Zacząłem odnosić ostatnio wrażenie, że Esteban stał się w oczach kibiców tym typem kierowcy, o którym nie muszą wiedzieć dużo… poza tym, że go nie lubią. I teoretycznie nie ma w tym nic złego, ale gdy zobaczyłem, ile krytyki wylewa się na Francuza, wówczas obudziło się we mnie swego rodzaju współczucie. Owocem tego zjawiska jest tekst o tym, jak opinia antagonisty i łobuza zaburzyła obraz minionych mistrzostw w wykonaniu bohatera dzisiejszego podsumowania, który nie zaprezentował się w nich tak fatalnie, jak niektórzy chcieliby to widzieć.
Klasyfikacja generalna: 12. miejsce
Punkty: 58
Najlepszy wynik: 3. miejsce (GP Monako)
Kwalifikacje: 8-14 vs Gasly
Kwalifikacje do sprintu: 3-3 vs Gasly
Wyścigi: 11-11 vs Gasly
Sprinty: 1-5 vs Gasly
DNF: 7
Wasza ocena: 5.51 (P13)
Nasza ocena: 5.74 (P12)
Pieprzony idiota Fernando! - mówił przez radio Ocon po kolizji z Alonso w trakcie kwalifikacji do sprintu na torze Interlagos. W końcu - jak usłyszeliśmy w trakcie rozmów z mediami - gdyby Hiszpan był tak miły i wyparował, przejeżdżając eski Senny, wówczas do żadnego incydentu by nie doszło. A więc miejskie legendy mówiły prawdę - ten Fernando to jednak dziad jest.
Wydarzenia z Brazylii były jednak dla fanów czymś więcej niż tylko kolizją, za którą żaden z kierowców nie został ostatecznie ukarany, nawet jeśli Ocon ponosił większą część winy. Stały się one kolejnym zapalnikiem do urządzenia festiwalu krytyki, przechodzącej niekiedy w hejt wymierzony w Estebana.
Na facebookowych grupach, w dyskusjach pod tweetami czy w filmach youtubowych twórców nie brakowało gorzkich komentarzy, wyrzucających go z błękitnej ekipy, a najlepiej z całej Formuły 1. W końcu jedyne, do czego jest zdolny, to zderzanie się z innymi, a zwłaszcza z zespołowymi kolegami. Co gorsza, nigdy nie potrafi wziąć winy na siebie. Jest absolutnie pozbawiony wszelkiej pokory.
Po zakończeniu sezonu, gdy na niekorzyść rozwiązała się kwestia bezpośredniej rywalizacji między nim a Pierrem Gaslym, sytuacja uległa pogorszeniu. Wielki męczennik rodziny Red Bulla rozgromił rodaka i pokazał, kto lepiej reprezentuje Francję na arenie motorsportowej. Teraz jednak, niespełna miesiąc po zawodach w Abu Zabi, spróbuję na chłodno ocenić, czy takie tezy mają jakiekolwiek podstawy.
fot. Alpine
Żywot Estebana
Przypadek Ocona nie jest w żadnym stopniu odosobniony. Nie jest on w końcu pierwszym, o którym mówi się stosunkowo często, ale raczej nie z powodu wybitnych osiągnięć. Dostrzegam w tym jednak znaczną niesprawiedliwość, bowiem gdy prześledziłem dokładnie ten sezon, to wcale nie znalazłem aż tylu powodów do krytyki jego osoby, a już na pewno nie do bezrefleksyjnego mieszania z błotem.
Źródeł takich zachowań może być wiele, lecz zdecydowanie najpoważniejszym jest wyjątkowo negatywna reputacja, jaką dysponuje Esteban. Mimo trudnej drogi, jaką przeszedł, aby dziś rywalizować pośród najlepszych kierowców na świecie, kibice nie darzą go tak ogromną sympatią wynikającą poniekąd ze współczucia, jak na przykład jego zespołowego kolegi.
Efekt Drive to Survive, opowiadającego o tym, jak po sezonie 2018 został bezpardonowo wyrzucony z gridu F1 przez pieniądze familii Strollów, nie potrwał zbyt długo, ponieważ niesmak po licznych kolizjach z Sergio Perezem był zbyt poważny. Przeciętna dyspozycja po powrocie na tle Ricciardo i utarczki z Alonso wcale nie pomogły, a cytat „Tell Esteban to defend like a lion” i jego następstwa stały się wręcz memem pośród formułowego światka.
Mówiąc krótko, Ocon nie jest kierowcą lubianym, a łatka tego, który wiecznie robi coś złego i jest postrachem dla partnerów z zespołu bynajmniej ze względu na swoją szybkość, ciągnie się za nim już ładnych kilka lat. Ale czy powinna?
