Christian Horner kolejny raz zabrał głos w debacie na temat giętkich skrzydeł i jednocześnie zasugerował Toto Wolffowi, aby ten zachował w tej sprawie milczenie.
Od tegorocznego weekendu wyścigowego Hiszpanii w środowisku F1 trwa zagorzała dyskusja na temat legalności elastycznych tylnych skrzydeł, a głównym przeciwnikiem takiego rozwiązania jest ekipa Mercedesa, która stanowczo domaga się wprowadzenia natychmiastowych zmian na tej płaszczyźnie, argumentując swoje zdanie tym, iż takie rozwiązanie jest niezgodne z regulaminem i generuje znaczną przewagę względem bardziej stabilnych konstrukcji.
Swoje stanowisko w tej sprawie po kilku dniach przedstawiła Międzynarodowa Federacja Samochodowa, która zapowiedziała, że od GP Francji wszystkie zespoły będą podlegać bardziej rygorystycznym testom balistycznym, w wyniku czego m.in. Red Bull, Ferrari i Alfa Romeo będą musiały usztywnić ten element w swoich bolidach na siódmą rundę tegorocznego cyklu mistrzostw świata.
Jednakże takie odroczenie wejścia doprecyzowanych przepisów nie spotkało się z akceptacją mistrzowskiej drużyny, która otwarcie zapowiedziała, iż nie wyklucza wystosowania oficjalnego protestu podczas zmagań w stolicy Azerbejdżanu.
Ciekawostką jest to, że podczas obecnego weekendu FIA umieściła na wszystkich autach specjalne znaczniki, które są zlokalizowane w newralgicznym punkcie, dzięki czemu organ zarządzający serią może z dużą dokładnością monitorować odchylenia tylnego skrzydła.
Szef stajni z Milton Keynes, komentując cały ten wątek nie omieszkał wbić kolejnej szpileczki w stronę Toto Wolffa i ponownie zwrócił uwagę na fakt, jak bardzo elastyczne są płaty przedniego skrzydła w modelu W12.
- Myślę, że gdybym był na miejscu Toto i miałbym w swoim samochodzie takie przednie skrzydło, to trzymałbym gębę na kłódkę. Oczywiście Mercedes zrobił dużo hałasu wokół tylnego skrzydła, aczkolwiek najważniejsze jest to, że jeśli auto jest zgodne z przepisami, to przechodzi pomyślnie wszystkie testy i jest legalne - przyznał Christian Horner w rozmowie z telewizją Sky Sports F1.
- To prawdopodobnie pierwszy przypadek od trzech sezonów, kiedy ich skład nie jest na czele, a wywieranie na nich presji jest czymś wspaniałym. Widzimy także, z jaką uwagą przyglądają się naszej pracy. Nagrywają nasze pit-stopy oraz filmują kilka innych rzeczy. Są pod dużą presją i uważam, że jest to dobre dla tego sportu, nas i wszystkich pasjonatów Formuły 1.
- W tej kwestii zrobiło się spore zamieszanie i trzeba było wprowadzić wiele modyfikacji. Jeżeli jednak przyglądamy się jednemu fragmentowi, to należy również spojrzeć na drugi. Nie można spojrzeć wyłącznie na jedną część i stwierdzić, że ten zestaw zasad dotyczy tylko tego elementu. Dlatego też trzeba przyjrzeć się wszystkim obszarom. W takich sytuacjach należy więc uważać, o co się prosi.
- Nie mam w tej sprawie za dużo do powiedzenia. Natomiast na ich przednim skrzydle bardzo dobrze widać jak logotypy sponsorów znikają, gdy bolid wjeżdża w strefę hamowania. Być może chcą w ten sposób zaprezentować nowego partnera - dodał prześmiewczo Horner.
Brytyjczyk odniósł się też do sprawy bardziej rygorystycznych testów, które będą obowiązywały od rundy na torze Paul Ricard.
- Wszystkie bolidy z natury mają pewien stopień elastyczności, a przy obciążeniach, które uderzają w te skrzydła, niemożliwe jest, aby stworzyć absolutnie sztywną konstrukcję, która byłaby w stanie wytrzymać tak olbrzymi docisk. W związku z tym takie ekipy jak Alfa Romeo czy Haas będą mieć spore problemy z odpowiednim przystosowaniem się do nowych testów. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bowiem obecne regulacje towarzyszą nam od kilku lat, a dodatkowo po każdej sesji nasze auta poddawane są różnym testom.