Mówi się, że statystyki to nie wszystko. Że liczba tytułów mistrzowskich nie plasuje cię automatycznie wśród najlepszych. Zatem jak jasno, pomimo „zaledwie” trzech tytułów, świeci gwiazda Maxa Verstappena?
Klasyfikacja generalna: 1. miejsce
Punkty: 575
Najlepszy wynik: 1. miejsce (za dużo, by wymieniać)
Kwalifikacje: 20-2 vs Perez
Kwalifikacje do sprintu: 5-1 vs Perez
Wyścigi: 20-2 vs Perez
Sprinty: 5-1 vs Perez
DNF: 0
Wasza ocena: 9.26 (P1)
Nasza ocena: 9.32 (P1)
Prawdą jest, że tytuły mają swoją wagę. Czempionat z sezonu 2021 zawsze będzie dla Holendra wyjątkowy. W końcu to było jego pierwsze mistrzostwo. Nie ukrywajmy też, że ilość emocji i konieczność czekania na triumf aż do Abu Zabi mają się nijak do „przyklepania” zwycięstwa w Katarze na sześć wyścigów przed końcem. Żadną tajemnicą nie jest jednak to, że kibice chcą „chleba i igrzysk”. Sam fakt, że ta fraza pomimo upływu wieków jest nadal tak samo aktualna, sprawia, iż narzekanie na nudę i dominację w F1 jest w jakiś pokrętny sposób uzasadnione.
Mój imiennik o znacznie bardziej znanym nazwisku - bo Stanowski, a nie Ferfecki - stwierdził jeszcze za czasów bytności w Kanale Sportowym, że nie jest fanem F1, bo dla niego sport kończy się tam, gdzie na wyniki decydujący wpływ ma maszyna. To ciekawa opinia, która zmusiła mnie do zadania sobie pytania - czy Niki Lauda, mówiący nam 30 lat temu „włóżcie małpę do kokpitu, a poprowadzi bolid”, miał rację, czy jednak możemy nazwać Maxa wirtuozem?
Nie zrozumcie mnie źle, kocham historię motorsportu i niech świadczy o tym fakt, że za biurkiem mam powieszony szkic Lotusa z 1967 roku. Ale nie lubię dziadowania i mówienia, że kiedyś było lepiej. Nie, nie było. F1 ścigała się w RPA w czasach apartheidu, co było równie etyczne jak runda w Arabii Saudyjskiej. Max Mosley... dobra, lepiej wróćmy do tego, jakiego potwora na desce kreślarskiej stworzył Adrian Newey. O ile Ferrari z 2004 roku czy Mercedes W11 to najszybsze konstrukcje w historii sportu, to RB19 byłby statystycznie najbardziej zwycięskim bolidem, jaki mogli oglądać fani na przestrzeni 74 lat… gdyby nie miał miejsca ten cholerny Singapur.
Już drugi raz, bo podobnie jak w legendarnym sezonie 1988, gdy za kierownicą McLarena MP4/4 wygrywali Senna i Prost, nikt inny jak Ferrari przerwało passę zwycięstw najlepszej stajni. To wygląda tak, jakby Włosi spod znaku czarnego konia na żółtym tle nie potrafili pogodzić się, że jest ktoś od nich lepszy. Dlatego i tym razem, gdy wszystko szło dobrze, gdy już mogliśmy stać się świadkami czegoś unikalnego w skali całej historii F1, Carlos Sainz Jr. przywdział, niczym lata temu Gerhard Berger, czerwony kombinezon i wygrał Grand Prix, niszcząc dobrą zabawę i uśmiechy dzieci.
Rozpaczliwie broniący się Verstappen przy restarcie GP Singapuru (fot. Red Bull)
I wiecie co? Pomimo ogromnej sympatii do Hiszpana żałuję, że tegoroczny Singapur się „wydarzył”. Że ustawienia na tę jedną rundę nie zostały dobrze zoptymalizowane. Wówczas nie byłoby żadnego „ale”, żadnej rysy, żadnego porównywania z McLarenem i argumentów, które przy pewnej dawce nostalgii działają na korzyść stajni z Woking. Zresztą porównanie tych dwóch sezonów jest tylko powierzchownie trafione.
