Kariera Alexa przypomina swoją dramaturgią utwór Bohemian Rhapsody od zespołu Queen. Zaczęło się zaskakująco wraz z pytaniem, czy to, co się dzieje, to nie fantazja. Dalej nastąpiły wzloty i upadki, niczym sinusoida dźwięków w sekcji operowej, a Taj ponownie stał się biednym, niekochanym chłopcem. Teraz powrócił, by wykonać finalną, triumfalną część piosenki, ale czy jego umiejętności pozwolą mu odegrać wieńczące dzieło gitarowe solo?

Klasyfikacja generalna: 13. miejsce

Punkty: 27

Najlepszy wynik: 7. miejsce (GP Kanady, GP Włoch)

Kwalifikacje: 22-0 vs Sargeant

Kwalifikacje do sprintu: 6-0 vs Sargeant 

Wyścigi: 19-3 vs Sargeant

Sprinty: 6-0 vs Sargeant

DNF: 4

Wasza ocena: 6.26 (P10)

Nasza ocena: 6.42 (P8)

Nie ma powodu, aby owijać w bawełnę - Alexander Albon zaliczył najlepszy sezon w swojej dotychczasowej karierze i nieraz sprawił, że ręce widzów same składały się do oklasków. Podczas drugiej kampanii przejechanej w barwach Williamsa dobitnie pokazał krytykom, że zasługuje na fotel w Formule 1, co uczynił za pomocą swoich wyczynów na torze, ale także dzięki zaangażowaniu w rozwój zespołu. Stwierdzenie "rozwój bolidu" byłoby znacznym umniejszeniem jego roli. 

W superlatywach na temat Taja zdążę jeszcze napisać poniżej, przyglądając się tegorocznym osiągnięciom z bliska. Natomiast podsumowując jego miniony sezon, nie zamierzam wszczynać procesu beatyfikacyjnego, ponieważ byłoby to szalenie krótkowzroczne. I wcale nie dlatego, że należę do grona osób niebędących zwolennikami talentu Albona.

Chodzi przede wszystkim o to, że wciąż nie otrzymaliśmy jego pełnoprawnej weryfikacji na tle lepszego kierowcy w drugim Williamsie, co ciągnie za sobą dyskusję - czy aby na pewno jest gotowy i przede wszystkim wystarczająco dobry, aby awansować w przyszłości do zespołu z elity? Ten tekst ma być więc próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie, co wiemy na temat formy, także psychicznej, i umiejętności zawodnika rodem z Londynu w ujęciu bezwzględnym. O ile wiemy cokolwiek.

Look at me, I’m the George Russell now

Na początek muszę powiedzieć jedno - jeszcze za czasów jazdy w Red Bullu naprawdę podobał mi się styl jazdy Albona. Jego odważne manewry wyprzedzania, zwłaszcza te wykonywane od zewnętrznej strony zakrętów, robiły na mnie ogromne wrażenie. Długo miałem poczucie, że gdyby dać temu chłopakowi jeszcze trochę czasu, to może w końcu byłby w stanie udowadniać swoją wartość nie tylko spektakularnymi atakami.

Ze współczesnej perspektywy wiem jednak, że to nie brak czasu był przeciwnikiem Alexa i - wbrew nadwornemu powiedzeniu generała Franco - nie rozwiązałby on jego problemów. One leżały w psychice, która obrywała za każdym razem, gdy ten przeklęty Verstappen nie zostawiał na nim suchej nitki na torze. Alex nie ukrywał, że ogarniała go frustracja, gdy oglądał się na niedoścignionego Maxa.

Jeżeli spojrzymy na jego osobę z tej perspektywy, zauważymy, że ten rok przerwy, praca w symulatorze i epizod w DTM, wyszły mu wyłącznie na dobre. Częściowe odejście z toksycznego i skomplikowanego świata Formuły 1 pozwoliło na ochłonięcie, ale przede wszystkim na odnalezienie spokoju - także za kierownicą - i zyskanie dojrzałości, a pierwszy sezon w zespole z Grove umożliwił odbudowanie pewności siebie i uzupełnienie coraz bogatszej walizki z doświadczeniem.

