Po publikacji ocen za GP Rosji na naszej grupie na Facebooku rozpoczęła się całkiem spora dyskusja o tym, czy Lando Norris popełnił błąd pod koniec wyścigu. Korzystając z przywileju możliwości wypowiedzenia się szerzej nie tylko w komentarzach, postanowiłem to zrobić.

Mam wrażenie, że cała ta rozmowa o błędzie Lando bierze się z tego, że puszczono fragment radia, czyli "Shut up!". Przytacza się innych kierowców, dyskusje o warunkach, komunikację. I jasne, ona w McLarenie nie była najlepsza, ale ten jeden komunikat wyciąga milion frazesów i błędnych założeń, na które - no sorry - nie mogę patrzeć.

Jeśli ktoś jest ciekawy, dlaczego nie chcę przeceniać pewnych emocjonalnych kwestii, odsyłam do mojej rozmowy z dr Ceccarellim - ona świetnie pokazuje, dlaczego psychika kierowcy jest wyjątkowa i dlaczego w wyjątkowy sposób powinniśmy o niej dyskutować.

Oceniając końcówkę wyścigu, bazuję natomiast na bardzo prostej sprawie - F1 to sport zespołowy. Rolą kierowcy nie jest podejmowanie wszystkich decyzji. Po coś płaci się ludziom na pitwall czy w fabryce. Podział obowiązków jest jasny. Kierowca przede wszystkim jedzie i przekazuje opinie o tym, co czuje tu i teraz. Informacje "do przodu" ma zespół i to on sprawia, by zawodnik wiedział, jak jechać lepiej.

Opinie bez informacji to tylko przypuszczenia, ale na szczęście królowa motorsportu jest przepełniona danymi. Jasne, czasem są błędne i czasem ktoś je źle zinterpretuje, bo nie wystawi ręki na zewnątrz. Tylko w Rosji nikt nie podważał tego, że padało. To nie 9 maja. Tu i teraz nie było problemem. Było nim to, co stanie się zaraz.

Nie da się przewidzieć wielkości opadów za minutę bez narzędzi, mając tak absurdalnie mało czasu na decyzję. W kokpicie narzędzi nie ma. Ale nawet na pitwall była to idealna sytuacja 50/50. Topowe organizacje z topowym sprzętem i topowymi ludźmi nie wiedziały, co się zaraz stanie, a w niektórych przypadkach podjęły dwa inne wybory dla dwóch aut.

Ba, topowi kierowcy, którzy mają najlepsze wyczucie, także nie byli pewni co do wyboru opon na teraz, widząc dwa suche sektory i jeden mokry. Żeby było śmieszniej, ci, którzy zjechali szybciej, na tym samym kółku, różnili się potem w ocenie ewentualnego zjazdu okrążenie wcześniej (Verstappen był przeciwko, Ricciardo za).

I tak, można powiedzieć, że lepsi trafili, a gorsi nie. Ale trafił chociażby Kimi, który - uprzedzam, to będzie chamskie - lepszy to był, ale w 2005 roku. Lewis, gdyby wybierał sam, pomyliłby się. Nawet w McLarenie trafił Daniel, który ma gorszy sezon od Lando. Celowo piszę "trafił", bo w kontekście tego, co miało się stać, kierowcy wybierali trochę w ciemno.

W Rosji jedyne informacje o nadchodzącej pogodzie miały zespoły. I to one były odpowiedzialne za to, co z nimi zrobią i co dostarczą do kokpitów. F1 udostępniła za darmo całą komunikację, więc można sprawdzić, o czym wiedzieli kierowcy z top 2. 

McLaren przekazał Lando, że intensywność opadów nie zmieni się do końca wyścigu. To był kluczowy moment, który ustawił go na resztę okrążeń. Dostając taki komunikat, zawodnik wiedział, że musiał utrzymać się na torze priorytetowo, dowieźć to. A gdy stan nawierzchni nie jest jednoznaczny, jazda przestaje być automatyczna i staje się procesem kontrolowanym, który wymaga więcej zasobów.