Dwójki magików, tworzących najprawdopodobniej najlepszy duet kierowców w historii, nie trzeba nikomu przestawiać. Liczbę zwycięstw podzielili między siebie niemalże po połowie, co potwierdza tylko to, jak podobny poziom geniuszu reprezentowali. A… wiecie, co chcę powiedzieć. Czy Pereza będziemy pamiętać po latach? Przecież Meksykanin nawet się do swojego holenderskiego kolegi nie umywa. Gdyby go nie było, pewnie mało kto by to zauważył.
Max osiągnął w tym roku poziom kosmiczny. Pobił rekordy, które trzymały się przez dekady. O ile przeskoczenie Hamiltona czy Vettela robi na nas jako odbiorcach mniejsze wrażenie, bo obecne mistrzowskie konstrukcje zapewniają pewną liczbę okrążeń na prowadzeniu lub wygranych na przestrzeni jednego sezonu, o tyle kto spodziewał się, że kiedykolwiek zostaną pobite rekordy Ascariego (procent wygranych wyścigów w sezonie) czy Clarka (procent okrążeń na prowadzeniu w sezonie)? Przecież one padły w czasach, gdy F1 liczyła zaledwie kilka rund.
Rekord pole positions zamienionych w zwycięstwo, liczba PP Leclerca zamienionych w swoją wygraną, wielkie szlemy, rekord zwycięstw z rzędu, największa różnica punktowa między mistrzem a wicemistrzem… wszystkie rekordy, które pobił w tym roku Max, pozostawiam na dole artykułu dla fanów statystyk. Czyli także dla siebie, bo wypisywanie tych danych dało mi nieskrywaną satysfakcję.
No dobra, ale żeby nie szukać argumentów tylko z jednej strony - czy to nie było też tak, że Red Bull przyszedł z świecącym i wypolerowanym AK-47 na turniej szermierki? Że sam RB19 zrobił niesamowitą robotę i niezależnie od kierowcy w kokpicie dawał „za darmo” zwycięstwa? Ależ oczywiście! Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Jeśli miałbym opisać sezon 2023 jednym memem, przerobiłbym ten z Marcinem Gortatem:
Max Verstappen: No co jest, chłopaki, 19 do 3, jedziecie dalej?
Reszta stawki: Max, ale tylko ty masz Red Bulla.
Sergio Perez: *wychodzi z czatu*
Jeśli na początku artykułu mówiłem o wadze tytułów, to tegoroczne zwycięstwa Pereza mają wagę szkolnej oceny z aktywności. Niby fajnie, że mając zagrożenie z przyrody przyniosłeś plakat o smogu, więc „pani psor” dała ci szóstkę o wadze 1, ale i tak musisz poprawić kartkówkę z parków narodowych. No a tak poza tym to i tak cała klasa wie, że plakat zrobiła ci mama, a twój wkład w proces jego tworzenia ograniczył się do przedstawienia tematu swojej rodzicielce o 23:30 poprzedniego dnia i podpisania się rano na arkuszu papieru.
Odłóżmy jednak polski system edukacji w stanie, jakim jest, a zajmijmy się minionym sezonem Formuły 1. Tylko Max potrafił wykorzystać narzędzia dostarczone mu przez Adriana Neweya. Taki to sport, że genialność samochodu możemy obserwować wyłącznie u kierowcy, który ma szósty zmysł. I tak, na pewno znaleźliby się inni, którzy użyteczniej korzystaliby z powierzonego im cudu techniki, niż robił to Perez.
Niemniej Max udowodnił wiele razy, że Red Bull to jego zespół. Pamiętacie, na kogo zrzucono winę za Azerbejdżan 2018? Cóż, kamyczkiem do ogródka Verstappena niech będzie fakt, że gdzie on nie może, tam ekipa pomoże. W obecnej stawce nie istnieje kierowca będący w stanie zaburzyć maxocentryczność Helmuta Marko czy Christiana Hornera. Każdy kolejny tytuł Holendra oddala drugiego kierowcę od równego traktowania przez obóz Byków. Albo i każdy wyścig.
W NBA, gdy zawodnik zamiast dołączać do zespołu będącego kandydatem do mistrzostwa, stopniowo buduje swoją karierę w klubie, który na niego postawił i niejednokrotnie wybrał w drafcie, mówi się, że buduje swoje dziedzictwo. To dzięki takim wyborom piętno na koszykówce odcisnęli Michael Jordan, Kobe Bryant, Giannis Antetokounmpo czy Tim Duncan. W F1 wychowankowie również są w cenie. Pamiętajmy, że Max przeżył w Red Bullu wzloty i upadki - zarówno zwycięstwo w debiucie, jak i chude lata, gdy nie liczył się w walce o pole position i popełniał błędy młodości, wygrywając zaledwie w pojedynczych rundach. Właściwie trudno trafić z porównaniem Holendra do innego magika.