Owocem tych dwóch lat są rezultaty i jego ogólna postawa w zakończonych niedawno mistrzostwach. Albon ciągnął za uszy całego Williamsa i z pełną świadomością możemy powiedzieć, że stał się dla niego tym, kim wcześniej był George Russell. W rolę wczuł się zresztą tak dobrze, że podczas sesji kwalifikacyjnych wychodziła z niego prawdziwa bestia, niemająca za grosz litości dla błagającego o łaskę Sargeanta.

Zespół świętuje P7 w klasyfikacji konstruktorów. To miejsce wywalczył przede wszystkim Albon (fot. Williams).

Skoro już przy tym jesteśmy, to chciałbym przytoczyć pewną statystykę i wcale nie będzie to pokonanie Logana w dosłownie każdej czasówce, bowiem Amerykanin - z całym szacunkiem - nie stanowi godnego benchmarku dla Albona. Dlatego porównać należy go z całą stawką, na tle której wypadł co najmniej dobrze.

Sumowanie strat czasowych z każdej rundy i zestawianie ze sobą zawodników na ich podstawie zadowoli niedzielnego widza, ale trudno wyciągnąć z nich więcej niż krzykliwy nagłówek. Jeśli natomiast czasy przekształcimy w procenty i w ten sposób policzymy średnie rezultatów z całego sezonu, wówczas uzyskamy bardziej obiektywne wyniki. Co można z nich wyczytać? Otóż to, że czasy wykręcone przez Albona średnio odstawały o zaledwie 1.37% od zdobywcy pole position.

Aby nadać tej liczbie jakikolwiek kontekst, trzeba powiedzieć, że to jedenasty wynik w stawce, a jeśli usuniemy z tabeli Daniela Ricciardo z uwagi na to, że na grid dołączył w połowie sezonu, to sympatyczny Taj przesunie się na P10. Za jego plecami znajduje się chociażby duet Alpine czy Lance Stroll, o Loganie Sargeancie z 2.2%, plasującym go na ostatnim miejscu wśród etatowych kierowców, nie wspominając.

Ze statystyk bardziej przyziemnych przytoczę średnią pozycję, na której kwalifikował się Alex. Wykręcił wynik 12.41, który daje mu 13. lokatę, ale oddziela go od dołu tabeli i obrazuje aspiracje do walki raczej z Estebanem Oconem, notującym 11.18, niż z Valtterim Bottasem, średnio kwalifikującym się na miejscu 13.86. Podkreślają to dodatkowo wysokie pozycje startowe wywalczone we Włoszech, w Holandii czy w Las Vegas. A gwoli ścisłości dodam, że Logan w tej kategorii również szoruje po dnie, notując średnią na poziomie 17.23.

Mr Sunday

W niedzielę, jak wiemy, tempo Williamsa bywało różne, ale nawet pomimo kilku słabszych występów Albonowi udało się uzyskać średnią 11.1, licząc wyniki wyścigów, które kończył. Zresztą biorąc pod uwagę heat mapę ulubionych pozycji każdego zawodnika, to zazwyczaj kręcił się on właśnie wokół 11. lokaty, aczkolwiek najwięcej okrążeń spędził na zamykaniu punktowanej dziesiątki.

Na te wszystkie dane patrzy się rzecz jasna z pewną satysfakcją, ale stanowią one jedynie uzupełnienie tego, co widzieliśmy na torze. Wyścig w Kanadzie, który zaowocował sześcioma punktami, był kolejną ekspozycją umiejętności defensywnej jazdy podopiecznego Jamesa Vowlesa. A już od zeszłego roku wiemy, że w tym aspekcie niemalże nie ma sobie równych.

