W związku z kosztowną awarią Lando Norrisa na Zandvoort Toto Wolff przywołał zdarzenia z GP Malezji 2016. Wówczas niedokończenie wyścigu przez Lewisa Hamiltona miało spore skutki w dalszej walce o mistrzostwo świata F1 z Nico Rosbergiem.
Gdy jadący na drugim miejscu Lando Norris zakomunikował zespołowi, że czuje w samochodzie dziwny zapach, a następnie się zatrzymał, to wielu obserwatorom przypomniała się runda z Sepang sprzed dziewięciu lat. To właśnie wtedy doszło do usterki w samochodzie Lewisa Hamiltona, który zaciekle walczył o tytuł z Nico Rosbergiem. Brytyjczyk finalnie przegrał o pięć punktów, więc naturalnie tamten problem odegrał ogromną rolę w mistrzostwach. Do dziś wiele osób spiera się zresztą, czy o losie korony zdecydowały technikalia, czy inne rzeczy.
Po niedzielnej rywalizacji na Zandvoort porównania do Malezji wyrastały jak grzyby po deszczu. Sytuacja jest podobna o tyle, że ponownie mowa o kierowcach tego samego zespołu, którzy byli bardzo blisko siebie w klasyfikacji generalnej. Oczywiście istniało tam kilka różnic - np. fakt, że Hamilton prowadził, Rosberg nie wygrał tamtego Grand Prix, a do końca pozostawało mniej wyścigów - lecz wczoraj i dziś to popularne nawiązanie.
Ze względu na wagę awarii Lando po GP Holandii o komentarz poproszono Toto Wolffa, który jak mało kto zdaje sobie sprawę z ciężaru takiej sytuacji.
- Tak, mieliśmy awarię Lewisa w Malezji, która kosztowała go 25 punktów, gdy prowadził. To trochę przypomina to, co widziałem dzisiaj. Tyle tylko, że przed nami jeszcze dziewięć rund, więc do zdobycia jest 225 punktów. To na pewno cios dla mistrzostw, ale [odrobienie strat] nie jest niemożliwe.
Austriak wspominał również, jak trudne były tamte wydarzenia - i to nie tylko dla kierowcy, ale i dla niego samego, co odbiło się także na jego relacji z Lewisem.
- Takie chwile są wyjątkowo trudne, ponieważ wiesz, że zawiodłeś kierowcę. Możesz mówić, że to długi sezon i był to jeden, pojedynczy przypadek, natomiast Lewis zrobił swoją robotę, prowadził w wyścigu, miał zbudować sporą przewagę w mistrzostwach, a nasz silnik wybuchł.
- To był naprawdę trudny moment, zarówno dla niego, jak i dla naszych kontaktów. Myślę, że to wtedy odbyliśmy słynną „rozmowę w kuchni”. Przez kilka tygodni nie rozmawialiśmy, aż w końcu powiedziałem mu wprost, że nie chcę żadnego rozwodu. Po prostu musieliśmy to przegadać.
- Nie było to łatwe, ale mimo wszystko uważam, że nie zmieniłbym sposobu, w jaki wtedy zarządzałem końcówką sezonu. Chciałem mieć nad tym kontrolę.