To 1 lutego, a nie 1 kwietnia. Plotki, które pojawiają się od wczorajszego wieczora, przypominają żart lub próbę odwrócenia uwagi kibiców, lecz poważnie traktuje je coraz więcej osób.

Wciskanie siedmiokrotnego mistrza świata do Ferrari to rzecz niemalże tradycyjna, która co roku ekscytuje mniej ludzi, bo jest zwyczajnie nieprawdopodobna i nigdy nie przełożyła się na nic większego. Do teraz.

Coś zaczęło wisieć w powietrzu w środowy wieczór. Ten wydawał się być zdominowany przez sprawę odrzucenia wniosku zespołu Andretti, ale niedługo później dziennikarz F1, Will Buxton, zamieścił w internecie tajemniczy wpis, w którym podejrzewał, iż nadciąga jakieś gigantyczne ogłoszenie.

Ponieważ dla mediów zależnych od Formuły 1 temat jedenastego zespołu nie istnieje, wiele osób uznało to za potencjalne odwrócenie uwagi od niezwykle negatywnego newsa, jaki przejął nagłówki wszystkich branżowych portali, oczywiście poza oficjalną stroną serii.

Szybko jednak wpis Buxtona zaczął być interpretowany inaczej. W bardzo podobnym czasie wyskoczyły zakulisowe i prywatne plotki o tym, że wątek dotyczy Carlosa Sainza. Osoby rozsiewające je miały być przekonane, że zakończy on swoją współpracę z Ferrari po sezonie 2024, a więc wraz z wygaśnięciem obecnego kontraktu.

Ta informacja miałaby status małego trzęsienia ziemi, bo przecież zwolnienie fotela w topowej ekipie zawsze uruchamia formułowe domino i doprowadza do przetasowań. Poza tym o przestojach w negocjacjach z Hiszpanem mówiło się od kilku dni, a dokładając do tego postać ojca kierowcy, jego związki z Audi czy nawet długi kontrakt Charlesa Leclerca, nie wyglądało to jak nic niemożliwego.

W następnych godzinach okazało się natomiast, że Sainz to jedynie lekkie drgania, a trzęsienie ma nadejść z innej strony. Już grubo po północy włoscy dziennikarze zaczęli jeszcze bardziej podkręcać temat. Najpierw pojawiły się sugestie, że nadciąga bomba, a potem Hamilton był już wymieniany bez owijania. Nie były to tylko mniejsze portale tematyczne jak formu1a.uno, ale nawet tacy dziennikarze jak Roberto Chinchero z Motorsportu czy Giorgio Terruzzi z Corriere Della Sera. Coś ewidentnie mogło się wydarzyć, jednakże kaliber tej informacji kazał po prostu wątpić.

Czwartkowy poranek przyniósł kolejne ważne postacie, które twierdziły, że coś naprawdę się dzieje. Regularnie uczęszczający na wyścigi Jesus Balseiro z hiszpańskiego Asa stwierdził, że to wiarygodne, co podał szanowany w padoku Holender, Erik van Haren. Wkrótce do zabawy dołączył Motorsport/Autosport. Adam Cooper również potwierdził tę historię, a niedługo później na międzynarodowej odsłonie portalu ukazał się artykuł Jona Noble, kolejnego znanego dziennikarza. Wielu z tych ludzi naraziłoby swoją reputację, gdyby to była jakaś bzdura.

Media są zgodne w kilku aspektach. Lewis miałby udać się do Ferrari w 2025 roku, ogłoszenie może być kwestią dni, a negocjacje są przynajmniej bardzo zaawansowane, choć można natrafić też na stwierdzenia, iż kontrakt jest dopięty. Obecna umowa mistrza ze Srebrnymi Strzałami, ogłoszona zresztą latem na włoskiej ziemi, jest teoretycznie dwuletnia, lecz przyjmuje się, iż zawarto ją w formacie 1+1 lub istnieje jakaś inna opcja, która uwolniłaby Brytyjczyka.

Taki ruch miałby być czymś, czego nie spodziewał się obóz Toto Wolffa, który musiałby albo w stu procentach zaufać George'owi Russellowi, mającemu na koncie średni sezon 2023, albo szukać poważnego następcy. Poza tym byłby to cios dla Mercedesa na wielu poziomach - odejście legendy sportu pokazałoby brak wiary w powodzenie nowych projektów, które miały działać lepiej niż niespełniające ambicji modele W13 i W14, nie mówiąc już o działaniach marketingowych i komunikacyjnych.

Przyszłość Sainza jest mniej konkretna. Poza wspomnianym Audi jest widziany w wielu miejscach, ale tu pewne ma być jedynie to, że negocjacje z Ferrari stanęły. Ewentualne potwierdzenie odejścia Carlosa i ściągnięcia Lewisa wpasowałoby się w świąteczne zapowiedzi o tym, iż szef czerwonych, Fred Vasseur, chciałby zamknąć rozmowy kontraktowe przed startem mistrzostw.

Podczas tamtego spotkania z mediami Francuz pozwolił sobie na coś, co lubi najbardziej, a więc drobny żarcik o tym, że z Hamiltonem rozmawia praktycznie co tydzień. A co, jeśli to nie był żart?

Aktualizacja: Kilka minut po publikacji tekstu pojawiły się kolejne potwierdzenia, w tym ze strony telewizji Sky. Wszystko zaczyna wyglądać coraz poważniej.