Po zakończeniu wyścigu F1 na Silverstone sędziowie analizowali dwa incydenty - kolizję Isacka Hadjara z Kimim Antonellim oraz starcie Haasów. W obu przypadkach nie nałożono kar.

Kontakt Hadjara z Antonellim był nietypowy. Powtórki pokazały, że Francuz nie widział zupełnie niczego, gdy jechał po mokrym torze. Ogromny pióropusz wody utworzył w zasadzie ścianę, przez którą nie przebijało się nic.

W tej sytuacji młody kierowca dał się zaskoczyć i na dojeździe do sekcji Copse staranował Mercedesa, który nagle pojawił mu się przed oczami. Sam odpadł praktycznie natychmiastowo, a jego rywal przejechał jeszcze kilka kółek, ale bez dyfuzora trudno było mu powalczyć o coś więcej.

Sprawą naturalnie musieli zainteresować się sędziowie, ale ze względu na to, jak potworne warunki panowały wtedy na Silverstone, werdykt nie był oczywisty. Okazało się, że arbitrzy finalnie zauważyli okoliczności łagodzące i zgodzili się z punktem widzenia kierowców, przez co nikt nie poniósł konsekwencji.

- Obaj uczestnicy stwierdzili, że widoczność w deszczu była tak słaba, iż po prostu nie mogli zobaczyć niczego przed sobą. Antonelli zdradził, że przez tak mocne opady zwolnił trochę wcześniej. Właśnie to zaskoczyło Hadjara. Doszło do kolizji, ale ponieważ obaj kierowcy określili siebie mianem pasażerów w deszczu, to była ona nie do uniknięcia - czytamy w uzasadnieniu.

- Z uwagi na taką sytuację kierowcy uznali, że żaden z nich nie może być obwiniony za doprowadzenie do kontaktu. My zgodziliśmy się z tym punktem widzenia i nie podejmowaliśmy żadnych działań przeciwko Hadjarowi. 

Kar nie przyznano również po kolizji Haasów. Co prawda ani Bearman, ani Ocon nie odpadli z zawodów, ale popełnili jeden z największych wyścigowych grzechów.

- Obaj kierowcy poinformowali nas o tym, że warunki na torze wyraźnie przyczyniły się do zajścia, ponieważ obaj jechali na slickach po mokrym asfalcie - czytamy w uzasadnieniu.

- Zawodnicy stwierdzili, że obaj walczyli o suchą linię, która miała szerokość jednego bolidu. To podczas tej walki zderzyli się i wylecieli z toru. Ich zdaniem był to incydent wyścigowy, bez wyraźnej winy jednej ze stron.

- Chociaż na podstawie wytycznych Bearman miał prawo do zakrętu, to sędziowie wzięli pod uwagę warunki, przyczepność, pozycję i dynamikę obu pojazdów. To te czynniki przyczyniły się do kolizji, a nie wina jednego z nich. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie za bardzo zostawiała Oconowi możliwość wzięcia szerszej linii, aby uniknąć kontaktu.

- Uznaliśmy więc, że nie jesteśmy w stanie wskazać, kto był przeważająco lub w pełni winny. Zgodziliśmy się z oceną kierowców, wedle której był to niefortunny incydent wyścigowy. Nie podejmowaliśmy żadnych działań.