Zawody na Zandvoort natomiast były walką z błyskawicznie zmieniającymi się warunkami pogodowymi, a w pewnym momencie wręcz z monsunowymi opadami. I trzeba przyznać, że Albon poradził sobie w tych okolicznościach naprawdę wyśmienicie. Co prawda pierwsze okrążenie było w jego wykonaniu dosyć przeciętne, ale potem, jadąc na alternatywnej w stosunku do liderów strategii, utrzymał się na mokrym torze na softach i zdołał wywalczyć P8.

Co więcej, fantastyczny występ zwieńczony został pełnym gracji wyprzedzeniem George’a Russella po - a jakże - zewnętrznej w pierwszym wirażu. Krótko mówiąc, Taj zaserwował nam wybitny pokaz opanowania i kontroli samochodu w warunkach, które być może nawet lepiej niż tor w Monako oddzielają mężczyzn od chłopców.

Wynika to z pewnością z faktu, że Alex w końcu zasiadł w bolidzie, któremu ufa i który rozumie. Grzechem byłoby powiedzieć, że FW45 był łatwy w prowadzeniu, ale jego kierowca od zeszłego roku coraz częściej powtarza, że nareszcie jazda jest dla niego niczym chodzenie i dokładnie wie, jakiej reakcji może spodziewać się po trudnym samochodzie w odpowiedzi na każdy ruch kierownicy. To właśnie brak tej pewności był przyczyną porażki w równie niełatwym w obsłudze Red Bullu RB16.

Z tejże pewności wynika też wykorzystywanie mocnych stron auta, nawet jeśli nie może się ono pochwalić ich mnogością. Od ostatniego sezonu zbyt wiele się nie zmieniło i brytyjska maszyna wciąż woli jeździć prosto, niż skręcać, lecz dzięki temu Monza, zwana Świątynią Prędkości, była niczym plac zabaw dla rozpędzonego po wakacjach Albona. Tym razem nie musiał popisywać się jednak wyłącznie spektakularnymi obronami, ale miał też okazję zaprezentować zdolność atakowania nawet w tak wąskich sekcjach jak szykana della Roggia, pozostawiając w tumanach kurzu oba McLareny i Fernando Alonso.

Brak rywali - początek problemu?

Alexander Albon wszedł w buty lidera niemalże perfekcyjnie. Jego wyniki były natchnieniem dla inżynierów w Grove i nie uległy pogorszeniu nawet wtedy, gdy po przerwie letniej Williams ogłosił zaprzestanie rozwoju tegorocznej konstrukcji. I za odegranie tak ważnej roli, której brak doskwiera z wiadomymi skutkami Haasowi, należą się oklaski. Tylko pojawia się tu małe „ale”, bowiem z pełnym przekonaniem możemy go chwalić za świetny sezon, w którym wyciągał z auta nawet więcej niż 110%. I na pierwszy rzut oka nie ma się do czego przyczepić, lecz chodzi o oczekiwania.

Gdy jeździsz dla ekipy, która otwiera szampana po zdobyciu choćby punktu, jej bolid znany jest z kapryśnej charakterystyki i wąskiego okna pracy, a przy okazji jeszcze niedawno wywalczenie chociażby tego jednego oczka wydawało się niemalże niemożliwe, to wtedy naturalnie ciążąca na tobie presja jest mniejsza. Jeszcze w zeszłym roku wysnuwanie takich teorii byłoby niewłaściwe, ponieważ Albon musiał wówczas udowodnić, że zasługuje na szansę, jaką otrzymał od Josta Capito, aby uratować swoją wiszącą na włosku karierę. Teraz sprawy miały się inaczej.

