Jack Doohan zdradził kulisy zgarnięcia posady w Alpine i zostania kierowcą F1 na sezon 2025. Opisał między innymi, jak podszedł do pojedynku z Mickiem Schumacherem oraz kiedy dowiedział się o decyzji.
W piątek, 23 sierpnia, francuski zespół potwierdził drugiego kierowcę w swoim składzie na kolejne mistrzostwa. Wybór nie był żadnym zaskoczeniem, gdyż niedługo po GP Belgii sprawa była już niemalże stuprocentowo pewna. Inaczej wyglądało to kilka miesięcy wcześniej.
Gdy jasne stało się, że z ekipą pożegna się Esteban Ocon, do stajni z Enstone przymierzano wielu zawodników, a największym nazwiskiem był Carlos Sainz. Po GP Austrii plotkowano natomiast o porównaniu Micka Schumachera i Jacka Doohana. Stawką miała być lepsza pozycja w grze o pełnoetatowy fotel, gdyby Sainz wybrał inną opcję.
Test odbył się na Paul Ricard w bolidzie A522 z sezonu 2022. Alpine nie ukrywało tej informacji, a doniesienia o tym, że będzie to porównanie, pochodziły z mediów. Później pojawiło się nawet trochę artykułów, które niekoniecznie wskazywały Australijczyka jako jednoznacznego zwycięzcę. Ostatecznie jednak postawiono na kierowcę bez doświadczenia w F1.
Ten zresztą, pytany o tamten dzień na francuskim obiekcie i tzw. shoot-out, zupełnie nie zaprzeczył i między wierszami wyjawił, że na szali naprawdę było coś więcej.
- To było dziwne - powiedział Doohan, pytany o walkę ze swoim przyjacielem. - Sam podszedłem do tego biznesowo. Nie myślałem o tym w żaden inny sposób. Po prostu wskoczyłem do auta i pojechałem tak szybko, jak potrafiłem. Nie ma znaczenia, kto jest obok mnie. To nie znaczy, że po wyjściu z kokpitu nie będę zachowywał się inaczej, ale gdy do niego wskakuję, to mam takie nastawienie, że chcę być najszybszy. Niezależnie od tego, jak nam poszło, finalnie to ja ustawiłem się jako pierwszy w kolejce, aby wywalczyć ten fotel.
Proszony o powiedzenie, kiedy dotarło do niego, że naprawdę ma szansę, odparł: - Po pierwszym kwartale tego roku wiedziałem, że będę w grze. Wiedziałem, że jest króliczek, którego można gonić, czy może ta możliwość powalczenia o to.
- Aczkolwiek nie było konkretnych zadań. Wielu kierowców nie miało umów na przyszły rok i działo się dużo. Musiałem być cierpliwy i naprawdę maksymalizować czas, który dostawałem za kierownicą. Cieszę się, że cierpliwość popłaciła, podobnie jak brak ścigania w tym roku, bo to też jest ryzyko. Ale gdybym go nie podjął, awans by się nie wydarzył.
- Było kilka momentów, w których wydawałem się być już tak blisko, lecz tak daleko. Jako rezerwowy masz samochód na wyciągnięcie ręki, ale jesteś od niego bardzo daleko. Chociaż w 2022 roku czułem, że byłem blisko, to w tym również, nawet pomimo braku ścigania, bo to nie dawało bezpośredniej możliwości walki o posadę.
- Chciałem maksymalizować szanse pokazania tego, co mogę. Czułem, że moja pozycja była mocniejsza. Miałem o wiele większe doświadczenie w bolidzie F1 i znacznie więcej relacji, które zbudowałem w zespole. Oni znali mnie jako człowieka dużo lepiej niż w sezonie 2022 i dotyczy to bycia na torze, poza nim czy w życiu prywatnym. Wiedzieli dokładnie, co dostają.
Co ciekawe, Jack zdradził, że jeszcze przed testem Pirelli na Spa-Francorchamps usłyszał, iż zostanie kierowcą F1. To właśnie wtedy pojawiły się bardzo mocne doniesienia o tym, że jest praktycznie pewniakiem. Z nieznanych powodów ogłoszenie przełożono o ponad 3 tygodnie, na piątek przed GP Holandii.
- W poniedziałek [po GP Belgii] wracałem z małej restauracji w Spa - opowiadał Doohan. - To było po kolacji, szczerze mówiąc, całkiem średniej. Dzień później miałem mieć test, a podczas drogi do hotelu dostałem telefon. Razem ze mną jechali mój ojciec i trener. Powiedziano mi wtedy, że będę się ścigał i w kolejnym roku zostanę kierowcą [F1].
- Wtedy nie miałem jeszcze podpisanego kontraktu, bo to stało się kilka dni później. Byłem niezwykle szczęśliwy, choć dopóki tusz nie znalazł się na papierze, to jeszcze nie oznaczało nic. Natomiast był to pierwszy moment, w którym wiedziałem, że do tego dojdzie.