Zdjęcie główne: TMWolf, CC BY-SA 2.0, via Wikimedia Commons (link).
W środowisku F1 wciąż nie milkną echa wątku silników V10 i potencjalnego powrotu do używania głośniejszych, legendarnych konstrukcji. Podczas GP Bahrajnu 2025 ma dojść do specjalnego spotkania w tej sprawie, a udział w nim wezmą przedstawiciele wszystkich producentów oraz ludzie z FIA na czele z prezydentem tej organizacji. Możliwe jednak, że rychła zmiana reguł zostanie odrzucona.
Rozwój wydarzeń w kwestii silników V10 jest w ostatnim czasie zaskakujący. O koncepcji, która pod kątem najbliższych 2-3 lat jest wyjątkowo mało realna, mówi się wyjątkowo dużo - zupełnie tak, jak gdyby naprawdę była bardzo realna. Stoją za tym oczywiście dość proste powody - to pomysł, który trafia w serca fanów.
Pierwszy poważny sygnał w tym temacie otrzymaliśmy za sprawą szefa FIA, Mohammeda Ben Sulayema, który pod koniec lutego otwarcie przyznał, że chciałby powrotu ryczących silników V10 do F1. Stało się to na tyle głośne, że FIA powołała oficjalną grupę roboczą, której zadaniem było wybadanie możliwości powrotu legendarnych jednostek napędowych.
Później z kolei do gry wkroczył portal Auto Motor und Sport, który wypuścił w świat sporą bombę. Według wspomnianego źródła w kuluarach rozważano nawet porzucenie przygotowanych na 2026 rok regulacji silnikowych i utrzymanie obecnych zasad przez kolejne dwa lata, aby następnie, w sezonie 2028, miękko przejść na konstrukcje V10. Inną opcją mogło być z kolei utrzymanie przyszłorocznych wytycznych przez zaledwie trzy lata (zamiast zakładanych pięciu), a następnie wykonanie przeskoku na bardziej dźwięczne motory napędowe.
W argumentacji podawano dotychczas m.in. fakt, że silniki V10 byłyby bardziej budżetowe i prostsze w obsłudze. Co istotne, taki projekt nadal zakładałby przejście na zrównoważone paliwo, co oczywiście byłoby korzystne dla środowiska i kierunku, w którym podąża aktualnie Formuła 1. Inną kwestią, która pobudziła działanie Sulayema, mają być sygnały od producentów. Ci od dawna są zdania, że nadchodzące przepisy są zbyt skomplikowane i mogą powodować duży rozstrzał osiągów w stawce.
Trzeba było myśleć wcześniej. Za dużo głosów na nie
Wątek regulacji na sezon 2026 budził kontrowersje przez dobrych kilka lat. Nie jest żadną tajemnicą, że wyjątkowe przepisy silnikowe powstały w celu przyciągnięcia nowych producentów, a aspekt tego, jak przełoży się to na ściganie i kształt bolidów, pozostawiono w tle.
To przecież dlatego FIA musiała kilkukrotnie przyspieszyć te konstrukcje i sięgnąć m.in. po aktywną aerodynamikę, przez którą nadal nie brakuje zarzutów o potencjalne niebezpieczne sytuacje podczas weekendów GP. Drugim popularnym zastrzeżeniem, które przewija się w F1, jest to, że zwyczajnie trzeba było zarzucić wędkę wcześniej, a nie na ostatnią chwilę i to jeszcze wtedy, gdy włożono w to grube miliony.
Wizja całkowitego zwrotu akcji i porzucenia rozwijanych już silników, w które zainwestowano niemałe pieniądze, nie przypadła do gustu ludziom z Audi. Niemcy motywują swoje wejście do sportu właśnie przygotowanymi na 2026 rok regulacjami. Podobne zdanie ma mieć też Honda, która zdecydowała się nie wychodzić ze sportu z uwagi na planowane zmiany w zakresie elektryfikacji i rodzaju układów napędowych. Takie wybory trudno odkręcić z dnia na dzień. Nie bez powodu nawet sama FIA potrafiła przyznać, że być może jakiś pociąg już odjechał.