Docierając do sedna, boję się, że już nie taki młody Alexander może z lekka zasiedzieć się w Williamsie, tłukąc jednego zespołowego partnera za drugim bez wkładania w to zbytniego wysiłku. Może mówić w wywiadzie, że czuje się już gotowy na powrót do walki o zwycięstwa, a nawet mistrzostwo świata, ale gdy znajdujesz się od dwóch lat na ziemi niczyjej - a tak można określić sytuację Albona w tabeli - i nie jesteś wiecznie zmotywowanym Maxem Verstappenem, to twój rozwój może zostać nieco zahamowany.

Planując ten tekst i myśląc o tym, że naprawdę jestem pod wrażeniem tegorocznych dokonań 27-latka, nie mogłem powstrzymać świadomości, że może gdyby w drugim Williamsie siedział chociażby Pierre Gasly, to mój zachwyt byłby mniejszy. Jak pisałem wcześniej, Sargeant i Latifi nie są żadnymi poważnymi punktami odniesienia.

Nie zamierzam używać argumentu, że jedyny raz, kiedy Albon miał u swojego boku silnego rywala, został skopany do nieprzytomności. Byłoby to nie tylko krzywdzące dla naszego dzisiejszego bohatera, ale przede wszystkim nieprawdziwe. Wszyscy chyba trochę zapominamy o początku sezonu 2019, kiedy w barwach Toro Rosso bezpośrednim rywalem Alexa był Daniił Kwiat. I choć o Rosjaninie można powiedzieć niemalże wszystko, to z pewnością nie można go nazwać ogórem. Do połowy sezonu w tabeli dzieliło ich raptem 11 oczek na korzyść Daniiła, a przypomnijmy, że Alex dopiero debiutował i jego ówczesna forma naprawdę mogła robić wrażenie.

Ostatni wspólny wyścig Albona i Kwiata, czyli GP Węgier 2019 (fot. Red Bull).

Teraz natomiast, gdy porządnych konkurentów wewnątrz zespołu brak, obawiam się o powtórzenie casusu - znów - George’a Russella. Nie chcę w żaden sposób ujmować Brytyjczykowi, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że obserwując jego poczynania w seriach juniorskich i w Williamsie, spodziewaliśmy się nieco więcej po awansie do Mercedesa. Jasne, pierwszy sezon był fantastyczny, ale gdy Hamilton w końcu obudził się ze snu o ósmym mistrzostwie, wtedy - mówiąc brutalnie - nie było już czego zbierać. Możemy tłumaczyć to specyficzną charakterystyką W14 i problematyczną specyfikacją opon, ale nie podważymy tego, że cudowne dziecko Mercedesa ostatnio zatraciło iskrę.

Bardzo bym jednak nie chciał, aby tę iskrę z czasem zatracił Albon. Szczerze, trzymam kciuki, żeby udowodnił, że także zalicza się do złotego pokolenia kierowców z sezonu 2018 Formuły 2, bowiem obserwując jego jazdę, nie mógłbym bez cienia wątpliwości powiedzieć, że wyraźnie odstaje od Norrisa czy właśnie Russella. Pytanie tylko, czy udźwignie jazdę dla topowej stajni psychicznie?

Nie możemy przecież uznać, że Alex ustrzegł się w tym sezonie jakichkolwiek błędów. Skasowanie bolidu podczas FP1 w Monako, wywołujący czerwoną flagę dzwon w Australii. To, plus kilka mniejszych kolizji, do których doszło nie z jego winy, sprawiło, że na liście kierowców, którzy przez wypadki obciążyli budżety swoich ekip najbardziej, znalazł się na mało zaszczytnym szóstym miejscu z wynikiem niespełna 2.8 miliona dolarów. Jeśli jego aspiracją jest awans chociażby do Ferrari, o którym plotkuje się już od pewnego czasu, to w przyszłym sezonie musi pokazać, że jest w stanie jeździć równie szybko, co bezpiecznie dla stanu konta zespołu i czasu pracy mechaników.

