W życiu bywa tak, że czasami miewamy naiwną nadzieję. W naszym mniemaniu przy odpowiednim ułożeniu planet los może się odwrócić. Przecież nie może być aż tak źle. Nie wiem, czy ktoś jeszcze obstawał tak przy Lance’u Strollu i uważał, że tam jest coś więcej niż ojciec właściciel. Jeżeli tak, to Fernando Alonso do spółki z progresującym Astonem Martinem rozwiali wszelkie wątpliwości.

Klasyfikacja generalna: 10. miejsce

Punkty: 74

Najlepszy wynik: 4. miejsce (GP Australii)

Kwalifikacje: 3-19 vs Alonso

Kwalifikacje do sprintu: 1-5 vs Alonso

Wyścigi: 4-17 vs Alonso

Sprinty: 2-4 vs Alonso

DNF: 4 (+1 DNS)

Wasza ocena: 4.92 (P16)

Nasza ocena: 5.11 (P16)

Kanadyjczycy w Formule 1 w ostatnich latach to temat, który przynosi na twarz uśmiech. Niestety ten wynika z politowania. Nicholasa Latifiego i jego trzech sezonów nikomu nie trzeba przypominać. Najlepiej zapamiętany został ze swojego klasycznego błędu, który przyczynił się do pamiętnego finiszu sezonu w Abu Zabi 2021... Pomimo swoich braków w warsztacie był za to facetem pełnym ciepła i budzącym sympatię u ludzi w zespole oraz padoku. A Stroll? Syn swojego ojca jest jedną z najbardziej antypatycznych figur w świecie F1. Ta narodziła się w dużej mierze po kupnie Force India przez Lawrence’a i dosłownym zabetonowaniu jednego z foteli dla swojego dziecka.

O ile w seriach juniorskich nie można było mu odmówić wyników, o tyle po przejściu do królowej motorsportu było z tym gorzej. Ten drugi, co z nim podcastuję, często podkreślał sinusoidalną naturę Lance'a. Przecież potrafił pokazywać się ze świetnej strony i kilka występów w roku miewał na wysokim poziomie. Przeplatał to kompletną bryndzą i podejmowaniem decyzji na torze, które widuje się w online’owych lobby gier wyścigowych.

To wszystko składało się na ukształtowanie nam obrazu kierowcy. Po prostu wiedzieliśmy, że on pewnego poziomu już nie przeskoczy, że tam nie ma niczego więcej. Jednak przechodziło to nieco pod radarem. Przecież nikt się nie będzie przyglądał aż tak mocno, kiedy Stroll jeździ bliżej końca stawki, a w najlepszym wypadku walczy o niskie punkty. Ostateczna weryfikacja przyszła wraz z 2023 rokiem.

To oczywiście łączono z transferem Alonso, bo Hiszpan w ostatnich latach potrafił weryfikować swoich zespołowych partnerów. Nawet kiedy przegrywał punktowo z Oconem w sezonie 2022, to doskonale pamiętaliśmy wyliczenia straconych 76919 oczek i pięciu tytułów mistrzowskich. Nikt z tym nawet nie dyskutował, bo test oka jasno dawał do zrozumienia, że to Dziad był w tym duecie lepszy.

Lawrence Stroll przytula... Fernando Alonso (fot. Aston Martin).

Jedyne, co dziwiło, zanim Alonso zobaczyliśmy w zielonym wdzianku, to podejście do Strolla. Gadki o potencjale na mistrzostwo w odpowiednim aucie, generalne przymilanie się... Czytając i słysząc to wszystko, miało się wrażenie, że Nando doskonale wie o snajperze, który mierzy do niego z okna pobliskiego budynku. Nikt nie brał tego na poważnie, a wiele z tych tekstów było zwyczajnie komicznych. Zresztą ich weryfikacja przyszła szybciej, niż mogliśmy się tego spodziewać. Nikt w Astonie nie przypuszczał, że zrobili samochód, który powalczy o podia i będzie realnie drugą siłą na początku sezonu.

Tutaj trzeba oddać Strollowi, co Strollowe. Jego powrót po dwóch złamanych nadgarstkach to jedna z bardziej niesamowitych historii początku roku. Kiedy wszystkim wydawało się, że Felipe Drugovich zadebiutuje w Bahrajnie, to Lance dokonał niemożliwego. Wsiadł do auta, dojechał szósty, a znany nam obraz Kanadyjczyka zadrżał w posadach. Widząc nagrania z rehabilitacji i patrząc, jak dużo go to kosztowało, przestaliśmy na chwilę myśleć o ciągle obrażonym Strollu. Przez moment nikt nie widział w nim dzieciaka sprawiającego wrażenie zmuszanego do ścigania przez swojego ojca. No właśnie, przez moment.

Potem było jeszcze czwarte miejsce w szalonej Australii, a dalej tylko gorzej. Kiedy Fernando seryjnie pakował się na podium, Stroll jedynie punktował i to raczej nisko. Hiszpan pierwszy raz z top 10 wypadł dopiero w słabiutkim dla Astona Martina Singapurze. Kanadyjczyk do tego czasu miał już sześć pustych przelotów. Pośród nich była jedna awaria silnika, ale też komiczne rozbijanie się na ścianach w Monako. Wtedy pamięć o ledwo wychodzącym Lance’u z bolidu w Bahrajnie zniknęła już na dobre. Wracając do tego Singapuru, Alonso miał wtedy siedem podiów. Stroll - zero. Bolid z czternastką meldował się zawsze w Q3, a kolega zza ściany nie wchodził tam ośmiokrotnie.

