Temat Ayrtona Senny to samograj. Legenda Brazylijczyka wykracza daleko poza ramy Formuły 1 i na dobre zadomowiła się w sportowym panteonie największych. Kiedy połączymy z tym rosnącą popularność F1, to możemy spodziewać się, że ktoś historię trzykrotnego mistrza świata przeniesie do kin lub na srebrny ekran. W końcu był już dokument oraz książki. Teraz Netflix postanowił przedstawić Sennę z nieco innej perspektywy.
Muszę zaznaczyć na otwarcie - to nie jest serial dokumentalny. Tutaj historia Ayrtona dostaje fabułę, która opiera się na jego rzeczywistej karierze. Przechodzimy od samych początków, czyli zespawanego przez jego ojca gokarta, aż do feralnego weekendu na Imoli. Sporo poświęcono na samo dojście do Formuły 1 i pokazanie, że nie była to droga usłana różami. Karting, Formuła Ford czy Formuła 3 dostają naprawdę dużo czasu na ekranie. Może też przez to pobyt Brazylijczyka w Tolemanie i Lotusie jest mocno spłycony. O tym jednak zaraz.
Najmocniejszą stroną tej produkcji jest dbałość o detale. Wszystko, co widzimy na ekranie, bije w nas autentycznością. Niezależnie czy jesteśmy na torze, w garażu, domach czy fawelach. Zadbano tutaj o każdy szczegół, aby przenieść nas do lat 70., 80. i 90. Samochody czy wystroje wnętrz pasują idealnie, ale największe wrażenie robią auta i stroje zespołowe. Tutaj czapki z głów, bo jest niemal perfekcyjnie. Maszyny, które widzimy przez cały serial, to repliki przygotowane przez argentyński zespół Crespi. Dwadzieścia dwa auta wykonane z wielką dbałością o szczegóły. Podobnie jak koszulki ekip czy kombinezony kierowców. Wielkie brawa, bo w żadnym miejscu produkcja nie poszła na ustępstwa.
Podobnie jest z udźwiękowieniem, ponieważ autentyczność tego, co słyszymy na torze, jest uderzająca. Silniki są dobrane odpowiednio i nie ma absurdów. Tak samo ze zmianami biegów, wciskaniem pedałów czy nawet kraksami. Poza tym dobrano świetną ścieżkę dźwiękową. Utwory są dopasowane do epoki czy nawet lat, w których akurat jesteśmy. To wielkie hity, które brzmią świetnie i są znakomitym dodatkiem do klimatu, jaki jest przedstawiany.
Mówiłem już o replikach, więc wypadałoby pochylić się nad tym, jak działają na ekranie. Przecież solą produkcji o Sennie powinna być akcja na torze. Tutaj jestem mocno rozdarty. Serial potrafi świetnie pokazywać pojedynki koło w koło autentycznych aut, aby w kolejnym ujęciu dać serię tak fatalnego CGI, że zadaję sobie pytanie o to, jaki mamy rok. Serio, bywa fatalnie. Najgorzej wygląda wypadek Rubensa Barrichello na Imoli, ale jest kilka innych perełek w ciągu sześciu odcinków.
Szkoda, bo psuło mi to wrażenia ze świetnie realizowanych momentów. Przechodzenie z rzeczywistych ujęć do nagrań wyglądało świetnie i w tym miejscu trzeba oddać wielką dbałość o detale. Wielokrotnie odgrywana walka na torze wyglądała niemal tak samo, jak w transmisjach. Szkoda tylko tego CGI.
Wspominałem, że kostiumowo jest świetnie. Jeśli chodzi o casting, jest… różnie. Gabriel Leone jako Senna działa bardzo dobrze. Nie jest tak podobny do oryginału jak Franco Colapinto, ale i tak jest super. Pamela Tome wcielająca się w Xuxę to niemal jej kopia, a z drugiej strony jest Niki Lauda, portretowany przez Johannesa Heinrichsa, który wygląda jak karykatura. Martin Brundle, Frank Williams czy Ron Dennis nie są nawet blisko, a charakteryzacja Alaina Prosta pozostawia, moim zdaniem, wiele do życzenia. Jednak już głosowy dobór brazylijskiego komentatora jest w punkt. Sinusoida.
Ok, przejdźmy do mięsa - do fabuły. Umówmy się, losy Senny są znane fanom Formuły 1 doskonale. To przecież on wielokrotnie ściągał nowy narybek do sportu, nawet po swojej śmierci. Pomagał w tym dokument „Senna” Asifa Kapadii, który jest po prostu świetny. Zdaje sobie sprawę, że trudno jest przedstawić tę samą historię inaczej. Spróbowano, ale nie jestem przekonany czy dobrze.