Nie mam zamiaru bronić Francuza niczym lew ani kreować go na ofiarę złej i zepsutej Formuły 1, ale zastanawia mnie, czy jego zachowania były współmiernie złe do tak strasznej reputacji. Inna sprawa, że nie był czysty jak łza. Festiwal kar z Bahrajnu, doliczenie 30 sekund w Austrii, bycie minimum współwinnym incydentów na Suzuce czy w Katarze, kolizja z Brazylii czy starcie z Verstappenem w Vegas. Regularność tych przygód nie pozwala zapomnieć, dlaczego…
…łatwiej jest kochać Pierre’a
Stłuczki, kary, problemy w kwalifikacjach. No, problematyczny kierowca, Panie Marcinie. Problematyczny, ale zauważył Pan, czego nie wymieniłem? Kraks z zespołowym kolegą! A przecież to ten element negatywnie wsławił Ocona wśród kibiców. Natomiast w minionej kampanii, choć nie ominął nas widok dwóch jednocześnie rozbitych bolidów Alpine, to nigdy nie była to wina naszego dzisiejszego bohatera.
Na Węgrzech niebiescy ucierpieli na skutek nieostrożnej jazdy Zhou Guanyu i oberwali rykoszetem. Nic poważnego. W Australii natomiast winnym był nie kto inny jak Pierre Gasly, który po prostym błędzie przy restarcie nie zachował należytej ostrożności i zderzył się z Estebanem, pozostawiając marzenia o sporej zdobyczy punktowej w ścianie.
Czy ktoś Gasly’emu to wypomina? Zdarza się, choć chyba bardziej miękkim sędziom tamtego wyścigu. Pytanie tylko, czy w odwrotnej sytuacji fani nie szczędziliby słownych pocisków wymierzonych w Estebana. Sądzę - pomijając mieszane opinie dotyczące talentu Pierre’a - że stojąca za nim historia odbicia się po degradacji ze śmiercią Anthoine’a Huberta w tle czyni z niego o wiele bardziej pozytywną postać. Wynika to rzecz jasna również z mniejszej liczby niebezpiecznych wybryków jego autorstwa, ale mimo wszystko uważam to za idealny przykład tego, ile znaczy łatka.
Ona ma oczywiście przełożenie na sport, a w zasadzie na wszystko. Przez nią o Oconie trudno jest mówić dobrze. Widać to też w mediach - po przegranych z Gaslym mistrzostwach został okrzyknięty nieudacznikiem, a portal RaceFans porównanie obu panów okrasił tytułem „Trzeci wybór Alpine pokonał Ocona w pierwszym sezonie”. Nie dostrzegacie tu chociaż małej niesprawiedliwości?
fot. Alpine
Nie mam zamiaru dyskutować z wynikami kwalifikacji i powoływać się na abstrakcyjne statystyki. Gasly był w tym aspekcie znacznie lepszy, co powinno w głowie jego kolegi-rywala zapalić czerwoną lampkę. Oznacza to, że z marszu poczuł się bardzo pewnie w maszynie A523 i w przyszłym roku potencjalnie ta pewność siebie będzie rosła jeszcze bardziej.
Wyświechtane hasło głosi jednak, że prawdziwe punkty zdobywa się w niedzielę. I choć w tabeli Esteban musiał uznać wyższość kolegi, to jeśli oglądaliście tegoroczne zawody uważnie, dostrzegaliście raczej, że aż pięć razy musiał wycofywać się z wyścigu z powodu awarii mechanicznej, wypuszczając przy tym z rąk cenne punkty. Te, które mogły przechylić ostatecznie szalę na jego korzyść. A warto w tym miejscu dodać, że po drugiej stronie garażu takie kłopoty występowały co najwyżej podczas treningów.
Jeśli już dojeżdżał do mety, ponieważ silnik i skrzynia biegów zdołały wytrzymać, a przy okazji nikt nie postanowił wjechać mu w bok, wtedy aż 10 razy mijał flagę w szachownicę prędzej niż Gasly, który podobnym osiągnięciem mógł się poszczycić zaledwie 6 razy. Z tego wynika lepsza średnia pozycji końcowych, która w przypadku Ocona wyniosła równe 9, choć najczęściej - aż cztery razy - wyścig kończył lokatę wyżej. Pierre natomiast zdołał wykręcić wynik 9.68, który uplasował go na 12. miejscu w całej stawce - dwa miejsca niżej od zespołowego partnera.
Wśród części krytyków fantastyczny pokaz umiejętności dbania o opony i przebijania się przez stawkę w chaotycznych okolicznościach z Las Vegas przeszedł absolutnie pod radarem. A szkoda, ponieważ był to kawał solidnej jazdy, zwłaszcza na tle rodaka, który nie potrafił wykorzystać znacznie lepszej pozycji startowej i finalnie wypadł z punktowanej dziesiątki.
