do ideału było daleko. Jednak jeśli stawka się zrówna, Red Bull będzie potrzebował mocnego Pereza znacznie częściej.