W teorii otwarty na rozmowy w tym temacie jest Mercedes, aczkolwiek w praktyce ma opinię faworyta i tej firmy, której przygotowania do sezonu 2026 idą najlepiej. Trudno wyobrazić sobie, by tak dobry gracz jak Toto Wolff pozbawił się wypracowanej wcześniej przewagi. Austriak udzielił już zresztą kilku negatywnych komentarzy i podkreślał, że przy pracach nad nowymi jednostkami nie dałoby się nagle wrócić do produkowania starych, bowiem fabryka HPP została już przeorganizowana.
Wygląda więc na to, że za mogą być głównie Red Bull i Ferrari, które byłyby chętne zdecydować się na jakieś wcześniejsze zmiany - niekoniecznie już w 2028 roku, ale przynajmniej przed 2030 rokiem. To i tak skróciłoby cykl życia nowych jednostek napędowych.
Ważne spotkanie podczas GP Bahrajnu
Stanowiska producentów już wkrótce mogą okazać się kluczowe, bowiem kolejny etap tej historii będzie miał miejsce podczas weekendu wyścigowego w Bahrajnie. Według informacji przekazanych przez Motorsport i The Race w przyszły piątek ma odbyć się specjalne spotkanie FIA wraz z producentami. W zgromadzeniu ma uczestniczyć także prezydent Federacji, który jest głównym orędownikiem opisywanej koncepcji.
Dotychczas FIA za sprawą dyrektora ds. bolidów jednomiejscowych, Nikolasa Tombazisa, prowadziła jedynie indywidualne spotkania z uczestnikami mistrzostw, a celem tych rozmów było wstępnie wybadanie ich opinii. Dużo paliwa dolewano także mediom, które podgrzewały sprawę i dawały nadzieję fanom.
Założenia spotkania w Bahrajnie są podobne jak poprzednio, choć poważniejsze, idące trochę dalej. Z drugiej strony warte podkreślenia jest to, że obecnie na stole nie ma żadnej oficjalnej i konkretnej propozycji co do tego, jak mogłyby wyglądać przyszłe przepisy dotyczące silników. Obrady mają pomóc w zrozumieniu poglądów, którymi kierują się wszyscy gracze. Ma to ułatwić wskazanie dalszych działań na przyszłość.
Sugeruje się więc, że naciski prezydenta FIA, aby wprowadzić do użytku V10 już w 2028 lub 2029 roku, najpewniej spełzną na niczym. W praktyce, aby taki plan uzyskał zielone światło, wymagana byłaby zgoda FIA, FOM i czterech z pięciu producentów. Tym samym wystarczy, że Audi i Mercedes lub Honda podtrzymają swoje stanowisko, a pomysł zostanie łatwo zablokowany.
Prędzej - nie. Później - tak?
Możliwe jednak, że spotkanie przyniesie jakieś interesujące wnioski. Czynników, które przemawiają za tym, aby taki powrót wydarzył się w przyszłości - nawet ciut dalszej, niż mówi się obecnie - jest coraz więcej. To nie tylko dobra reakcja fanów na romantyczną ideę, ale też wspomniany już aspekt kosztów czy kierunku, w jakim idzie i przemysł, i świat, który do niedawna spodziewał się jedynie rosnącej elektryfikacji.
Poza tym istnieją również zalety po stronie sportowo-technicznej. Przy silnikach wolnossących spaść mogłaby masa samochodów, a do tego trudniej byłoby o uzyskanie dużych rozbieżności w osiągach maszyn i w konsekwencji popsucie wyścigowego produktu, co zresztą grozi Formule 1 już za kilka miesięcy. Naturalnie nie trzeba byłoby też wymyślać "frankensteinowych" bolidów, które musiałyby dopasować się do jednostek i iść na wiele niepotrzebnych kompromisów.
Z doniesień medialnych wynika, że poruszenie w kwestii V10 prędzej czy później może przełożyć się na coś więcej. Najpierw trzeba byłoby jednak zgrać interesy serii, zespołów i producentów, a dziś, w kontekście 2028 roku, szansa na to jest mała.