Gierki psychologiczne i korzyści wynikające z ich stosowania już dawno zawładnęły światem. Każdy z nas choć raz korzystał z różnych metod, żeby wywalczyć coś dla siebie. Nie inaczej jest w sporcie. 

Za jednego z pionierów i mistrzów owych zagrywek uznaje się Michaela Jordana. Ikona NBA słynęła z dążenia do psychicznego niszczenia rywali. Do historii przeszło już "I took it personal" byłego zawodnika Chicago Bulls i Washington Wizards czy trafienie rzutu wolnego z zamkniętymi oczami przed Dikembe Mutombo.

Formuła 1 również nie uciekła od tego trendu, co między innymi pokazują potyczki Ayrtona Senny, Michaela Schumachera czy właśnie Lewisa Hamiltona. Co prawda w porównaniu do dwóch poprzednich postaci to, co robi Brytyjczyk, bardziej przypomina lekkie kuksańce aniżeli pełnoprawne ciosy, aczkolwiek w ostatnich latach metody stosowane przez siedmiokrotnego mistrza świata zazwyczaj przynosiły zamierzone efekty. 

Nauki od szczwanego lisa

Hamilton nigdy nie był święty, co pokazał już jego debiutancki sezon w Formule 1. Wówczas 22-letni zawodnik McLarena szybko zaadaptował się do warunków królowej motorsportu i rzucił rękawicę urzędującemu dwukrotnemu mistrzowi świata, a także koledze z zespołu, czyli Fernando Alonso.

Hiszpanowi nie podobało się, że Lewis walczy z nim o tytuł i jego zdaniem był faworyzowany przez ekipę Rona Dennisa. 

Fernando wywołał ogień, ale oliwy w trakcie GP Węgier, jak i późniejszej fazie sezonu, regularnie dolewał właśnie Hamilton. Ogólnie ten okres był dość dziwny dla pracowników ekipy.

Marc Priestley w książce „Mechanik” opisywał, jak Alonso próbował przekupić członków zespołu, wręczając im pieniądze w kopercie, co skrzętnie wykorzystał LH. Najpierw Brytyjczyk złamał umowę i w trakcie Q3 na Węgrzech wyjechał przed Hiszpana, co spowodowało, że ten go przytrzymał w alei serwisowej, a następnie wykorzystał zachowanie mistrza do przekabacenia zespołu i kibiców na swoją stronę. 

- Lewis bardzo słusznie przypuszczał, że zainteresowanie mediów sobotnim incydentem skupi się na Fernando. W związku z tym dał niemal oscarowy popis podczas konferencji prasowej. Mową ciała, zachowaniem i użytymi sformułowaniami jednoznacznie wskazywał winnego w osobie kierowcy, który ciągle jeszcze zajmował pole position - choć ani razu nie powiedział nic wprost. 

- Lewis celowo przy każdej możliwej okazji chwalił zespół, podkreślał, jak wspaniałą robotę wykonujemy przez cały rok i jak bardzo jest z nas wszystkich dumny. Fernando nas oczywiście nie chwalił. To była przebiegła i podstępna taktyka, którą Lewis często stosował w tamtym sezonie, głównie za kulisami, w rozmowach z chłopakami z zespołu. Wielu z nas reagowało raczej negatywnie.

- W garażu duża część z nas odnosiła się do tego z pewną podejrzliwością. Lewis chwalił nas tak bardzo, że niezbyt mogliśmy wierzyć, że jest szczery, podobnie traktowaliśmy komplementy wypowiadane przez niego w wywiadach i na konferencjach prasowych. Rozumieliśmy, że ma to związek z jego sporem z Fernando.

- Osobiście miałem poczucie, że Lewis nas wykorzystuje, żeby zdenerwować Fernando oraz mechaników po jego stronie garażu, aby zaskarbić sobie popracie fanów. Pamiętam, jak pomyślałem, że przypomina to dokładnie zachowanie moich dzieci, gdy jedno z nich zachowuje się jak aniołek i zabiega w ten sposób o uwagę, bo drugie właśnie coś przeskrobało - napisał w „Mechaniku” Priestley.

Koniec końców prawie wszystko ułożyło się po myśli Hamiltona. Alonso po roku spakował mandżur i wrócił do Renault, a w jego miejsce w roli dwójki przyszedł Heikki Kovalainen. Zabrakło jednej, aczkolwiek najważniejszej rzeczy - tytułu. Ten Brytyjczyk stracił akurat przez swoją niefrasobliwość. 

