Tuż przed rozpoczęciem weekendu F1 w Kanadzie szef Ferrari, Fred Vasseur, znalazł się pod sporym ostrzałem włoskich mediów. Dwie duże gazety, La Gazzetta dello Sport i Corriere della Sera, skrytykowały Francuza, podkreśliły problemy zespołu i zasugerowały, że jego posada może być zagrożona. W obronie szefa stanął już Lewis Hamilton.

Plotki o tym, że pozycja Vasseura nie jest najstabilniejsza, istnieją już od pewnego czasu. Przyczynił się do tego słaby początek sezonu w wykonaniu Ferrari, które w zeszłym roku było o włos od wywalczenia mistrzostwa konstruktorów, a obecnie wydaje się być po prostu pogubione. 

Stajnia z Maranello napotkała ostatnio wiele problemów technicznych i operacyjnych, prezentując się słabo i - z wyjątkiem sprintu w Chinach - nie będąc w grze przynajmniej o pojedyncze zwycięstwa. Dyspozycja jest na tyle kiepska, że do gry weszły włoskie media, które zwyczajnie dołożyły do pieca. 

Oba teksty są bardzo krytyczne względem Francuza i jego pracy. Choć publikacje włoskich mediów często traktowane są z dużym dystansem, to kaliber tego wszystkiego, co zawarto w obu przytoczonych artykułach, sprawia, że trudno ignorować ten temat. 

Wymieniane są tam kolejne porażki i niedoskonałości - od odejścia niektórych osób, przez brak poprawy po transferach nowych ludzi, niepowodzenie w walce o Adriana Neweya, aż po problemy w działaniu zespołu i rozumieniu go, czy wątpliwy sposób zarządzania. Dostaje się nie tylko za to, co pokazuje tabela czy nastroje wewnątrz, lecz nawet za styl, w jakim Vasseur publicznie reaguje na trudności.

- Kolejnym problemem Ferrari w sezonie 2025, z pewnością wynikającym z braku konkurencyjności w porównaniu z przedsezonowymi oczekiwaniami, są częste niespójności w wypowiedziach głównych bohaterów zespołu. Kierowcy przechodzą od ogromnej pewności siebie do niemalże rezygnacji i wysyłają przy tym sprzeczne sygnały. Szef zespołu błyszczy uśmiechem i emanuje optymizmem, choć istnieje ewidentna techniczna strata do rywali. To tendencja do odwlekania momentu, w którym akceptuje się problemy. Jasne, że kupowanie czasu pomaga, ale tylko wtedy, gdy sytuacja się zmienia. Jak do tej pory nic takiego nie ma miejsca - grzmi Gazzetta

Artykuł zaznacza również, że rundy w Kanadzie, Austrii i Wielkiej Brytanii mogą być decydujące dla przyszłości Francuza w zespole.

Jeszcze dalej idzie za to Corriere, które wskazuje nawet potencjalnego następcę - mógłby nim zostać Antonello Coletta, szef programu endurance, który w przeszłości był już pytany o chęć przejęcia sterów w F1. Choć odmówił, to sukcesy Ferrari w WEC mogłyby sprawić, że chciałby się podjąć nowego wyzwania.

Innym kandydatem jest Christian Horner, nazwany obsesją/ulubieńcem samego Johna Elkanna. Brytyjczyk w 2022 roku również odrzucił ofertę Włochów, a ostatnio podkreślił swoje zaangażowanie w pracę w Red Bullu.

Leclerc zwątpił?

Jakby tego było mało, Corriere nie poprzestało jedynie na krytyce Vasseura czy plotce o wezwaniu go na dywanik przez "górę". Wspomniano również o kierowcach - braku natychmiastowego sukcesu po transferze Hamiltona i wątpliwościach, jakie ma mieć Charles Leclerc. 

- Obawy w Ferrari są wielowarstwowe. Przywództwo Freda Vasseura jest pod lupą zarządu, Hamilton wylewa swoje frustracje, a poza tym - i to po raz pierwszy - prawdziwe wątpliwości kielkują w głowie Leclerca - czytamy. 

- Komuś z otoczenia [Monakijczyka]  chlapnęło się, że istnieją pewne znaki zapytania co do kontraktu, który wiąże go z Maranello do 2029 roku, gdy będzie miał 31 lat. Wieloletnie małżeństwo jest przepełnione deklaracjami miłości, ale zaufanie nie wydaje się być już pełne. 

Artykuł Corriere wymienia potencjalne opcje, po które mógłby sięgnąć Leclerc, gdyby zdecydował się na odejście w przypadku spełnienia się "lęku przed zostaniem zakleszczonym w Ferrari, które miałoby problemy również w nowej erze".

Sprawa Hamiltona jest opisana znacznie krócej i głównie skupia się na podkreśleniu, że on sam jest w kryzysie. Kłopoty rzekomo polegają na tym, że sam Lewis ma być w stanie zauważyć swoje sportowe niedoskonałości, ale czuje się niesłuchany i niewspierany przez zespół. 