Pojawiają się wątki romantyczne, które są bardzo płytkie i nijak nie posuwają nas do przodu. Mają nam jedynie uzmysłowić, że największą miłością Ayrtona są wyścigi. Płytkość to zresztą problem większości postaci. O ile Brazylijczyka poznajemy z wielu stron, o tyle reszta to jedynie didaskalia. Prost i Balestre przez większość czasu są praktycznie organizacją mafijną. Jest to zresztą motyw ciągnący się przez cały serial. Brytyjska mafia, francuska mafia… zawsze ktoś chce uwalić Brazylijczyka za odmienne pochodzenie.
Najlepiej poprowadzoną postacią, poza Senną, jest fikcyjna Laura Harrison, która ma obrazować środowisko dziennikarskie. To ona często zmusza Ayrtona do refleksji poprzez przemowy motywacyjne czy rzucając utarte frazesy. Ich relacje mocno ewoluują w trakcie całego serialu, zależnie od artykułów pojawiających się w prasie. Próby rozszerzenia jej historii są dość nieudolne i szarpane. Nie jestem w stanie zrozumieć, co scenarzysta chciał nam przekazać w kilku momentach i na co zwrócić uwagę - chociażby przez pojawiający się motyw jej córki, który jest wciśnięty kompletnie na siłę i do produkcji wnosi niewiele.
Jest tu także skłonność do przywoływania pamiętnych cytatów z Senny. Tylko… tu również nic nie trzyma się kupy. Cytaty albo są w jakiś sposób zmieniane, albo padają w kompletnie innych miejscach, a czasami nawet w innych momentach, niż powinny. Koronnym przykładem niech będzie wywiad po Grand Prix Japonii 1990. Sir Jackie Stewart rozmawiający z Ayrtonem Senną już w Australii i legendarne „If you no longer go for a gap”. Tutaj pytanie zadaje wspomniana wcześniej Laura, w pitlane, zaraz po zderzeniu z Prostem, cytując Stewarta. Senna odpowiada... po portugalsku i to półsłówkiem, w porównaniu do oryginału.
Takich momentów jest niestety więcej i to najsłabszy punkt. Wiele scen jest podkoloryzowanych, część wymyślona, a jeszcze inne poprzekręcane. Duża część historii została spłycona. Lata spędzone w Tolemanie i Lotusie to tylko migawka, a wiele rzeczy po prostu pominięto. Rywalizacja z Prostem to oczywiście jeden z najważniejszych motywów. Lecz znowu, przez zdecydowaną większość produkcji Prost to dosłownie zło wcielone. Natomiast wielki plus należy się za ostatni odcinek, który w pełni poświęcony został weekendowi na Imoli w 1994 roku. Świetnie trzymane napięcie, świetne granie emocjami i ich oddanie.
Kolejny problem to fakt, że… nie wiem, dla kogo jest „Senna”. Jego fani mogą w niektórych momentach rzucić czymś w telewizor. Nowi fani sportu wprowadzani są po łebkach, a chwilami zostawieni z ogromnymi niedopowiedzeniami. Jeżeli ktoś podejdzie do tego bez wcześniejszej znajomości kariery Brazylijczyka, to może mieć problem ze sklejeniem całej historii. Brakuje sporych fragmentów kariery, co może sprawić, że ktoś wyciągnie jakieś mylne wnioski. Przykładowo, że opinia publiczna talent Senny oceniła przez dwa dobre występy w deszczu.
Z czysto serialowego punktu widzenia - jest wiele mankamentów. Rozwój postaci jest naprawdę słaby. Wszystko kręci się wokół Senny, który jako jedyny na przestrzeni czasu się zmienia. Reszta postaci jest bezbarwna, a relacje głównego bohatera ze wszystkimi są bardzo płytkie. Najczęściej jedna postać odpowiada jednej cesze charakteru lub elementowi kariery. Tata jest surowy i napędza do działania, a mama tęskni oraz uosabia miłość rodzicielską. I tak dalej... Te relacje praktycznie nie ulegają zmianom na przestrzeni sześciu odcinków.
To nie jest zły serial. Nie jest też bardzo dobry. Taki średniaczek. To nie jest ten typ, który zostanie z Wami na długo. Momentami jest zbyt laurkowo, a wszystko to okraszone podkoloryzowaną historią. W skali szkolnej dałbym mu trzy. Jeżeli usiądziecie do niego wieczorem jako fani F1, to momentami będziecie się dobrze bawić, a chwilę później przewracać oczami. Jeżeli sport jest Wam obcy, zobaczycie nieco ubarwioną część kariery jednego z największych w historii. Aczkolwiek nie oczekujcie rozwoju postaci na poziomie Breaking Bad czy Rodziny Soprano. Ot, usiąść, obejrzeć i zapomnieć.
GALERIA ZDJĘĆ Z SERIALU „SENNA”:
Wszystkie wykorzystane zdjęcia pochodzą od Netflixa.