Zak Brown udzielił bardzo ciekawej wypowiedzi, która zdradziła, w jaki sposób McLaren podszedł do ściągnięcia Daniela Ricciardo i jakie błędy zostały wtedy popełnione.

Tak zwana pandemiczna przerwa, która uziemiła Formułę 1 wiosną 2020 roku od strony sportowej, nie spowodowała, że za kulisami nie działo się absolutnie nic. Gdy w Bydgoszczy rodził się projekt Parcfer.me, zespoły bawiły się transferową układanką, którą najczęściej zazwyczaj zajmowały się w późniejszej fazie sezonu.

W tamtym okresie plotkowało się przede wszystkim o nowym kontrakcie Sebastiana Vettela z Ferrari, który nigdy nie został mu ostatecznie zaoferowany. Zamiast tego Włosi postanowili zmienić kierowcę. I chociaż wiele osób uznawało, że powinni byli ściągnąć Daniela Ricciardo, to postawili na Carlosa Sainza.

Gdy tylko Hiszpan zwolnił miejsce na kolejny sezon w McLarenie, Australijczyk otrzymał ofertę od Zaka Browna, którą błyskawicznie zaakceptował. Był to policzek wymierzony Cyrilowi Abiteboulowi i spółce, bo niewiele wcześniej, latem 2018 roku, Honey Badger przyjął ciężki worek pieniędzy i obietnic od robiących progres Francuzów, wyrywający go z walczącego o sporadyczne triumfy Red Bulla.

Gwiazdorski kontrakt Ricciardo dał Brownowi dużą nauczkę

Początek przygody z Renault okazał się jednak rozczarowującą tułaczką w środku stawki i brakiem wizyty na podium, a testy przed kolejnym sezonem najwyraźniej nie napawały Daniela wielkim optymizmem. Jednocześnie w kampanii 2019 pomarańczowi odbili się od dna na tyle mocno, że w ostatniej fazie rywalizacji zdobyli nawet 3. miejsce w Brazylii. Decyzja o rzuceniu Enstone przed pełnoprawnym startem drugiego wspólnego rozdziału miała więc jakieś sportowe powody.

Nikt nie łudził się jednak, że przy okazji Ricciardo otrzymał kolejny gwiazdorski kontrakt. Jak wyszło na jaw kilka tygodni temu, był on niezwykle mocny. Opiewał na 3 lata z opcją wyjścia jedynie po stronie kierowcy, a jego wartość szacowano na przynajmniej kilkanaście milionów dolarów rocznie.

Ruch ten, jak wiadomo obecnie, był poważnym niewypałem, a do tego postawił McLarena w bardzo trudnej sytuacji. Ze względu na to, jak wiele zaoferowano zawodnikowi z Perth, niepowodzenie na klatę musieli przyjąć Zak Brown, Andreas Seidl i zespołowa świnka skarbonka, która najprawdopodobniej pozbyła się kwoty w granicach 20-25 milionów dolarów.

Niedługo po ogłoszeniu przedwczesnego rozstania Amerykanin miał okazję opowiedzieć o tym, czego nauczyła go ta sytuacja oraz jakie założenia okazały się błędne. - [Daniel] przyszedł, mając na koncie siedem zwycięstw - tłumaczył Brown, będąc gościem High Performance Podcast. - Był najgorętszym nazwiskiem na rynku, które dało się ściągnąć. Uznaliśmy chyba - i raczej słusznie - że [zmieniając zespół] będzie chciał zostać na tym samym poziomie [wartości umowy]. 

- Moja nauczka jest jedynie kontraktowa. Nie sądzę, że jest coś, co mogliśmy zrobić inaczej dla niego jako kierowcy. Siedzę tu teraz i myślę, że nie dało się sprawić, by był bardziej konkurencyjny. Próbowaliśmy wszystkiego. 

- By przedwcześnie zakończyć [umowę], musieliśmy wypisać wielki czek, ale to akurat w porządku, bo przecież zerwaliśmy ją. Myślę, że następnym razem mogę jedynie wprowadzić więcej chroniących nas zapisów ws. wyników, a nie tylko zakładać, że świetny kierowca zawsze będzie świetny. To jedyna nauczka, bardziej taka kontraktowa. Ale jest duża.

Gwiazdorski kontrakt Ricciardo dał Brownowi dużą nauczkę

- Nie wiemy tego - odparł, pytany o szczegóły trudności Ricciardo. - Próbowaliśmy modyfikowania bolidów i oferowaliśmy także zmiany [pracujących z nim] ludzi. To już drugi sezon. W pierwszym myśleliśmy, że być może nie dogadał się z autem, więc mieliśmy zobaczyć, co stanie się w drugim roku, mając zupełnie nową konstrukcję. Doszliśmy jednak do momentu, gdy naszą jedyną strategią była nadzieja, a wydaje mi się, że nadzieja nie jest dobrą strategią. 

- To wielka zagadka. Widzieliśmy na Monzy, że on to ma, co do tego nie mam wątpliwości, bo przecież nie wygrał ośmiu wyścigów jakimś przypadkiem. Po prostu nie byliśmy w stanie tego odblokować.

- Nie sądzę, że mogliśmy zrobić cokolwiek inaczej, przewidzieć czy wiedzieć coś z wyprzedzeniem. Jedyna rzecz to właśnie ta kwestia biznesowa, gdzie kontraktowo mogliśmy zostawić sobie furtkę o nazwie "a co, jeśli jednak nie wyjdzie?". Weszliśmy w to tak bardzo podekscytowani, że nie myśleliśmy o negatywnym scenariuszu. 

- Nie wiadomo jednak, czy takie kontraktowe elementy zostałyby przez niego zaakceptowane. Siedzę tu teraz i myślę, że chciałbym je mieć, ale kto wie, czy on by się na to zgodził. Z drugiej strony mógłby, bo pewnie pomyślałby, że [coś złego] przecież nigdy się nie wydarzy.