Weryfikacja

Ostatnio w podcaście High Performance Alex zdradził, że po wyrzuceniu z Red Bulla dokładnie przyglądał się wynikom Pereza i skrupulatnie porównywał je ze swoimi. Czuł, że nie zasłużył na tak ostre traktowanie. O ciągłym równaniu do Maxa też już pisałem. Co mam na myśli?

Może i Albono jest teraz znacznie bardziej dojrzały oraz doświadczony niż wtedy, ale prawda jest taka, że nawet jeśli przejdzie na przykład do Ferrari i będzie jeździł u boku Charlesa Leclerca, to znów prawdopodobnie stanie przed murem, którego nie będzie w stanie przeskoczyć.

Zdanie o Monakijczyku można mieć różne, lecz nie zaprzeczymy, że ma fenomenalne tempo kwalifikacyjne, a i w wyścigach nierzadko pokazuje, że poziomem przewyższa go wyłącznie absolutna elita. Alex, z której strony na niego nie spojrzymy, do tej elity mimo wszystko nie należy. Tacy ludzie błyskawicznie wchodzą do czołówki i tam zostają, a on po wejściu musiał zejść do samego Williamsa.

Nie chcę, aby znów został mentalnie przygnieciony przez własną frustrację czy jakiś rodzaj własnych ograniczeń i zmarnował swój niewątpliwy talent na próby dogonienia kogoś, kogo realnie nigdy nie dogoni. I piszę to z pewnym niesmakiem w stosunku do samego siebie, bo naprawdę chciałbym widzieć takiego kierowcę jak Alex, odważnego, jakościowego i - co najważniejsze - szybkiego, dysponującego solidnym pakietem. Ale równie bardzo boję się ponownego spalenia, którego mógłby dokonać.

Częsty widok w sezonie 2020 - Alex Albon za słabszym bolidem (fot. Red Bull).

Wyjątkowo chciałbym się mylić i - mimo szczerej sympatii do Carlosa - zobaczyć, jak w 2025 roku Albon konsekwentną, pozbawioną błędów, ale pełną błysku i szybkości jazdą pokonuje w klasyfikacji generalnej Leclerca, podobnie jak w 2021 roku uczynił to Sainz. I niech potem dzieje się z nim to, co obecnie z Hiszpanem, ale zupełnie szczerze chciałbym, aby ten scenariusz się spełnił. A jestem przekonany, że jest na to szansa.

Może z mojej strony to chęć udowodnienia sobie, że w 2020 roku, optując za pozostaniem Alexa w Red Bullu, miałem w pewnym sensie rację. Może to efekt przyćmienia mojego zdrowego rozsądku po przejrzeniu statystyk i skrótów co lepszych wyścigów w jego wykonaniu. Nie wiem i nie jestem w stanie odpowiedzieć. Jednakże po tym sezonie nie uważam, abyśmy mogli tę opcję uważać za niemożliwą.

Na sam koniec wypadałoby rozwiązać zagadkę ze wstępu, tylko tu pojawia się pewien problem - można chwalić w nieskończoność, ale nadal brakuje jednego puzzla, który będzie kluczowy w odbiorze obrazka. Wiemy raczej z pewnością, że zaprezentowane przez Taja umiejętności powinny skłonić niektórych youtubowych twórców, lubujących się w tier listach, do przesunięcia go o jeden czy dwa poziomy do góry. Zawsze coś.

Alex udowodnił, że gdy bolid dawał jakiekolwiek możliwości, to niemalże zawsze wykorzystywał je, jak tylko potrafił. To już nie jest kwestia podważania jego obecności w F1. Taka postawa, jaką prezentuje, prędzej czy później doprowadzi do bycia wypychanym wyżej. Przeskok może być jednak zależny od poważnej weryfikacji Albona po powrocie, a tej w przyszłym roku niestety się nie doczekamy. Nikt nie powie więc, że jest gotowy na 100%. Dopóki nie pojawi się wiarygodny punkt odniesienia, gwiazdka w postaci sezonu 2020 nie zniknie.