Po poprzednim sezonie George Russell był gloryfikowany. W swoim pierwszym roku w Mercedesie zdecydowanie pokonał przecież samego Lewisa Hamiltona. Oczywiście nie można odbierać młodszemu z Brytyjczyków zasług, lecz czy znakomitym początkiem nie zamydlił nam oczu?
Klasyfikacja generalna: 8. miejsce
Punkty: 175
Najlepszy wynik: 3. miejsce (GP Hiszpanii, GP Abu Zabi)
Kwalifikacje: 11-11 vs Hamilton
Kwalifikacje do sprintu: 4-2 vs Hamilton
Wyścigi: 7-15 vs Hamilton
Sprinty: 4-2 vs Hamilton
DNF: 4
Wasza ocena: 6.43 (P8)
Nasza ocena: 6.29 (10)
Pierwszy sezon wspólnej jazdy w stajni z Brackley był kompletnie inny dla obu jej kierowców. Russell w końcu nie musiał prowadzić taczki na końcu stawki, tylko mógł zacząć liczyć się w walce o podium. Miła odmiana, szczególnie że w Williamsie w zasadzie nie miał już co robić. Lewis natomiast dostał najgorszą konstrukcję Mercedesa od lat, a na widok wygrywającego Maxa Verstappena spinał mięśnie tak mocno, że nawet Angela Cullen nie mogła już nic zaradzić.
Te wszystkie czynniki przeniosły się oczywiście na wyniki. Mnóstwo głosów wieszczyło zmianę pokoleniową, co tylko podrażniło wielkie ego Sir Hamiltona. Rok 2023 miał więc - a nawet musiał - rozstrzygnąć wiele kwestii. W powietrzu wisiał brak klarownej jedynki w zespole, potencjalne tarcia czy nawet saga kontraktowa LH, bo wiadome było, że podpis George’a to tylko formalność.
Początkowe wyścigi nie były łatwe dla brytyjskiego duetu. Podium niemalże zarezerwowały sobie Red Bulle i Fernando Alonso, choć w Australii oba Mercedesy miały szansę na finisz w top 3. Dopiero duże modyfikacje modelu W14 pozwoliły na walkę o miejsca za plecami Verstappena. Od tego momentu czarne bolidy meldowały się w pierwszej trójce jeszcze siedmiokrotnie.
Niestety dla George’a to Lewis błyszczał częściej. Tym razem przypominał kogoś bardziej „głodnego”, pewniejszego i skuteczniejszego, a sprawę nowej umowy domknął bez wielkich dramatów. To on miał 6 z 8 wizyt na pudle, a gdyby nie deska w Austin, bilans mógłby być jeszcze gorszy. Russell, gdy już górował, robił to mniej spektakularnie. Największym pozytywem było 3. miejsce w Abu Zabi, które zapewniło zespołowi P2 wśród konstruktorów.
fot. Mercedes
Na przestrzeni tego sezonu najbardziej dał się zapamiętać, niestety, pomyłkami. Zaliczył głupi kontakt ze ścianą w Kanadzie, a przede wszystkim przegrał z samym sobą w Singapurze. Dość mizernie jak na kierowcę, który ma zastąpić legendę i kontynuować pasmo sukcesów. O pewnych brakach, które u Russella pojawiają się czasem w niedziele, od dawna mówi się sporo. Dlatego ogromnym rozczarowaniem, według mnie, były jego występy w kwalifikacjach. Być może wynik 11-11 w bezpośrednim pojedynku z samym Lewisem nie jest zły, ale… gdzie George ma być lepszy, jeśli nie tam?
To właśnie na jednym kółku wyrobił sobie ksywkę Mr Saturday. Tymczasem w ciągu dwóch lat przegrał z kolegą 20-24 w czasówkach i 18-24 w wyścigach. Jeżeli tak prezentuje się bilans po dwóch sezonach, gdzie w pierwszym Hamilton wyglądał, jakby ścinał wagę do walki, to wnioski są dwa - Pan Sobota gdzieś zaginął, a Pan Niedziela nigdy nie powstał, bo nadal nabiera się na półzmyłki.
