Po zakończeniu wczorajszego wyścigu F1 w USA Red Bull musiał wytłumaczyć się z przewinienia jednego z członków zespołu. Ponieważ doszło do niego na polach startowych, nie było jasne, czy konsekwencje nie dotkną Maxa Verstappena i Yukiego Tsunody. Ostatecznie skończyło się na grzywnie, a kilka godzin później pojawiły się doniesienia o tym, że sednem sprawy była próba przeszkodzenia Lando Norrisowi.

Wezwanie Czerwonych Byków do sędziów było tajemnicze, a nieprecyzyjność doprowadziła do tego, że zaczęto mocno zastanawiać się, jakie będą jego skutki. Komisja początkowo przekazała tylko, że doszło do niezastosowania się do instrukcji oficjeli na tzw. gridzie. Miejsce zdarzenia było tu bardzo ważne, bo za wpadki mechaników tuż przed wyścigiem, np. zbyt późną pracę przy aucie, kary normalnie obejmują danego kierowcę.

Jeszcze zanim pojawiła się decyzja arbitrów, spekulowano, że chodzi jedynie o powrót jednego z mechaników na pola już po rozpoczęciu okrążenia rozgrzewkowego. Członek zespołu miał nie posłuchać się przy tym porządkowych, którzy nakazywali mu zawrócenie.

Okazało się, że faktycznie popełniono tu taki błąd, ale nie miało to nic wspólnego z wykroczeniami, za które karze się kierowców, tylko z bezpieczeństwem, przynajmniej w ujęciu formalnym.

- Członek zespołu ponownie przeszedł przez bramę w pobliżu pola nr 2 po rozpoczęciu okrążenia rozgrzewkowego. Jednocześnie działo się to w momencie, gdy porządkowi zaczynali już zamykać bramę. Z ich raportu wynikało, że nie reagował na wysiłki, które miały temu zapobiec - czytamy w werdykcie sędziów. 

- Na spotkaniu z arbitrami przedstawiciel Red Bulla zeznał, że członek zespołu nie był świadomy działań porządkowych, które miały go zatrzymać. Sędziowie stwierdzili zaś, że jakakolwiek osoba związana z zespołem, podobnie jak jakikolwiek interesariusz, musi mieć świadomość, że wchodzenie na tor po wyruszeniu samochodów z pól i naruszanie środków bezpieczeństwa jest absolutnie zakazane.

- Z tego powodu, niezależnie czy sam zainteresowany zdawał sobie sprawę z działań porządkowych, naruszenie lub opóźnienie procesu zamykania bram przed startem musi być uznane za niebezpieczne postępowanie. To dlatego zespołowi należy się znacząca kara. Aby przeciwdziałać ponownemu wystąpieniu takiej sytuacji, połowa grzywny zostanie zawieszona.

Finalnie sędziowie postawili na karę finansową o wartości 50 tysięcy euro. Po zawieszeniu połowy Red Bull zapłaci 25 tysięcy. 

Red Bull chciał przeszkodzić Norrisowi?

Jak można było przypuszczać, powrót mechanika na tor nie miał na celu zwykłej przechadzki, a konkretny powód. Jest to bardzo interesujący wątek, a jego szczegóły kilka godzin po werdykcie sędziów przedstawił serwis The Race.

Ze źródeł portalu wynika, że Red Bull chciał, aby wysłana na tor osoba naruszyła słynny kawałek taśmy, którą McLaren przykleja na pitwall, pomagając Lando Norrisowi ustawić się na polu startowym. Zespoły korzystają z różnych tego typu trików, gdyż kierowcy zwyczajnie nie mają dobrej widoczności z kokpitów, a stajnia z Woking stawia na właśnie taki wskaźnik. Ingerencja w położenie taśmy byłaby dla Norrisa dodatkową przeszkodą przy próbie ustawienia bolidu na polu startowym.

FIA ma dysponować już wiedzą o tym, co się wydarzyło - i to nie tylko w Austin, gdyż taka praktyka miała być stosowana także w poprzednich wyścigach. McLaren miał nawet wykorzystać jakiś środek zapobiegawczy, przez co usunięcie taśmy stało się trudniejsze. 

Jest to oczywiście dużo większa sprawa niż zwykła obecność pracownika zespołu na prostej w nieodpowiednim momencie. Sędziowie najprawdopodobniej musieli jednak skupić się tu na kwestii bezpieczeństwa, bo żaden z przepisów nie zabrania interakcji z jakimś kawałkiem taśmy. Gdyby zresztą „specjalny wysłannik” Red Bulla uwinął się w czasie ze swoją misją, to zapewne nie doszłoby do reakcji arbitrów, gdyż nie byłoby do tego żadnych podstaw.