„Nowy Senna”, „Nowy Vettel”, „Nowy Hamilton”... no nie. Verstappen stwarza ogromny problem w nazwaniu go reinkarnacją którejś z legend sportu. Jest połączeniem tak wielu legendarnych zawodników zarówno charakterologicznie, jak i pod kątem talentu, że jest po prostu pierwszym Maxem Verstappenem. Znaliśmy już duety ojców i synów którzy zdobyli tytuły - to Graham i Damon Hill oraz Keke i Nico Rosberg. Ale czy znacie inny przykład kierowcy, którego daleko z tyłu zostawiał wielokrotny mistrz, sam Michael Schumacher, a w pokoleniu synów obu panów sytuacja kompletnie się odwróciła? „Well, well, well, how the turntables... turn”, powiedziałby Michael Scott.
Ile zwycięstw z rzędu? Tyle (fot. Red Bull)
Wśród nazwisk, które swoimi osiągnięciami zdetronizował Verstappen, pojawiają się: Mansell, Vettel, Villeneuve, Button, Hamilton, Schumacher oraz wymienieni już Clark i Ascari. Cała ósemka dzieli między sobą aż 25 tytułów mistrzowskich. Mam jednak świadomość, że większość z Was nie szpera po archiwach i nie zachwyca się zdjęciami z wyścigów wygranych przez Fangio. I znów, nie chcę przedstawiać się jako ktoś lepszy, bo moje zainteresowania wybiegają poza horyzont współczesności. Hobby pozwala mi spojrzeć szerzej na kwestie, które mnie w motorsporcie interesują, ale przyznam rację każdemu, kto powie, że najważniejsza jest współczesność, a historie Clarków, Hawthornów czy innych Surteesów interesują może promil fanów.
Wiem więc, że najwięcej emocji w stosunku do Verstappena zawsze wywoła nazwisko Hamiltona. W końcu to z nim bił się tak zaciekle i to w sposób, który do dziś budzi… lawiny komentarzy. Wystarczy opuścić Czarnogórę (oczywiście w przenośni), by zobaczyć, na jakim poziomie prowadzona jest w internecie dyskusja o obu kierowcach. I to jest czynnik, od którego w tym tekście nie chcę uciekać. Ale po kolei.
Do podsumowania sezonu Maxa podszedłem z nastawieniem, że nie mam zamiaru wystawić mu laurki tak różowej jak sukienka Barbie. Mówiąc wprost, komplementując Holendra w jakimkolwiek aspekcie, w głowie miałem cytat z Pulp Fiction: „To jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach“. Tylko jak to wyważyć? Umniejszanie to głupota. Tabela z rekordami zamyka usta każdemu.
Niepoważne byłoby również insynuowanie, że Verstappen jest najlepszy w historii. Choćby etap kariery, na którym się znajduje, nie pozwala włączyć go w tego typu dyskusję. Może to kwestia czasu, ale nie zaczynajmy dyskusji, której wynik poznamy pewnie jakoś za dekadę. A jednak… dzięki umiejętnościom i niedawno stoczonej bitwie na przestrzeni całego sezonu porównanie do kogoś, kto w konwersacji o najlepszego kierowcę w historii się znajduje, wylewa się na klawiatury milionom fanów. I wiecie co? Ja też go nie uniknę. Bo się nie da i byłoby to wykastrowane, nieszczere.
Od finału sezonu 2021 uważam niezmiennie, że mnóstwo ludzi nie wie, jak uporać się z własnymi emocjami na temat Abu Zabi. Przez dwa lata ten temat był polem minowym. Nikt nie chciał na nie wchodzić w obawie przed eksplozją tendencyjnych komentarzy fanów jednego lub drugiego kierowcy. Statystyki pokazują, że Max pojechał tak kompletne mistrzostwa, na jakie nigdy nie stać było Hamiltona w równie dominującej maszynie. Natomiast hej, to tylko liczby, które można dowolnie interpretować! Zgadza się.