Bardzo łatwo dokonać więc nadinterpretacji radia Norrisa, "bo krzyk jest be", ale trzeba zrozumieć jego perspektywę. Miał dojechać do końca. Wiedział, że było ślisko i usłyszał oczywisty komunikat w najtrudniejszym miejscu. Był maksymalnie skoncentrowany, musiał świadomie kontrolować ruchy - to zupełnie inna sytuacja od jazdy po suchym i luźnej pogadanki z inżynierem, kiedy kierowcy mogą popisywać się swoimi fantastycznymi możliwościami umysłowymi. Szybkie ucięcie rozmowy w takiej sytuacji zawsze będzie ostre.

"Ale się podpalił" - to też nie jest takie proste, bo nie u każdego człowieka podniesienie głosu wiąże się z gorszym funkcjonowaniem. Taki Verstappen rzuca wiązankami na wzór furii z byle powodu, ale nie idzie za tym nic więcej. Wielu kierowców wydaje się być szkodnikami na radiu. Są irytujący i specyficzni, ale jakoś to działa. 

Lando Norris, McLaren

Na ile było to szkodliwe dla komunikacji - trzeba pytać zespołu. Zawodnicy często opowiadają, że dobry kontakt z inżynierem jest istotny. W sytuacji stresowej dobrym będzie taki, w którym można powiedzieć wszystko i nie psuje to roboty. Inżynier nie może się obrazić czy poczuć urażony, szczególnie gdy jego wybory są nadrzędne.

Jeden komunikat - choć zastanawiający - to za mało, by mówić o daniu się ponieść emocjom i obarczać kierowcę zadaniami ekipy. Lando miał złe informacje i z tego powodu zły priorytet. Nastawiono go nie na to, na co było trzeba. Nikt tego nie odkręcił. Dziś - wiem, łatwo powiedzieć - jasne jest, że zespół nie powinien był informacyjnie zamykać go w ten sposób.

Ale i sama ekipa była zamknięta. Wszystkim jest łatwiej, gdy nie jest się skupionym na jakimś wyniku - tu rzadkim P1, wyniku bardzo ponad stan - tylko na byciu przed kimś, kto i tak jest daleko z tyłu. To w sytuacji 50/50 może utrudniać decyzyjność i kierowcy, i zespołu. Ale tylko team ma coś, co próbuje przewidywać przyszłość.

Za wzór można postawić tu Mercedesa, który szybko deklarował zmienne warunki i gotowość do zjazdu. I tak jeden kierowca wiedział (wiedział, bo ufa zespołowi), że deszcz się nie zwiększy, a drugi słyszał, że może być inaczej. Z tego powodu pierwszy oceniał, czy da radę dojechać, a drugi - nawet jeśli sam wybrałby źle - miał już gdzieś tam zaznaczony crossover point, co nawet powiedział Bono.

Lando cały wyścig zachowywał się niesamowicie spokojnie. Wybitnie spokojnie jak na kogoś, kto jedzie po pierwsze zwycięstwo. Zarzucanie mu "spalenia się" jest aż nie na miejscu. Nie ma niczego dziwnego w tym, że pod koniec ten spokój się skończył, bo trafił na najgorszą sytuację dla kierowcy. Sytuację niekontrolowaną, o czym mówiło wielu z nich. Nie można jednak stawiać zarzutów na podstawie jednego krzyknięcia, gdy inne komunikaty były łagodniejsze.

Pierwsze zwycięstwo ma swój ciężar emocjonalny - chociażby Ricciardo opowiadał o tym, że prawie rozbił się po wyprzedzeniu Rosberga w Kanadzie w 2014 roku, bo było to dla niego coś tak wielkiego. Tylko Norris to nie Ricciardo i najwyraźniej był bardziej gotowy, zachowując spokój. Poza tym Daniel mógł być zaskoczony zwycięską sytuacją i nie ruszał też z PP. Temat rzeka, może na kiedy indziej.

