Kimi Raikkonen przez ostatnie 20 lat dał się nam poznać jako jedna z najbardziej kolorowych postaci w świecie motorsportu. Trudno znaleźć kogoś, kto nie pała ogólną sympatią do 42-letniego Fina i jego regularnych ekscesów zarówno na torze, jak i poza nim.
Obecny sezon jest już 19. i najprawdopodobniej ostatnim, w którym ujrzymy obecnego kierowcę Alfy Romeo w królowej motorsportu. Debiutant z sezonu 2001 we wrześniu ogłosił swoje odejście z Formuły 1, ale wciąż nie wiemy, czy „Iceman” założy ciepłe kapcie, zapali w kominku i odpocznie od ścigania, czy może skusi się na kolejną serię.
Mimo tego przez ostatnie 20 lat Raikkonen zbudował sobie tak nieoczywiste legacy, którego już nie stworzy chyba żaden inny kierowca. Kimi przez ten czas napisał wiele zabawnych historii i możemy mieć pewność, że jego wybryków nie zapomnimy przez długie lata. Aczkolwiek mówimy również o bardzo dobrym kierowcy, który w tym czasie dołożył swoje do gabloty i w pewnym momencie mógł śmiało rywalizować o miano najlepszego zawodnika w stawce.
Normalna twarz nienormalnego sportu
Zawodnik z Espoo to swego rodzaju ewenement. Raikkonen nigdy nie był wielkim fanem wszelkich medialnych aktywności, a często podchodził do nich z pogardą i rzucał od niechcenia kilkoma słówkami, po czym znikał gdzieś w padoku. Czasem można pomyśleć, że robi wszystko aby kibice i środowisko miało go za bezczelnego odludka, ale wbrew pozorom to właśnie dzięki takiej postawie tłumy pokochały Kimiego.
Fin jest sam sobie PR-owcem i rzecznikiem prasowym, co często widać w jego wypowiedziach. Świetnie to, jak bardzo inny od reszty kierowców jest Kimi, pokazała konferencja przed GP Turcji, gdy 42-latek został ustawiony obok George'a Russella.
Brytyjczyk, który - brzydko mówiąc - jest perfekcyjnie wytresowanym przedstawicielem nowej generacji, na pytanie o odczucia z nowej części przygód Jamesa Bonda odpowiadał tak, iż trudno nie odnieść wrażenia, że każde jego słowo zostało kilkanaście razy przefiltrowane przez sztab stojących za nim ludzi. Raikkonen natomiast niezbyt wylewnie rzucił, że to po prostu dobry film.
"Good movie." ⭐️⭐️⭐️⭐️
— Formula 1 (@F1) October 7, 2021
- Kimi Raikkonen, future movie critic ????#TurkishGP ???????? #F1 pic.twitter.com/gQMCltJBIq
Czas ani trochę nie zmienił „Icemana”, który wciąż pozostaje przedstawicielem starej szkoły. Kimi to nadal ten sam człowiek, który jeżdżąc w McLarenie na pytanie o to, dlaczego opuścił spotkanie z Pele, rzucił na odczep się, że się załatwiał. Czasem też opowiadał, że F1 to dla niego hobby i jeśli mu się nie będzie chciało, to nie musi jeździć.
O ile Alonso, Vettel czy Hamilton z biegiem czasu zmienili swoje podejście do mediów na bardziej nowoczesne, tak Raikkonen nadal pozostaje tym samym bezpośrednim i do bólu szczerym, choć małomównym Finem.
Kimi to my
Raikkonen ma różne twarze, z którymi o tyle łatwo się utożsamiać, że Kimi w swojej normalności często jest naszym odzwierciedleniem, które wykracza poza ramy stereotypowego zawodnika Formuły 1.
Kierowców lubimy najbardziej za to, gdy pokazują się z normalnej, ludzkiej strony. Tak chociażby było w trakcie gali FIA w 2018 roku, gdy sympatyczny „Iceman” pojawił się pijany na wręczeniu nagród i machał cygarem do kamery czy przytulał Sebastiana Vettela na scenie.
- Po raz pierwszy rozmawiałem z Kimim na gali FIA w 2018 roku. Rozmowa skończyła się tym, że zaczął wykręcać mi sutki. Jest jedyny w swoim rodzaju. Mam wiele szacunku do tego, co osiągnął na torze i do tego, co zrobił poza nim. Jest swego rodzaju legendą i na pewno będzie go brakowało. Nie ma drugiego takiego jak on - mówił o Raikkonenie George Russell.
Kolejną ludzką częścią najstarszego zawodnika w stawce są jedyne w swoim rodzaju komunikaty radiowe. Słynna walka z systemem napojów, która rośnie do poziomu rywalizacji Hamiltona z Verstappenem czy Prosta z Senną, pojedynki z kierownicą, niesfornymi inżynierami czy drogowymi piratami. Te wszystkie historie to absolutne samograje.
Wisienką na torcie są młodzieńcze eskapady alkoholowe Fina. Do legendy przeszły już historie takie jak pójście na jacht w stroju McLarena w trakcie GP Monako, 14-dniowy maraton alkoholowy pomiędzy wyścigami, czy obcięcie połowy włosów z głowy Marca Priestleya w trakcie posezonowej imprezy zespołu.
Wszystkie te akcje sprawiają, że o mistrzu świata z 2007 roku nie myślimy jak o największych gwiazdach sportu, które są dla nas nieosiągalne, a zwykłym kumplu, z którym chętnie wybralibyśmy się na przysłowiowe piwo (zwłaszcza, że zapewne z Kimim na tym by się nie skończyło).
Wraz z odejściem Raikkonena Formuła 1 straci absolutnie nietuzinkową postać. Kierowcę jednego na milion, bo kogoś z podobnym stylem życia i podejściem do ścigania najprawdopodobniej nie zobaczymy w królowej motorsportu już nigdy.
Można narzekać na dyspozycję i wyniki sportowe zawodnika Alfy, ale mimo wszystko będziemy w przyszłości tęsknić za jego fińskim charakterem czy ubarwianiem nudnych i schematycznych konferencji prasowych.