Powiedzieć, że Checo ma za sobą nieudany sezon, to jak nie powiedzieć nic. Co prawda zapewnił Red Bullowi pierwsze 1-2 w klasyfikacji kierowców, lecz to absolutnie nie mówi całej historii. Tym paru plusom nie można dać się zwieść. Chyba nawet się nie da, bo konsekwencje 2023 roku widać jak na dłoni.
Klasyfikacja generalna: 2. miejsce
Punkty: 285
Najlepszy wynik: 1. miejsce (GP Arabii Saudyjskiej. GP Azerbejdżanu)
Kwalifikacje: 2-20 vs Verstappen
Kwalifikacje do sprintu: 1-5 vs Verstappen
Wyścigi: 2-20 vs Verstappen
Sprinty: 1-5 vs Verstappen
DNF: 2
Wasza ocena: 6.19 (P11)
Nasza ocena: 5.71 (P13)
fot. Red Bull
To smutna opowieść. Dotyczy kierowcy, który dostał szansę na wczesnym etapie kariery, a po spadnięciu z wysokiego konia latami bujał się w środku stawki. By dostać kolejną, musiał w szalony sposób uratować karierę. Ale udało się. Następnie przejechał niezły pierwszy rok, stając się pomocnikiem i zgarniając fartowne, ale jednak zwycięstwo. W drugim sezonie nie było tragedii. Choć mistrzostwa uciekły, to miał kilka momentów.
Trzeci przyniósł natomiast mocne otwarcie. Checo dobrze zaczął minioną kampanię. To na początkowym etapie był najbliżej Maxa Verstappena. Problem polega na tym, że za szybko zaczął zgłaszać chęć walki o mistrzostwo, przy każdej możliwej okazji. Albo nie zdawał sobie sprawy, gdzie się znalazł i z kim walczy (bo czynnika Maxa nie można pomijać), albo po prostu nie chciał tego zaakceptować. Może to i dziwne, jeszcze przy takim stażu, ale ambicja potrafi robić różne rzeczy.
Patrząc dziś, na chłodno, można powiedzieć, że wygraną w Arabii zawdzięczał głównie sobotnim problemom kolegi. Awarii, która wycięła go w Q2. Startując z pole position, taki wyścig można tylko przegrać, a triumf jest obowiązkiem. Szczyt przypadł na Baku. Wykorzystał twardy pojedynek Verstappena z Russellem w sprincie i ciągle miał niezłe tempo. Było na tyle dobre, że nie każdy kupił argument o samochodzie bezpieczeństwa, który pomógł mu wygrać wyścig. Znów nie mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że w idealnie równej walce pokonał urzędującego mistrza, ale był naprawdę blisko. Nie trzeba było się czepiać.
I prawdopodobnie wtedy coś się z nim stało. Postanowił odrzucić sumienie na bok i zatracić się w tym osiągnięciu. W chwili, gdy Max był już pewny znalezienia czegoś więcej w aucie, Checo żył marzeniami o wymienianiu ciosów i zwycięstw. Zupełnie tak, jakby dwa poprzednie lata, w trakcie których nawet takiego Azerbejdżanu 2023 zbytnio nie powtórzył, nie były wystarczającą lekcją.
W tle działo się dużo, bo działał nie tylko Verstappen. Na tamtym etapie pierwsze wizyty w padoku w barwach Red Bulla miał już odpoczywający Daniel Ricciardo, uznany od razu za stracha na Pereza. Co prawda wiosną mówiło się bardziej o potencjalnym konflikcie, osłabieniu pozycji po Sao Paulo 2022, ale jednak. Wiele mogło pójść źle, gdyby ta walka o tytuł stała się ułudą i spektakularnie nie wyszła. Ups...
Max nie pozwolił utwierdzać wszystkich dookoła, że może przegrać. Anegdota o chęci pokonywania rywala do samego końca sezonu jest wręcz boska, bo za tymi słowami poszły potężne czyny. Natomiast pewne rzeczy dało się zauważyć wcześniej - kontrolowanie tempa kolegi w Bahrajnie, nieposłuchanie zespołu i wymuszenie najszybszego okrążenia w Dżuddzie - niby drobnostki, ale bardzo istotne, by nie dopuścić do najmniejszego podskakiwania. By jak najszybciej zabić mistrzostwa.