Taka sytuacja zaś nie przydarzyła się zbyt często Estebanowi, który punktów nie dowiózł tylko w Azerbejdżanie, gdzie zawiodła strategia i podzespoły bolidu w jedynym treningu; w Austrii, gdy nie potrafił dostrzec białych linii; oraz w Abu Zabi, w którym oba A523 zwyczajnie nie miały tempa. Ale to nie ma znaczenia. Z czasem zostanie to i tak rzucone w niepamięć, o ile już nie zostało.
Pamięć ulotna
Pisząc poprzednie akapity, złamałem daną samemu sobie obietnicę, że w tym tekście daruję sobie podawanie Wam skomplikowanych statystyk, o których w lutym i tak wszyscy zapomnimy. Głośno będzie się mówiło jedynie o tym, że Esteban uległ kierowcy stacjonującemu po drugiej stronie boksu. W jego ocenie po czasie nie pomoże nawet efektowne podium w Monako, bo w końcu jedna jaskółka wiosny nie czyni.
Nie pomoże także fakt, że poległ „na własnym stadionie”, ponieważ barwy stajni z Enstone reprezentuje już od czterech lat. Co więcej, w 2021 roku dostał od ówczesnego CEO Alpine, Laurenta Rossiego, aż trzyletni, gwiazdorski kontrakt, jakby miał być pełnoprawnym liderem obok Fernando Alonso. Nic dziwnego, że spotkało się to - i nadal spotyka - z krytyką, ale nie o to chodzi. Mam nieodparte wrażenie, że kontekst, w którym ta umowa go umieściła, obrócił się przeciwko niemu.
Pierre po prostu przyszedł i bez tracenia czasu pokazał, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Powiem więcej - swoją postawą zaznaczył, że jego aspiracje sięgają nawet przejęcia wspomnianej roli lidera ekipy, a wygrywając w klasyfikacji generalnej z Estebanem, dał ku temu solidny i bądź co bądź trudny do podważenia argument.
Gasly nawet teraz, po zakończeniu sezonu, wysyła sygnały, że chce znaczyć więcej. Widzimy to chociażby w komentarzach, których udzielał na temat budowy przyszłorocznego samochodu. Oczekuje od inżynierów Alpine pomniejszenia kokpitu, który swoje gabaryty zawdzięcza wzrostowi Ocona. Jeśli jego prośba spotka się z aprobatą, wtedy relacje samców alfa mogą się - zgodnie z przedsezonowymi oczekiwaniami - zaognić, jak miało to miejsce pod koniec minionej kampanii. I tym razem może nie skończyć się na przepychankach słownych w sprawie tego, którego z nich faworyzowała obrana przez strategów taktyka.
fot. Alpine
Co przyniesie przyszłość?
To pytanie jest zasadne, bo kontrakt się kończy, a trudno wyobrazić sobie, że kolejny będzie taki sam. Być może niektórzy chcieliby jego zniknięcia z F1, natomiast doskonale znając zamiłowanie francuskiej ekipy do stagnacji, to po przyszłym sezonie nie spodziewałbym się absolutnie żadnych zmian w jej składzie. Pomijając już to, czy ktokolwiek miałby w ogóle ochotę na transfer do Enstone.
Mimo wszystko może być też tak, że Esteban będzie walczył nie tylko o utrzymanie posady w Alpine, ale i miejsca w F1 w ogóle. Przez tak długą umowę mógł odzwyczaić się od nieustannej walki o kolejne podpisy na kontraktach, co postawi go pod presją. Ocon w żadnym wypadku nie jest jednak kierowcą nie do zastąpienia. Wbrew temu, co po przedłużeniu jego kontraktu mówił Laurent Rossi, nie jest to zawodnik na miarę ani Leclerca, ani tym bardziej Verstappena.
Sezon 2023, nawet jeśli określimy w miarę udanym, tylko to podkreślił. Nikt, poza Francuzami, nie weźmie go na jedynkę. Pozycja Estebana jest więc dziwna, a może stać się niekomfortowa. Przegrana z Gaslym odbija się szerokim echem, a nagłówki zazwyczaj są negatywne, co w dzisiejszym świecie nie jest bez znaczenia. A będzie tylko trudniej. Pierre powinien czuć się coraz lepiej, plus sam margines na incydenty będzie mniejszy.
To wszystko zbiega się z ciekawym nastawieniem naszego bohatera, który zapowiadał przejście w tryb wojenny. Znając jego możliwości, może to nie być nic dobrego. Jeśli przesadzi i zacznie popełniać głupie błędy, to odbiór będzie stawał się coraz gorszy. A przecież w tak ważnym 2024 roku ostatnim, czego potrzebuje, jest ponowne przyćmienie sportowo niezłej jazdy przez swoją łatkę.