Haas w stawce Formuły 1 przypomina postać Phyllis Vance z „The Office”. Niby jest w serialu, od czasu do czasu się pojawia i coś zrobi, ale gdyby zniknęła w środku produkcji, nikt by za nią nie tęsknił i nie pozostawiłaby po sobie niczego nadzwyczajnego. Ot jeden do brydża mniej i tyle.
Może po pole position Magnussena brzmi to zabawnie, ale na ogół podobnie jest z Haasem, którego obecność w stawce już nawet nie staje się obojętna, co powoli zaczyna męczyć, zwłaszcza gdy kibice widzą na horyzoncie perspektywę dołączenia blokowanego przez Stefano Domenicaliego zespołu Andretti.
Jednym z czynników powodujących, że amerykańska stajnia staje się nieznośnym kuzynem, z którym trzeba się pobawić, bo mama mówi, że wcale nie jest tak irytujący, jest dobór kierowców. Od momentu wejścia do królowej motorsportu w 2016 roku Haas nie zatrudnił żadnego zawodnika, o którym z czystym sumieniem można powiedzieć, że na poziomie Formuły 1 jest „dobry”. Nic więcej, nic mniej. Po prostu dobry.
Zaczęli od Estebana Gutierreza i Romaina Grosjeana. Postać Meksykanina najlepiej opisuje to, że nie zdobył dla składu ani jednego punktu, a gdy wypadł z ekipy z Kannapolis, nigdy już nie był na poważnie brany w kontekście powrotu do F1.
Jego miejsce zajął Kevin Magnussen, który z Grosjeanem przez kolejne cztery sezony tworzył zestaw nietykalnych, ale obaj mieli swoje wyraźne wady i ograniczenia. Byli bardzo szybcy, zwłaszcza na pojedynczym okrążeniu, ale częste pomyłki, kolizje oraz agresywny i kontrowersyjny styl jazdy bywały nie do wybronienia. Nawet Christian Horner w okularach mógłby niewiele zdziałać w kwestii poprawy ich wizerunku.
Obaj zostali odesłani z kwitkiem - choć jeden na chwilę - po sezonie 2020, a ich miejsce zajęli Nikita Mazepin i Mick Schumacher. Nikita sprawił, że chwilowo uwierzyliśmy, iż Nicholas Latifi wcale nie jest tak słabym kierowcą, a jego zespołowy kolega debiutant złoił go do zera w kwalifikacjach, w których Mazepin bał się choćby dotykać tarek. Kierowca Formuły 1. Dobra, nie znęcajmy się nad Nikitą, było, minęło, ale jeśli Schumacher na Twoim tle wygląda jak ktoś poza zasięgiem, to Twoja jazda w królowej motorsportu jest bardziej przygodą aniżeli karierą.
W końcu Haas stracił także cierpliwość do Micka, któremu nie mogli dać się w nieskończoność rozwijać i czekać, aż odpali. Okej, syn Michaela zanotował jakościowy skok po GP Monako, zdobył trochę punktów, przestał się rozbijać, jeździ już częściej na poziomie Magnussena i uczciwie trzeba przyznać, że zespół kilka razy - jak chociażby w Japonii - spalił mu wyścig decyzjami strategicznymi. Aczkolwiek decyzja Gunthera Steinera o pozbyciu się go i spróbowaniu z kimś nowym, bardziej obiecującym, pewnie by się obroniła, gdyby nie fakt, że pod "nowy i obiecujący" kryje się 35-letni Nico Hulkenberg.
Na papierze rodak Micka jest idealnie szyty na miarę Haasa. Nie chodzi tu tylko o to, że zarówno zespół, jak i zawodnik nigdy nie stanęli na podium, a bardziej o profil kierowcy, jakim jest Nico. Gdy ścigał się na pełen etat, był gwarantem solidności i niezłej jazdy, może bez fajerwerków, ale zawsze na określonym poziomie, poniżej którego nie schodził. Idealny benchmark, który pokazywał, czy drugi kierowca wyciska z maszyny coś ekstra, czy może jedzie trochę poniżej możliwości.
Ale czy dobrze świadczy o biało-czerwonym zespole, że kierowcą na jego miarę jest 35-latek, który nigdy nie zdobył podium, a przez ostatnie trzy lata przejechał łącznie kilka wyścigów, bo akurat ktoś się rozchorował? Oczywiście jest to pytanie retoryczne, bo Haas zatrudniając byłego pracownika między innymi Renault, którego jedynym zadaniem jest dojechać do mety w jednym kawałku i zrobić rezultat, który nie przyniesie wstydu, pokazuje brak ambicji i bojaźń w wyjściu z własnej strefy komfortu.
Branie Nico to swego rodzaju wywieszanie białej flagi i pokazanie, że walka o coś więcej niż bycie w F1 jak najmniejszym kosztem to zwykły mit. Wybaczcie, ale inaczej nie da się nazwać ściągnięcia z emerytury Hulkenberga, który ma dość spore ograniczenia i nigdy nie potrafił wejść na najwyższy poziom. Rozumiałbym taki wybór, gdyby serio było trzeba ciąć koszty czy Schumacher notorycznie się rozbijał, ale Haas przed chwilą podpisał wielomilionową umowę sponsorską i chwalił się, że dzięki MoneyGram ma finansowanie na poziomie limitu budżetowego.
Znowu w Kannapolis przegapiono moment, aby trochę zaryzykować. Pokazać, że jest się w królowej motorsportu nie tylko dla bycia, ale i zrobienia czegoś ekstra. Jeżeli zespół jest finansowo w najlepszej sytuacji od lat, to dlaczego nie można spróbować pójść po kogoś z F2 czy nawet Nycka de Vriesa, pokazać aspiracje i dać sobie szansę na znalezienie lidera zespołu? Czy wykupienie de Vriesa, Pourchaire'a lub zgarnięcie niebędącego jeszcze przed chwilą w żadnej akademii Drugovicha serio było tak ryzykowne czy kosztowne?