Te dwa lata wymiernego okresu w topowej ekipie każą więc zadać sobie jedno kluczowe pytanie - czy młodszy z Brytyjczyków siedzi przy jednym stole z czołówką? Wielu sądzi, że to właśnie ktoś z grona Norris, Leclerc i Russell będzie zgarniał mistrzostwa, gdy skończy się passa Verstappena. Każdy z nich ma oczywiście swoje demony - Lando nie wygrał jeszcze wyścigu, Charles na własnych błędach zna się jak mało kto. A George? W tym roku tak po prostu przygasł.
Leclerc, prawdopodobnie najszybszy kierowca w stawce na jednym okrążeniu, umiał jednak czarować i wygrzebać się z dołka. Norris, mimo paru błędów w czasówkach, w trybie wyścigowym włączał beast mode. A Russell? No właśnie, u Russella trudno wskazać coś podobnego. Jedynie momenty, jak pechową Australię czy Abu Zabi, ale było ich mało. Pole position na Węgrzech przypadło Hamiltonowi. Verstappena w USA ścigał Hamilton. Nawet po Singapurze nie brakowało głosów, że należało przepuścić… zgadliście, Hamiltona.
I jasne, to wszystko jest częściowo testem oka, ale ten być może jest tu najważniejszy. Zwyczajnie można odnieść wrażenie - podobnie zresztą jak w 2022 roku - że Lewis na swoim poziomie, nawet mimo własnych błędów, a czasem i wpadek, to trochę lepszy kierowca. Zawsze w takich sytuacjach różnica na dystansie sezonu robi się ogromna. Tu, patrząc w tabelę, nie da się nie odczuć zawodu.
fot. Mercedes
Ósme miejsce w generalce, do tego 59 punktów mniej od kolegi, który prawie ugryzł Pereza. Przepaść. Wypełnili ją Alonso, Leclerc, Norris, a nawet Sainz. Spośród zawodników pięciu najlepszych ekip tylko Piastri i Stroll znaleźli się za nim. Jeden z nich ma za sobą pierwszy sezon w F1, a drugi powinien mieć ostatni. Bez dwóch awarii Russella pewnie by tak nie było, ale bez dwóch kluczowych pomyłek również.
Zerkając na klasyfikację, naprawdę trudno z pełnym przekonaniem powiedzieć, że George został skrzywdzony ukończeniem sezonu na tej pozycji. Przez to zgaśnięcie niełatwo wciągnąć go do jednego rzędu z tymi fenomenalnymi zawodnikami, którzy go pokonali. Głównie dlatego, że bronią ich te momenty boskości, których w tym przypadku zabrakło. Zresztą nawet będący niżej Piastri miał takich błysków więcej.
Słabszy rok nie oznacza natomiast, że należy Brytyjczyka skreślać. Zresztą to nie tak, że jeździł źle. Było dobrze i solidnie, ale bez tych absolutnych szczytów. To wciąż świetny kierowca, ale chyba słusznie plasujący się teraz bliżej Sainza niż Hamiltona. Super, że zdaje sobie sprawę ze zjazdu i otwarcie to przyznaje. Prawdopodobnie stać go na więcej, ale na tym etapie nie powinno być to przedmiotem debaty. Pół biedy dla nas, ale szczególnie dla Toto Wolffa.
Cały problem polega na tym, że Mercedes potrzebuje niepodważalnego lidera z najwyższej półki na „życie po Lewisie”. Nie kogoś, kto jest tylko bardzo dobry, ale kogoś, kto jest wybitny. Po to, aby wychować następcę, pozbyto się miernego, biernego, ale wiernego numeru 2. Zachwiano hierarchią, postąpiono wbrew królowi ekipy. To George został nowym wybrańcem i wydawało się, że niezaprzeczalnie nim jest.
Może to kwestia oczekiwań po ich pierwszym wspólnym sezonie, ale trudno, żeby te nie urosły po natychmiastowym pokonaniu Hamiltona. Niestety 2023 rok każe się zastanowić, czy nie urosły za bardzo.