W mojej opinii tamten rok do dziś ciągnie się za Verstappenem. I to ciągnie się w sposób, który wbrew prowadzonej narracji, umniejsza. Choć jakakolwiek wstawka o kradzieży zostanie zaraz skontrowana furą odpowiedzi, to jednak zgarnie też tony lajków. Ludzie do dziś nie są pogodzeni z tym, że okradziono ich (a także Lewisa i Maxa) z walki o mistrzostwo, na jaką zasługiwali. W kwestii „all-time”, jak to lubią mówić fani koszykówki, ma to ogromne znaczenie. Nie muszę chyba mówić, jak wiele w konwersacji o najlepszym kierowcy wszech czasów zmieniłby ósmy tytuł. Albo, dla odmiany, jak drastycznie inaczej postrzegalibyśmy Maxa, gdyby wyraźnie przegrał z Hamiltonem.
Verstappenowi część widzów stawia ujemne noty za styl, bo FIA kopała się po czole, w sumie w obie strony głowy. Bo był o włos od przegrania historycznego pojedynku, w którym był znacznie lepszy. Bo zwyciężył w pechowym sezonie, chcąc udowodnić to bycie lepszym, potrafił przekroczyć granicę ostrości, dobrego smaku i był tak nieperfekcyjny jak pamiętne okrążenie z Q3 w Arabii Saudyjskiej. Rozumiem, że ta legendarna batalia wywołała ogromne emocje, a kontrowersje przekroczyły dopuszczalną skalę.
To, co misie lubią najbardziej (fot. Red Bull)
Szkoda tylko, że jest tak szkodliwa, że z jednego zrobiła męczennika (bo tak, Lewis też jest tu pokrzywdzony), a u drugiego doprowadza do zarzucania mu nieuczciwego zdobycia najtrudniejszego dotychczas mistrzostwa świata. Oczywiste jest, że stosunkowo „łatwe tytuły”, typu 2023, ktoś zawsze zrzuci na samochód, ale dzięki dyskusji o końcówce Abu Zabi część publiki ma kolejny argument - paradoksalnie taki, na który Max nie miał żadnego wpływu.
Jest też jeszcze jedna kwestia. Po ludzku trudno mi znaleźć wspólny mianownik między Hamiltonem a Verstappenem. Poza tym, że obaj są wielkimi kierowcami. Mówimy tu o przeogromnej różnicy priorytetów i charakterów. Podczas gdy Lewis spełnia się w roli ambasadora Tommy’ego Hilfigera czy kręci film o F1 z Bradem Pittem, Max razem z Alonso pospieszają po GP Monako dziennikarzy, bo chcą obejrzeć start Indy 500. Są na wskroś przesiąknięci motorsportem. W obu postawach nie ma niczego złego, ale nie szukajmy na siłę nowych Laudy i Hunta, albo Senny i Prosta. Verstappen i Hamilton po sezonie 2021 poszli w dwie różne strony pod kątem osiągnięć sportowych. Jeśli doczekamy się rewanżu - bajecznie, o ile F1 go znowu nie spieprzy. Jeśli nie, musimy się wyleczyć z Abu Zabi.
Myśleliśmy zresztą, że walki na miarę tamtej dostaniemy więcej. Że powstała kolejna historyczna rywalizacja. A tu przyszły nowe przepisy i Max w drugim ich sezonie stał się terminatorem. Ten nazwany przeze mnie „łatwym” tytuł zdobył w stylu, w którym odróżnił się - znów - od wszystkich. Nie każcie mi robić porównań i analiz pokroju „czy na 47 kółku GP Włoch nie przekroczył limitów toru w Curva Alboreto z własnej winy”. Nie popełniał błędów, nie miał żadnego momentu czy wyścigu, gdy się opuścił. Te ostatnie trzy lata to chora powtarzalność, która naprawdę odróżnia go od wszystkich. Pasuje do niej chyba tylko podłamany głos Włodzimierza Szaranowicza z mowy o Adamie Małyszu, ale tam była mowa o dekadzie.
Dostaliśmy tak perfekcyjne uosobienie kombinacji cech, składających się na doskonałość, że trudno mi prognozować koniec tej dominacji. Jeszcze gorsze (a może i lepsze?) jest poczucie, że nawet w bolidzie, który sam z siebie nie będzie stwarzał przewagi, Max jest w stanie pokazać pierwiastek boskości. Kolejną umiejętność, jakiej u niego dotąd nie widzieliśmy. Albo nie dostrzegaliśmy, bo regularne objeżdżanie Bottasa słabszym autem czy zawijanie Hamiltona jak z Brazylii 2019 sprawiało, że mówiliśmy jedno - ten gość kiedyś będzie potworem. I co, nie jest?