Ogólnie jednak dla kogoś na naprawdę najwyższym poziomie dowiezienie triumfu jest raczej prostym zadaniem. Komuś z psychiką godną bycia tak wysoko nie zaczną drżeć ręce, gdy będzie blisko dobrego wyniku, bo ten człowiek jest po prostu pewny tego, że na ten wynik go stać i na niego zasługuje.

O ile w jego głowie nie wytworzy się niepotrzebne ciśnienie na coś - tak jak u Russella z punktami - to raczej nic się nie stanie. Ewentualne nerwy mogą pojawić się natomiast w trudnej sytuacji, przy braku kontroli, niewiadomych - akurat tego w Rosji było pełno i to normalne, choć bardziej dla zespołu. Przez liczbę zadań kierowcy trudno w pełni pojąć, jak zła czy niejasna jest sytuacja - a to takie coś mogłoby go mocno zestresować. Może mu się jedynie wydawać. Samo utrzymanie auta obciąża jego mózg wystarczająco.

Ktoś powie: "Ale była presja!". Nie lubię takiego gadania, bo to wie tylko zawodnik, a odczuwania jej przez kogoś my nie jesteśmy w stanie ocenić, podobnie jak naturalnego stopnia funkcjonowania w takich warunkach. Nierzadko są to założenia bezpodstawne - często wydaje się nam, że my odczuwalibyśmy presję i paraliż, ale ktoś inny nie musi. I tu pozdrawiam Hamiltona, który został absolutnie cudownie obśmiany przez Verstappena za rzucanie nietrafionymi frazesami. Śmiesznie się zestarzało w kwalach, co?

Odpowiadam sobie: Nie.

Znaczy trochę tak, ale nie przez presję. Śmieszne było to - i z tego sam żartowałem - że temat od razu do Lewisa wrócił. A czy potem rozbił się pod presją? Może, ale np. czasu. A jeśli nie, wie to tylko on i nikt inny.

Zresztą Hamilton w poważniejszych walkach niż te z Bot... tym drugim regularnie robił błędy, więc łatwo o nadinterpretację przyczyny. Do tego było mokro, trudne miejsce. Bywa. Tyle. Wpadka, ale bywa. Bardziej akceptuję takie nagłe pomyłki od świadomego gadania durnot. Ale nie o tym.

Podobnie nie rozumiem mówienia o niedoświadczeniu, ale wydaje mi się, że wynika to z mylenia paru kwestii. Jest różnica między odnajdywaniem się na mokro lub w warunkach przejściowych (co Lando, jak pokazała sobota - ale nie tylko, bo też Imola - umie całkiem dobrze) a prognozowaniem pogody. To są dwie różne sprawy i tylko jedna z nich leży w zakresie obowiązków kierowcy. Nie mieszajmy.

Zespoły często pytają zawodników o to, jakie opony są odpowiednie na dany moment, ale w Rosji nie to było istotne. Liczyło się, jakie ogumienie będzie dobre zaraz, nie teraz. I tak, skoro padało coraz mocniej, to chyba o czymś świadczyło. Jasne, świadczyło, ale o tym, że ktoś na pitwall uciął sobie drzemkę, zamiast walnąć pięścią w stół.

Nie wiem też, kiedy Raikkonenów czy innych 40-latków uczono przewidywać pogodę z kokpitu. To nie ma związku, bo - jeszcze raz - nie chodziło o warunki na torze teraz, tylko na niebie zaraz. Poza tym czy 53 wyścigi to małe doświadczenie? Można wygrać prawie 2 razy tyle rund i mimo stażu mieć inne zdanie od inżynierów.