Ogólnie licznik w kwalifikacjach zatrzymał się u Lance’a na wyniku: 8 razy w Q3 oraz po 7 razy w Q2 i Q1. Jego zespołowy partner odpadał w Q2 i Q1 po... razie. Średnia pozycja w kwalifikacjach to 12,45 vs 7,0 u Alonso. A przecież to właśnie na jednym okrążeniu szukaliśmy dobrych wyników u Lance’a. To tam czasami potrafił błysnąć, a wiedzieliśmy, że Fernando też nie należy do czasówkowych specjalistów.

Z punktami lepiej nie było i to w dużej mierze mizerna postawa Strolla sprawiła, że Aston Martin w tabeli skończył piąty bez większych wątpliwości. Niemal trzykrotnie mniej oczek zdobytych od lidera ekipy. Kanadyjczyk po prostu nie wykorzystywał szans, które miał na początku sezonu. Załamanie formy przyszło po domowym wyścigu Lance’a. Do tamtego momentu Nando miał 117 punktów, a jego zespołowy kolega… 37. Kiedy auto dostarczało, to tylko jeden kierowca umiał zrobić z niego użytek. To właśnie pogrzebało nadzieję na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej. W McLarenie po poprawkach byli bezlitośni. Tam Piastri z Norrisem wyciskali siódme poty ze swojej konstrukcji, a liczby przy ich nazwiskach rosły w oczach.

Stroll niczym Himilsbach z angielskim

fot. Aston Martin

W końcówce sezonu było nieco lepiej - dwa piąte miejsca w Brazylii czy w Las Vegas, w końcu. Tylko to wciąż było za mało. Piękne peany na cześć swojego kompana i ta wielka chęć pomocy z początku sezonu Alonso gdzieś zniknęły. Nie przeszły w krytykę, bo to byłby ruch samobójczy dla jego kariery. Faktem jest jednak to, że kiedy Fernando wywalczył P4 w generalce, to Stroll skończył dziesiąty. Ledwo dwanaście punktów nad Pierrem Gaslym, gdzie Alpine w tym sezonie było karykaturą teamu fabrycznego.

Czas postawić sprawę jasno i mam wrażenie, że widzi to już nawet Lawrence z Arabii Stroll. Formuła 1 to biznes, gdzie trzeba być twardym. Excel musi dyktować warunki, bo tak wygląda ten świat. Nie można być zbyt miękkim, bo mocarstwowe ambicje trzeba wtedy wkładać między bajki. Wielkie inwestycje w Silverstone, podpisanie umowy z Hondą od 2026 roku… Wszystko fajnie, ale macie 1,5 kierowcy. Alonso ma swoje lata, a w drugim fotelu siedzi gość, którego największą zaletą jest bycie synem właściciela. Nie można poważnie myśleć o najwyższych laurach w takiej sytuacji. Obecnie trzeba być ślepym, aby tego nie dostrzegać. W trakcie sezonu pojawiały się doniesienia, że pozycja Strolla ma nie być aż taka pewna, a podsycały ją głosy o wejściu zespołu do klasy Hypercar w WEC.

Lance Stroll w momencie próby zawiódł i udowodnił, że się nie myliliśmy. Tam po prostu nie ma wystarczająco talentu na walkę w czołówce. Wciąż popełnia te same błędy, nadal nie patrzy w lusterka i bywa zagrożeniem na torze. Poza nim stał się jeszcze groszy niż wcześniej i bez żadnego szacunku odnosi się do dziennikarzy. I nie przywołujcie mi Kimiego Raikkonena. O ile kilka z wypowiedzi Fina było zabawnych, przez co zostały memami, o tyle „szaleństwa” Icemana na mikrofonie też mi się nie podobały. Różnica jest taka, że Kimi bronił się na torze. Stroll tego nie robi, a na dodatek idealnie wpisuje się w pewien stereotyp, który jest wokół jego osoby. Przecież to wygląda, jakby ktoś wyciągnął rozwydrzonego dzieciaka miliarderów z filmu. To właśnie brak wyników w aucie sprawia, że aż tak kłuje mnie to w oczy. Jesteś w stanie wybaczyć więcej, jeżeli zawodnik dostarcza.

Może się pomylę i w przyszłym roku Kanadyjczyk mnie czymś zaskoczy, przepracuje przerwę zimową i wróci w jakiejś wersji 2.0. Pierwszy go wtedy przeproszę, ale nie jestem sobie w stanie wyobrazić takiego rozwoju wydarzeń. Zobaczyliśmy już wszystko, co do zaoferowania miał Lance. Z tej mąki nie ma chleba, a zakalec. Prawda jest taka, że gdyby chodziło o kierowcę z jakimkolwiek innym nazwiskiem, to pewnie już w Formule 1 byśmy go nie oglądali. Trudne lata przed Lawrencem Strollem, bo prawdopodobnie stanie w obliczu sytuacji, której nie chciałby żaden ojciec. Na tę chwilę został z Lancem jak Himilsbach z angielskim.