Pytanie tylko, czy nie padnie ofiarą zjawiska przyzwyczajenia. 2023 rok zrobił wrażenie, ale jeśli to samo wydarzy się w 2024 i 2025, to efekt wow będzie mniejszy. A nuda? Ona wybije poza skalę. W końcu przez ostatnie lata dość gładko przeszliśmy z dominacji Red Bulla do dominacji Mercedesa… i znów do dominacji Red Bulla. To zrozumiałe, że narzekamy. Aby gwiazda Verstappena zaświeciła najjaśniej, niczym Syriusz na nocnym niebie, serie i rekordy są oczywiście potrzebne. Jordanowskie 6-0 swoje wady ma, ale dla ogromu Amerykanów to symbol perfekcji. Perfekcji, którą w minionym sezonie pokazał Max Verstappen.
Rekordy pobite lub wyrównane przez Maxa Verstappena w sezonie 2023:
Największy procent okrążeń na prowadzeniu:
- Jim Clark: 71,47% (1963),
- Max Verstappen: 75,54% (2023).
Największy procent zwycięstw w sezonie:
- Alberto Ascari: 75% (1952),
- Max Verstappen: 86% (2023).
Najwięcej zwycięstw w sezonie:
- Michael Schumacher: 13 (2004),
- Sebastian Vettel: 13 (2013),
- Max Verstappen: 15 (2022),
- Max Verstappen: 19 (2023).
Najwięcej zwycięstw z rzędu:
- Sebastian Vettel: 9 (2013),
- Max Verstappen: 10 (2023).
Najwięcej zwycięstw w jednym kraju w ciągu sezonu:
- Lewis Hamilton: 2 (2020),
- Max Verstappen: 3 (2023).
Najwięcej zwycięstw z pole position w sezonie:
- Nigel Mansell: 9 (1992),
- Sebastian Vettel: 9 (2011),
- Max Verstappen: 12 (2023).
Najwięcej wygranych wyścigów z pole position i najszybszym okrążeniem (sezon):
- Alberto Ascari: 5 (1952),
- Michael Schumacher: 5 (2004),
- Max Verstappen: 6 (2023).
Najwięcej punktów w sezonie:
- Lewis Hamilton: 413 (2019),
- Max Verstappen: 454 (2022),
- Max Verstappen: 575 (2023).
Najwięcej podiów w sezonie:
- Michael Schumacher: 17 (2002),
- Sebastian Vettel: 17 (2011),
- Lewis Hamilton: 17 (2015, 2016, 2018, 2019),
- Max Verstappen: 18 (2022),
- Max Verstappen: 21 (2023).
Najwięcej finiszów pod rząd najdalej na drugiej pozycji:
- Lewis Hamilton: 12 (2014, 2015),
- Michael Schumacher: 15 (2002),
- Max Verstappen: 15 (2023).
Najwięcej okrążeń na prowadzeniu w sezonie:
- Sebastian Vettel: 739 (2011),
- McLaren MP4/4: 1003 (1988),
- Max Verstappen: 1003 (2023).
Najwięcej pit-stopów podczas wygranego wyścigu:
- Jenson Button: 6 (2011),
- Max Verstappen: 6 (2023).
Największa różnica punktowa między mistrzem a wicemistrzem:
- Sebastian Vettel: 155 (nad Fernando Alonso w 2013),
- Max Verstappen: 290 (nad Sergio Perezem w 2023).
Największy procent różnicy punktów między mistrzem a wicemistrzem:
- Nigel Mansell: 48,1% (1992 nad Riccardo Patrese),
- Jacques Villeneuve: 48,1% (1997 nad Heinzem-Haraldem Frentzenem),
- Max Verstappen: 49,5% (2023 nad Sergio Perezem).
Mistrzostwo zapewnione najwięcej wyścigów przed końcem sezonu:
- Michael Schumacher: 6 (2002),
- Max Verstappen: 6 (2023).
Najwięcej zdobytych punktów w kolejnych weekendach wyścigowych:
- Lewis Hamilton: 998 (GP Wielkiej Brytanii 2018 - GP Bahrajnu 2020),
- Max Verstappen: 1004 (GP Australii 2022 - GP Abu Zabi 2023).
Najwięcej wyścigów jako lider klasyfikacji kierowców:
- Michael Schumacher: 37 (GP Stanów Zjednoczonych 2000 - GP Japonii 2002),
- Max Verstappen (GP Hiszpanii 2022 - GP Abu Zabi 2023).