Chyba nikt nie spodziewał się, że ten wyścig potoczy się tak źle dla Mercedesa. Lider klasyfikacji konstruktorów wyścig zakończył na bardzo odległych, jak na nich, pozycjach, po drodze zaliczając wiele mniejszych i większych przygód.
Długo wyglądało na to, że Lewis Hamilton zdominuje wyścig. Valtteri Bottas dużo stracił na starcie i następnie utknął za jadącym swoje Danielem Ricciardo na 6. miejscu.
Tempo Fina było bardzo przeciętne i nie był w stanie nawiązać realnej walki nawet z kierowcami McLarena.
Natomiast Brytyjczyk odjechał Sainzowi na kilkanaście sekund, regularnie zyskując około pół sekundy na okrążenie, jadąc po łatwe zwycięstwo. Wszystko wywróciła awaria Magnussena i decyzja o zjeździe do pit stopu.
- Muszę złożyć na początku gratulacje Pierrowi. Wielkie brawa dla niego. Wiem, co ten chłopak przeszedł i świetnie go widzieć na szczycie. Jestem szczęśliwy, że mu się udało.
- Mój wyścig... No cóż, nie było mi po prostu dane dziś wygrać. Był trochę pechowy, ale co cię nie zabija sprawia, że stajesz się silniejszy. Musiałem nadganiać 26 sekund, ale za to dobrze się bawiłem nadrabiając i obym za tydzień już nie musiał! - mówił wręcz radosnym tonem po tym wyścigu Hamilton.
Tłumacząc sytuację, po której sędziowie byli zmuszeni nałożyć karę, Lewis uznał, że to on powinien się lepiej zachować. Co ciekawe, Jenson Button przyznał, że nie byłby w stanie zauważyć świateł, a Carlos Sainz przyznał, że uratowała go przytomność zespołu.
- Niestety źle zrobiliśmy z tym pit stopem, ale szczerze to po prostu nie zauważyłem tych oznaczeń i biorę na siebie odpowiedzialność za to. To coś z czego na pewno wyciągnę wnioski, ale wyciągnięcie z tego P7 i najszybszego okrążenia to na pewno coś z czego mogę być zadowolony. Nawet nie brałem pod uwagę tak dobrego wyniku, gdy byłem 26 sekund za resztą. Na szczęście też Max nie zdobył żadnych punktów, więc jako Mercedes nic nie straciliśmy na tym - optymistycznie zakończył sześciokrotny mistrz świata.