Era hybrydowa i próba wyeliminowania Rosberga

W kolejnych latach Lewis nieco się wycofał, ale wraz z początkiem ery hybrydowej powróciła jego twarz z 2007 roku, która za sprawą walki o tytuły była lepiej widoczna. Tym razem za cel obrał sobie Nico Rosberga, kolejnego kolegę z zespołu. Hamilton zrezygnował z agresywnej postawy na torze i skupił się na małych, drobnych rzeczach, które wyprowadzały z równowagi Niemca.

Lewis robił wszystko, aby wejść do jego głowy i często mu się to udawało. Brytyjczyk obrał taktykę, wedle której z dużym luzem wychodził do mediów, regularnie wbijając szpileczki w stronę mniej utytułowanego kolegi z zespołu.

Szczytem mind games okazało się rzuczenie czapeczką za drugie miejsce w kierunku Rosberga po GP USA w 2015 roku, gdy Nico stracił matematyczne szanse na tytuł. Niemiec zagotował się i odrzucił ją w stronę Hamiltona, który nie zareagował na zachowanie 30-latka.

Takich momentów było wiele. Hamilton podobnie jak w 2007 roku puszczał oczka do mediów, wychodził uśmiechnięty i zachwalał sobie pracę z zespołem, jak i słynnych już najlepszych kibiców. Te wszystkie metody na Rosberga podziałały tylko częściowo, bowiem o ile widać było zakłopotanie na jego twarzy w trakcie rozmów z dziennikarzami, tak w kokpicie odłączał się od problemów i zawsze wyciskał z bolidu to, co najlepsze. 

Efektem sporu na linii Hamilton-Rosberg był w bólach wywalczony tytuł dla Niemca w 2016 roku, po którym na stałe odszedł z Formuły 1. Nico wielokrotnie podkreślał w późniejszych wywiadach, że walka z Hamiltonem była najtrudniejszą w jego karierze i zupełnie wypaliła go zarówno jako kierowcę, jak i człowieka. 

Jak poradzi sobie Verstappen?

Lata mijają, a kolejni kierowcy wciąż próbują strącić Hamiltona z tronu. Łowcą głowy siedmiokrotnego mistrza świata w ostatnim czasie stał się Max Verstappen, który wygląda na najmocniejszego rywala, z jakim Lewis się do tej pory mierzył. Nie tylko pod względem tempa i czystych umiejętności, ale również głowy.

Verstappen, Hamilton

Holender jest zaprogramowany na dominację i wygrywanie. Zapewne nie istnieje kibic Formuły 1, który odważyłby się na stwierdzenie, że syn Josa zakończy karierę bez choćby tytułu mistrzowskiego na koncie. 

Verstappen ewoluuje i staje się coraz mocniejszą wersją samego siebie. Max jest kierowcą unikatowym, dysponuje wielkimi zasobami pewności siebie i swoją agresję na torze przekuł w jazdę na limicie oraz wyciskanie absolutnego maksimum z możliwości maszyny. 

Aczkolwiek i jego czekają trudne testy. Silverstone miało ogromny ciężar z powodu strat punktowych, a po przyjeździe na Węgry okazało się, że Mercedes rośnie w siłę. Do tego na okrążeniu wyjazdowym w Q3 Hamilton wykonał jedną ze swoich gierek, przez co utrudnił rywalowi życie i w zasadzie sam ograł całego Red Bulla.

Na konferencji Verstappen wypowiadał się o tym spokojnie, ale nie spodobało mu się pytanie dziennikarza o walkę koło w koło. Czy to oznaka końca spokoju? Czy może całkiem słusznie sprawił, by nie zawracano mu już tym głowy?

W tym wszystkim najciekawsze jest właśnie to, jak z gierkami Lewisa poradzi sobie Max. Czy będzie biernie przyjmował szpilki od Hamiltona i zechce odpowiadać tempem na torze? Czy może da się wciągnąć w tę zabawę i będzie próbował zniszczyć Hamiltona z pomocą swojej naturalnej agresji?

Takich sytuacji zapewne będziemy widzieć coraz więcej, bo walka robi się coraz ostrzejsza. Możliwe jednak, że przy podobnych osiągach bolidów to te detale dadzą nam wskazówkę co do tego, kto zostanie mistrzem świata.