Lewis Hamilton, Mercedes

Zabawnie się stało, że wygrał akurat ten kierowca, ten doświadczony, który zignorował pierwsze wezwanie do alei. Gdyby na tym stracił, to byłaby jego wielka wina. I tak samo winny byłby Lando, robiąc coś podobnego. Różnica jest taka, że McLaren pytał Lando - błędnie pytał, niepotrzebnie pytał - o opinię tu i teraz, a Mercedes ściągnął Lewisa, sugerując się tym, co stanie się za chwilę.

Hamilton ostatecznie się posłuchał i brawo, chociaż zdarzało mu się w przeszłości bawić w stratega, a czasem nawet trafiać. Ale tu powiem, że to prędzej James i spółka się wtedy grubo mylili - jest coś nie tak, jeśli z kokpitu ktoś wie lepiej niż na pitwall. Tym razem to nie był przejaw geniuszu, skoro sam nie chciał. Po prostu zaufał. Coś go przekonało. Może zjazd Verstappena? Komunikat "more coming" dostał, gdy nie było odwrotu. 

O to rozbija się ta cała dyskusja. Zawodnik, tu Lando, nie wie wszystkiego. Gdyby sam decydował - przegrałby. Dlatego tak istotna jest rola zespołu. To sport perfekcji, więc nikt nie każe wybierać temu, który nie ma do tego żadnych podstaw. Inne czynniki, np. to radio i nasze wyobrażenia, mogą mylić, ale wszystko sprowadza się do tego, kto i za co jest odpowiedzialny.

Każdy kierowca ma prawo czuć, że obecne warunki są inne, bo widzi tylko wycinek. Nad całością czuwa team. Jeśli wie lepiej, musi to wyegzekwować. Fajnie, gdy obie strony się zgadzają, ale to złudne i zależy od wielu rzeczy, nawet momentu rozmowy - w S1 chcesz slicki, w S2 intery. Teraz w T7 jest okej, za 30 sekund nie. Tuż przed swoim zjazdem taki ruch podważał siedmiokrotny mistrz świata. Nie dlatego, że jest głupi, słaby, niedoświadczony i zagotowany. Dlatego, że miał za mało informacji.

Ekipa z Woking jak dla mnie popełniła jeden błąd - choć wielkich pretensji nie mam, bo po fakcie każdy mądry, a była to sytuacja 50/50. Ten błąd to pytanie Norrisa na 49. okrążeniu o to, czy chce przejściówki, zamiast po prostu kazać mu zjechać. Były dwie okazje, by to zrobić i wygrać. Jakieś dane też były - zmiany innych (w tym Ricciardo), więcej deszczu na radarze. Mercedes to zrobił i wygrał, ale sam Lewis postąpiłby inaczej. A nie jest młody, ma tytuły i raczej nie pęka pod presją.

Romantycznie jest myśleć, że kierowcy to nadludzie. Trochę nimi są, ale do komputerów im daleko. Nawet ci topowi - jak Hamilton - wszystkiego nie wiedzą. Ich możliwości umysłowe są przepotężne, a procesy poznawcze rozwinięte absurdalnie dobrze.

Kierowca, w tym jego mózg, w kokpicie jest poddawany niesamowitemu przeładowaniu danymi. Musi radzić sobie z ciepłem, przeciążeniami, kontrolą ruchów, ciągłym czuciem przyczepności, komunikacją, zmianami na kierownicy (o ile nie jest Mazepinem w Monako), czytaniem sytuacji na torze, walką i wieloma innymi rzeczami. 

Natomiast liczba informacji, jakie dostaje z zewnątrz, jest ograniczona. To po prostu nie jego rola, by przy tym wszystkim dodatkowo się zastanawiać i przewidywać pogodę. A bez danych to bardziej zabawa w wróżkę. Zresztą sprawianie, by kierowca w trakcie jazdy wykonywał nieswoje zadania, może się skończyć źle, ale o tym innym razem.