Każdy z nich zapewne wziąłby fotel z pocałowaniem ręki, niską pensją i zgarnął ze sobą kilku solidnych sponsorów, ale Haas wolał zagrać bezpiecznie, zgarnąć kawałek toru i zadowolić się z tego, gdzie jest. Tutaj nawet nie chodzi o to, czy Hulkenberg jest złym kierowcą, bo Nico pewnie ze swojego zadania spisze się na szkolne 4 i gorszy od Schumachera nie powinien być. Po prostu Haas znowu irytuje swoją obojętnością i pasywnością wobec składu kierowców.
Jeżeli pierwszy raz w historii masz w sakiewce sensowne pieniądze i finansowanie na poziomie innych ekip, to bez sensu jest zachowywanie postawy kogoś z dna tabeli. Dodatkowo to wszystko w erze limitów budżetowych, gdy najlepsi nie mogą wydać w ciągu sezonu setek milionów bez konsekwencji. Niestety, ale Gunther Steiner i Gene Haas nie potrafią wyplenić mentalności małego zespołu i wcisnąć przycisku „reset” jak chociażby McLaren w 2019 roku.
Może i skład Hulkenberg/Magnussen nie byłby zły w sytuacji, gdy masz stabilne miejsce w środku stawki lub musisz bardzo ograniczyć wydatki, a nie w momencie, w którym kolejny raz próbujesz podgryzać McLarena, Alpine czy nawet Astona, lecz by zrobić to na poważnie, potrzebne jest wykonanie kroku do przodu.
Sam Gunther Steiner upiera się, że jest trochę inaczej i odwraca retorykę, mówiąc, że to właśnie doświadczenia brakuje do wykonania kroku w dobrą stronę. W trakcie czwartkowej sesji dla mediów przed GP Abu Zabi zarządzający Haasem tanio skóry nie sprzedał i słowo „doświadczenie” wymówił równie często co „Pudzian” po przegranej w kulach, że to by nic nie dało.
- Schumacherowi brakowało wieloletniego doświadczenia w F1 i obycia z innym zespołem. Nico wnosi to, że był już w trzech lub czterech zespołach, więc ma już doświadczenie, a żeby nabyć doświadczenia, potrzeba czasu. W tej chwili tego czasu nie mamy, bo chcemy iść do przodu. Nie chcemy być w tym samym miejscu, tylko chcemy być coraz lepsi.
Steinerowi trzeba oddać, że krótkoterminowo jego słowa się obronią. Tak jak wcześniej podkreślałem, zapewne zmiana na stanowisku kierowcy faktycznie będzie powiewem świeżości i nowym początkiem, który przez chwilę będzie działał, ale taki duet nie jest trwały i za chwilę będzie trzeba w nim wymienić oba elementy. Niestety, ale Hulkenberg czasu nie oszuka, tak samo magicznie nie odzyska trzech lat przesiedzianych przed chwilą na ławce rezerwowych. Magnussen też nie jest kierowcą, na którym można opierać coś długoterminowego i wokół którego można budować podwaliny pod kolejny skok jakościowy czy słynne pięcioletnie plany Alpine.
Wygląda to tak jakby Gunther zapomniał, że tworząc zespół rozwojowy, potrzebujesz również rozwijającego się kierowcy, a po pamiętającym czasy drugiej młodości Fernando Alonso Hulkenbergu i Kevinie po prostu trudno oczekiwać, że nagle złapią życiową formę i rzucą rękawicę najszybszym w stawce.
Nawet Williams był w stanie zrezygnować z Nicholasa Latifiego i spróbować nowego rozdania ze składem Albon/Sargeant, który na papierze wygląda na szybki i całkiem młody duet, mogący momentami wyciskać coś ponad stan. A nawet jak nie, jest po prostu ciekawy, odważny, dobry biznesowo i na swój sposób ekscytujący. Czy czegoś takiego można oczekiwać po Kevie i Hulku? Niektórzy się śmieją, że rezerwowi Astona mają wyższy sufit od tego duetu, ale coś w tym jest. I o ile trzeba do takich wpisów podchodzić z dystansem, tak ich skala pokazuje, jak mała wiara jest w obecny lineup.
Haas w tej chwili zjada własny ogon i o ile konsekwencje ich wyboru w przyszłym roku mogą nie być tak wyraźne, tak w kolejnych latach taki skład odbije się czkawką. Przyjdzie taki moment, w którym zespół albo znów będzie musiał się uciekać do takiego eksperymentu jak w sezonie 2021, albo najzwyczajniej nikt sensowny nie będzie chętny do zmiany barw na te ekipy z Kannapolis, jak w tym roku Daniel Ricciardo. Zresztą ta historia się właśnie powtórzyła - przecież w 2019 roku inny kierowca wolał ławkę rezerwowych od Haasa. Był nim... Nico.
Szkoda, że tak to wygląda i ekipa z USA, pisząca historię dzieciaka z biedniejszej rodziny, który z sukcesami rywalizował z bogatszymi kolegami w latach 2016-2018, po trzech rozdziałach zaczęła pisać powieść o tym samym, ale już smutnym i wypalonym z ambicji dorosłym, który otoczył się słabym, ciągnącym go coraz niżej środowiskiem. Cóż, trzeba liczyć, że ten dorosły jeszcze kiedyś wykorzysta okazję do zmiany środowiska i wyjdzie na prostą, choć - jak wiadomo - takie historie zdarzają się rzadziej niż częściej.