Lewis Hamilton i Fernando Alonso skomentowali incydent ze swoim udziałem z pierwszego okrążenia.

Jednym z kluczowych wydarzeń rywalizacji na Spa był widowiskowy kontakt dwóch byłych zespołowych kolegów z McLarena, czyli Hamiltona i Alonso. Dla pierwszego z nich zakończył się on wysokim lotem okraszonym twardym lądowaniem bez telemarku, co zmusiło kierowcę Mercedesa do wycofania się z dalszego udziału w zawodach.

Po dobrym starcie dwóch byłych czempionów walczyło koło w koło na prostej Kemmel, którą wieńczy sekcja zakrętów Les Combes, dostarczająca zazwyczaj sporo emocji. Nie inaczej było i tym razem, gdy Hamilton wchodząc w T5 zamknął drzwi przed zawodnikiem z Oviedo, nie zostawiając mu wystarczająco miejsca przy wierzchołku wirażu i ostatecznie powodując ich kolizję, z której w opłakanym stanie wyszedł jego W13.

Kierowca z numerem 44 po wyjściu z samochodu skomentował zajście, biorąc przy tym pełną odpowiedzialność na swoje barki.

- To była zdecydowanie moja wina - zaczął siedmiokrotny mistrz świata. - To było niefortunne. Ale takie są wyścigi. Dawałem z siebie wszystko, żeby wyprzedzić [Alonso] po zewnętrznej w T5. Po prostu nie zostawiłem mu wystarczająco miejsca i zapłaciłem za to swoją cenę. To nie było intencjonalne. Tak po prostu się zdarzyło.

Nie mogło zabraknąć pytania o impulsywny komunikat radiowy jego rywala, który niesiony emocjami zarzucił mu, iż potrafi jeździć jedynie startując z pierwszego pola, co wyraźnie uraziło podopiecznego Toto Wolffa.

- Nie mam na to odpowiedzi. Wiem, jak mają się sprawy, gdy robi się gorąco, ale dobrze wiedzieć, co o mnie sądzi. Dobrze, że powiedział to otwarcie. Ale tak jak mówię - to [kolizja] nie było intencjonalne i biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Tak postępują dorośli.

- Nie - odpowiedział Brytyjczyk, dopytywany, czy zamierza porozmawiać o zaistniałej sytuacji z Fernando. - Miałem taki zamiar, zanim usłyszałem, co powiedział.

37-latek opisał również powód, dla którego musiał przerwać ściganie jeszcze przed przecięciem linii mety po raz pierwszy podczas niedzielnego popołudnia i nie mógł nawet zjechać uszkodzonym autem do garażu swojej ekipy.

- Usłyszałem, jak coś pękło w skrzyni biegów. Gdybym dojechał do alei serwisowej, miałbym dużo większe zniszczenia z tyłu, dlatego kazano mi się zatrzymać, ale rzecz jasna w tamtym momencie miałem nadzieję, że będę mógł kontynuować jazdę.

Zdecydowanie delikatniejszej niż przez radio oceny incydentu dokonał jego drugi uczestnik. Kierowca Alpine zgodził się z decyzją sędziów o niekaraniu Hamiltona, choć nie zamierzał sprawiać wrażenia, iż jakkolwiek zawinił przy tej okazji.

- Moim zdaniem to był zwyczajny incydent w trakcie pierwszego okrążenia - stwierdził Hiszpan. - Takie rzeczy się zdarzają i zwłaszcza w tym zakręcie zawsze dużo się dzieje. Niektórzy ścinając T6 i wracają na tor w T7. To specyficzna część toru.

- Ale to był incydent wyścigowy, co do tego nie mam wątpliwości. Jest mi po prostu przykro, bo zawsze jak startuję z P2 albo P3, dzieją się takie rzeczy, a gdy startuję z 12. bądź 13. miejsca, to jadę czysty wyścig.

- Sądzę, że on [Lewis] myślał, iż mnie tam nie ma. To nie tyle błąd z jego strony, co kwestia zachowania w ogniu walki. Chcesz złapać się w strugę, zahamować późno i czasem zdarzy się, że nie wymierzysz dobrze samochodu i tego, gdzie znajdują się inni. Ja zazwyczaj bardziej o to dbam - wbił delikatną szpilkę konkurentowi najbardziej doświadczony kierowca w historii F1.

Zapytany natomiast o swoją wypowiedź na team radio na temat wypadku, wcale nie zamierzał przepraszać za swoje, bądź co bądź, mocne słowa.

- Byłem bardzo rozczarowany - tłumaczył się 41-latek. - Kiedy startuję z drugiego czy trzeciego rzędu, to dzieją się takie rzeczy. Oczywiście w tamtym momencie byłem bardzo sfrustrowany. Ale on zaakceptował swój błąd i to mile widziane.

Z jego ust padło także zaprzeczenie, jakoby incydent z pierwszego okrążenia jakkolwiek negatywnie wpłynął na finalny wynik wyścigu, który i tak był rewelacyjny w świetle tego, jak wyglądał początek zmagań dwukrotnego czempiona. Rezultat mógł tym bardziej ucieszyć team z Enstone, że McLaren - ich główny oponent w walce o czwarte miejsce w generalce konstruktorów -  nie dopisał w ten weekend na swoje konto choćby jednego oczka.

- To nie miało znaczenia [dla wyniku]. I tak skończyłbym na P6, cokolwiek nie wydarzyłoby się na pierwszym kółku. Byłem ciekawy, czy z samochodem wszystko jest w porządku i było. Pamiętam, jak na Paul Ricard Esteban miał podobny incydent z Yukim, który odpadł, a Esteban pojechał dalej, więc zdaje się, że mamy bardzo mocne auto. Lepiej jednak nie korzystajmy z tego - zakończył żartobliwie Alonso.