McLaren nie zamierza ujawniać, jakie konsekwencje po ostatnim wyścigu F1 w Singapurze poniósł Lando Norris. Zespół przyznał się do jakiejś formy „ukarania" swojego kierowcy za kontakt z Oscarem Piastrim, ale szczegóły pozostają nieznane.
W czwartek przed GP USA 2025 dowiedzieliśmy się, co przyniosły wewnętrzne analizy rundy na Marina Bay, gdzie dwa McLareny zaliczyły delikatną kolizję. Okazało się, że na Lando Norrisa nałożono jakieś konsekwencje czy reperkusje. Zespół i jego kierowcy przyznawali to dość otwarcie, choć bez wchodzenia w detale.
To właśnie o nie pytano na piątkowej konferencji dla szefów, gdzie zjawił się m.in. sam CEO McLarena, Zak Brown. Amerykanin najpierw wyjaśnił, o czym w trakcie dnia dla mediów mówili jego podopieczni.
- Na początku roku określiliśmy, jak chcemy się ścigać. Słynne „papajowe zasady”, o których każdy lubi się wypowiadać, to głównie jedna zasada. Chodzi o to, aby nasi kierowcy nie zaliczali kontaktów i nie wypychali się z toru. To dość proste, chociaż zaczęło żyć już swoim życiem - opowiadał Brown.
- Chcemy, aby ścigali się twardo i nie mieli kolizji, bo one stanowią ryzyko dla nich i dla zespołu. Przed sezonem zatwierdziliśmy, jak będziemy zachowywać się w pewnych sytuacjach. Ten incydent był akurat drobny, na starcie, gdzie jest chaotycznie, plus jeszcze na mokrym torze. Na pewno nie było to celowe zagranie. Mamy ustalone różne konsekwencje w przypadku wystąpienia różnych sytuacji. Ta była drobna, więc i konsekwencje są drobne.
Gdy padło pytanie o to, czy ekipa zamierza zdradzić szczegóły tych reperkusji, to odpowiedź była negatywna.
- Nie. Nie chcemy w to wchodzić. To nasza prywatna sprawa. Mam świadomość, że wszyscy chcieliby to wiedzieć, ale obaj zawodnicy są w dobrym położeniu. My tylko chcemy, aby mogli twardo walczyć. Nie jest to łatwe, gdy masz dwóch kierowców nr 1. Obaj walczą o mistrzostwo, a z tym wiążą się pewne wyzwania.
Następnie Brownowi przypomniano jego słowa z transmisji Sky, wedle których konsekwencje są tak drobne, że pewnie nie zostaną zauważone. Zdaniem mediów jest to jednak otwarcie puszki Pandory i stworzenie dodatkowych spekulacji wokół szans Norrisa na mistrzostwo.
- To ważna kwestia. Rywalizujemy przeciwko dziewięciu innym zespołom i nie chcemy pokazywać, jak będziemy się ścigać. Próbujemy być jak najbardziej transparentni, lecz jest jakiś powód, dla którego na przykład odprawy inżynierów są prywatne. Inaczej byłoby to zaproszenie dla innych zespołów. Próbujemy więc być transparentni, mówiąc o podjęciu pewnych działań. To bardzo transparentne, ale ostatecznie jesteśmy na zawodach sportowych i nie możemy wszystkiego zdradzać. Nie różni się to przecież na przykład od ustawień bolidu.
Naturalnie na konferencji nie mogło też zabraknąć wątku Maxa Verstappena, który od pewnego czasu jest widziany w roli nowego Kimiego Raikkonena z 2007 roku. Wtedy to Fin w ostatniej chwili wyrwał mistrzostwo Lewisowi Hamiltonowi i Fernando Alonso, którzy zaciekle walczyli o nie przez cały sezon, niemalże wybijając przy tym szyby w fabryce.
- Takie jest ryzyko - potwierdził Brown. - Tacy kierowcy jak w 2007 roku mieli równe punkty, a Kimi ledwo ich pokonał. Natomiast w ten sposób McLaren chce się ścigać. Obaj nasi kierowcy są zdolni zdobyć mistrzostwo. Z drugiej strony, gdybyśmy mieli kierowcę nr 1 i 2, to traciłaby na tym klasyfikacja konstruktorów. To trudny sport, a my jesteśmy ludźmi wyścigów i tego chcemy. Chcemy, aby obaj mieli szansę na tytuł, a to wiąże się z ryzykiem, zupełnie jak w 2007 roku. Mamy tego pełną świadomość i jesteśmy przygotowani na to, że może zapaść takie rozstrzygnięcie.
W innym wątku z ust 53-latka padło za to zapewnienie, że nie zamierza skreślać Verstappena: - Max na pewno jest jeszcze w grze. Byłoby to wielkim błędem, gdybyśmy nie uznawali, że ciągle liczy się w mistrzostwach kierowców.