Mocne słowa Hamiltona

Na tak krytyczne spojrzenie i doniesienia włoskich mediów błyskawicznie zareagować musieli kierowcy. Lewis Hamilton, który był na ogólnej konferencji prasowej, wyraźnie wstawił się za swoim szefem i podkreślił, dlaczego w ogóle znalazł się w Maranello. Były to mocne słowa siedmiokrotnego mistrza i publiczne wotum zaufania.

- Powiedziano mi o tym tuż przed tym, jak się tu znalazłem, więc nie czytałem tych artykułów - odpowiedział Hamilton. - To na pewno nie jest miłe, gdy pojawiają się takie teksty.

- Po pierwsze uwielbiam pracować z Fredem. To on jest głównym powodem tego, że przyszedłem do tego zespołu i dostałem szansę zostania jego częścią. Za to będę mu zawsze wdzięczny. Jesteśmy w tym razem, a w tle ciężko pracujemy. Nie jest perfekcyjnie, ale jak mówiłem, jestem tu po to, aby pracować wraz z zespołem i wraz z Fredem. Chcę mieć tu Freda. Wierzę, że Fred jest tą osobą, która zaprowadzi nas na szczyt. 

- Moim zdaniem te teksty to jakiś nonsens. Większość ludzi nie wie, co dzieje się w tle. Nie wszystko jest łatwe i nie wszystko idzie gładko, lecz musimy wprowadzać zmiany i mamy mnóstwo roboty. Naturalnie presja jest duża, bo chcemy wygrywać, ale to nie jest przedmiotem dyskusji w tej chwili. 

Gdy dopytano go później o to, jak głupia byłaby zmiana głównodowodzącego, skoro zbudowanie dobrego zespołu wymaga czasu, Hamilton postanowił nie tylko ponownie wesprzeć Vasseura, ale wystosował również apel do mediów. Lewis chciał, aby nie podważano jego zaangażowania w ten projekt.

- Z tego, co wiem, nie sądzę, że [zmiana szefa] jest w ogóle na stole. I na pewno nie jest to coś, co sam bym wspierał. Wdrażanie nowych ludzi i personelu - czy to kierowcy, czy inżynierów lub szefostwa - wymaga czasu, a wpływ jest znaczący. To nie temat do dyskusji. Jestem tu, aby wygrywać wraz z Fredem. On ma moje pełne wsparcie.

- Do wszystkich, którzy piszą o tym, że miałbym się nie ścigać - przecież dopiero zacząłem jazdę w Ferrari. Przyszedłem tu na kilka lat i jestem tu na dłużej. Nie ma pytań o to, gdzie jest moja głowa i na co pracuję wraz z tą ekipą. Zero wątpliwości. Przestańcie wymyślać.  

Leclerc zaprzecza

Doniesieniami ws. swojej postawy zszokowany był za to Charles Leclerc. Jego reakcja była znacznie subtelniejsza i skupiła się raczej na tym, że medialna presja to dla zawodnika Ferrari chleb powszedni. 

- Jestem tym bardzo zaskoczony - mówił Monakijczyk. - Nie mam pojęcia, skąd to pochodzi, więc wolałbym to ignorować. Przy okazji ostatnich wyścigów nigdy nie powiedziałem czegoś takiego. Jeśli już, to powtarzałem, jak bardzo kocham ten zespół i jak pragnę przywrócenia Ferrari na szczyt. Dlatego była to dla mnie niespodzianka. Wspólnie, w trzy osoby, podzielamy pewną wizję. Fred, Lewis i ja chcemy spróbować wrócić do wygrywania. Współpracujemy, aby to osiągnąć. Taki jest nasz plan i powinniśmy się go trzymać. 

- Jeśli chodzi o presję, to sami nakładamy na siebie dużą presję. Oczywiście są też pewne rozmowy, ale nie są czymś, co chcemy usłyszeć. Natomiast presja jest normalna. W Ferrari drugie miejsce nigdy nie jest wystarczająco dobre. Mamy tego świadomość. I to nie tak, że presja z zewnątrz ma wpływ na tę presję, którą nakładamy na siebie. Chcemy wygrywać, a jak ciągle zaznaczam, obecnie nie jest wystarczająco dobrze. Nie jestem zresztą jedyną osobą, która to mówi, bo cały zespół to wie.

- Na pewno musimy zapomnieć o wszystkim, co mówi się na temat ekipy, lecz przez te wszystkie lata  chyba już się do tego przyzwyczaiłem. Oczywiście są takie okresy, gdy trzeba radzić sobie z większą liczbą plotek i z wami [mediami]. Pytania są naturalnie skierowane na pewne wątki i nie zawsze jest to miłe, lecz rozumiem to. Ostatecznie Ferrari zawsze takie było i trzeba sobie z tym poradzić. Ale nie uważam, że ma to na nas jakiś wpływ.

Ferrari reaguje

Jak można było się spodziewać, Scuderia zaprzeczyła tym rewelacjom. Różne media przywoływały wczoraj ciekawy sposób powiedzenia, że to nieprawda i nonsens - serwis Crash.net miał usłyszeć, że sprawa Hornera to jakaś fantastyka, a The Race przekazano, że plotki nie są nawet godne komentowania.