Wszystko wskazuje na to, że w GP Belgii doszło do nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności, na którym ucierpiał Charles Leclerc.
Pierwsze okrążenie rundy na Spa było bardzo chaotyczne. Szersze wyjazdy kilku kierowców sprawiły, że w powietrzu latało wiele elementów. Z tego powodu na odcinku prowadzącym do zakrętu Blanchimont Max Verstappen pozbył się szybki-zrywki ze swojego kasku, chcąc oczyścić wizjer.
- Wiedziałem, że przy tak mocnym bolidzie nie powinienem ryzykować - mówił mistrz świata, pytany o otwarcie zawodów. - W takiej sytuacji nawet trudniej unika się kłopotów. Było bardzo brudno, bo wszyscy bronili się i wyjeżdżali poza tor. Ja starałem się po prostu unikać problemów, ale jednocześnie nie tracić czasu. Następnie Lewis, mając chyba jakąś usterkę, wstrzymywał wszystkich, więc każdy chciał to wykorzystać. Stąd te szerokie wyjazdy i moja ucieczka na wewnętrzną.
- Później Lewis zjechał na bok, zachowując się poprawnie, więc ja musiałem przesunąć się na lewo. Było niezwykle chaotycznie, a wszędzie znalazło się tyle brudu, że musiałem zdjąć zrywkę. Nie mogłem zobaczyć niemalże niczego, bo w poprzednim sektorze każdy był na trawie i na żwirze. Ale udało się przetrwać!
Element ten, wyrzucony na odcinku prowadzącym do zakrętu Blanchimont, trafił wprost na jadący bezpośrednio za nim bolid Charlesa Leclerca i utknął w jego prawym przednim kanale hamulcowym, co da się zauważyć na nagraniach z F1TV. Z tego powodu Monakijczyk musiał bardzo wcześnie udać się do alei, zmieniając koła i pozbywając się intruza.
- Mam nadzieję, że to nie była moja [zrywka]! - dodał Verstappen, pytany o wczesny pit stop rywala i potencjalny związek między tymi zajściami. - Działo się naprawdę dużo. To niezwykle pechowe. Zawsze obawiasz się takiej sytuacji, jadąc w tłoku, szczególnie na takim torze, gdy ściąga się je [zrywki] bardzo szybko. To najgorszy koszmar, ale tak się zdarza.
Jak wyjawił Mattia Binotto, przyblokowanie kanału doprowadziło do przegrzewania, przez które awarii uległy czujniki mierzące prędkość w alei serwisowej. Ponieważ drugi system zespołu nie był perfekcyjnie zestrojony, Leclerc miał trudniejsze zadanie w trakcie wjeżdżania do pit lane w końcówce wyścigu, gdzie popełnił nieznaczny błąd.
Sędziowie odnotowali, że doszło do pomyłki jedynie o 1 km/h, jednak według szefa Ferrari na monitorowanym odcinku (w F1 nie mierzy się tego w jednym punkcie) była to jeszcze mniejsza wartość. Sytuacja ta kosztowała ekipę P5 w wyścigu, ponieważ za takie wykroczenie przyznano standardowe 5 sekund kary, co zrzuciło Leclerca na P6, za Fernando Alonso.
- Przy przekroczeniu prędkości w pit lane byliśmy na granicy. To było jakieś 0.1 km/h średniej prędkości [na monitorowanym odcinku] na wjeździe - stwierdził Włoch. - Mieliśmy pecha, bo nie używaliśmy naszych normalnych czujników, gdyż te zepsuły się na skutek przegrzania kanału hamulcowego, co wywołała zrywka Maxa. Nasze rozwiązanie zapasowe najwidoczniej nie było najdokładniej zestrojone.
- To pechowa sytuacja, ale przez nią nie powinniśmy zaprzestać podejmowania odważnych decyzji, takich jak walka o najszybsze okrążenie, gdy jest na nie szansa.
Co ciekawe, najprawdopodobniej niewiedzący o zbiegu okoliczności Charles zdążył przyznać się do winy kilkanaście minut wcześniej, rozmawiając z mediami w tzw. zagrodzie.
- Na końcu po prostu postanowiliśmy zjechać jeszcze raz, to tyle. A kara to moja wina. Zespół nie miał z tym nic wspólnego. Nie chcę o tym rozmawiać zbyt dużo, a poza tym bardziej frustrująca jest delta tempa Red Bulla i naszego, nad czym musimy popracować.
- Powinniśmy spojrzeć ogólnie na cały ten weekend, który był dla nas bardzo trudny, a Red Bull był na innym poziomie. Znaleźli coś w ten weekend, co dla nas jest dość niepokojące, ponieważ nie rozumiemy tego. Wciąż byli niewiarygodnie szybcy na prostych, tak jakby nie mieli żadnego docisku, ale później dojeżdżali do zakrętu i byli równie szybcy co my, jak nie szybsi. To jest niepokojące.