Zabił je już na Florydzie, czy też sprawił, że powoli zaczęły konać. Wygrana po starcie z daleka była jasnym przesłaniem. Jeśli nie wykorzystujesz takich okazji, to nie wykorzystasz żadnych. I żadna już do Checo nie przyszła. Jeden liczył zwycięstwa z rzędu, a drugi braki awansów do Q3. Wszystko obróciło się tak bardzo, że to aż nie do pomyślenia.
GP Azerbejdżanu 2023: Verstappen zastanawia się, ile wyścigów z rzędu wygra w ramach odwetu. Mógł pomyśleć, ilu nie wygra - byłoby szybciej (fot. Red Bull, koloryzowane).
W pewnym sensie startowanie do lidera zespołu zawsze jest obarczone ryzykiem klęski. Tylko ta była specyficzna. To już nawet zapowiedzi Valtteriego Bottasa brano chyba na poważniej, no i skala porażki była też mniejsza. Ale Finowi trzeba oddać jedno - potrafił się wycofać, zachować trzeźwy umysł i jeździć jak solidna dwójka. Sergio z jakiegoś dziwnego powodu nie. Pół biedy, że chciał, ale nie wyszło. Gorzej, że zaczął prezentować się tak, jakby coś się paliło.
Tym czymś był grunt pod nogami. On naprawdę zaczął się solidnie jarać. Zamiast walczyć z kolegą, Perez zajmował się wolniejszymi samochodami. Jak udanie, to wszyscy dobrze pamiętają. Pewność spadała, podobnie zresztą jak nastroje i opinie. Od Azerbejdżanu nie minęły 3 miesiące, a w formułowym światku żartów nie było końca. Gdy w padoku, już z kaskiem i kombinezonem, znów zjawił się Ricciardo, zaczęto na poważnie dyskutować, czy Red Bull nie szykuje tu kolejnej roszady.
I nie ma się co dziwić, że te dyskusje trwają do teraz. Nie tego oczekiwano po zatrudnieniu Meksykanina. Gasly i Albon nie rozwiązali największego problemu w Formule 1, czyli dobrej dwójki obok Verstappena. Checo miał być kimś stabilnym emocjonalnie, pewnym i doświadczonym. Bo doświadczonym! W sytuacji, gdy dostał najlepszy bolid, nie miał presji walki z Mercedesem czy mocnego Ferrari, bez wymówek powinien być przed nimi.
Ja natomiast powinienem pisać teraz o nudnym zawodniku, który był za słaby na Maxa, ale solidną jazdą plasował zawsze w okolicach P2, P3, licząc na potknięcie Holendra. Nikt nie zabrania mu walczyć o P1, ale nie jest tu od wczoraj. To jasne, że stoi na innej półce. W takich warunkach, w tym samochodzie, szumne zapowiedzi nigdy nie powinny być tematem. W RB19 pewnie i Hulkenberg zgarnąłby kilka podiów.
A to nie tak, że Perez jest ogórem. Utrzymał się w F1 przez wiele lat, a w 2020 roku jego kariera nie uratowała się sama. Uratował ją on, Sergio Perez. Tymczasem wśród Byków paradoksalnie spisywał się lepiej, gdy powinno być mu trudniej. Z każdym sezonem Red Bull ma coraz lepszy samochód, coraz mniej zaciętą walkę, a o Sergio wypowiadamy się coraz gorzej. To, jak dał się zdemolować temu gościowi, którego widzi w lustrze, jest przykre i stanowi dowód na to, ile znaczy tzw. mental.
Awans do mistrzowskiej ekipy to była historia niczym u Małysza, bo sam sobie to wyrwał. Teraz, nawet jeśli Helmut w końcu wyrwie mu kontrakt, nie będzie mógł winić nikogo. Trudno powiedzieć złe słowo o zespole (nie mylić z samym Marko), skoro tak często zapewniał, że chce mu pomóc. Zresztą sam też spokorniał i zabrał się do pracy u podstaw w okolicach Kataru, ponoć z efektami. Tylko mogło być już za późno.
Prawdziwy koniec mistrzostw, czyli grid przed sprintem w Katarze. Osiwieć można od tych rozmów dyscyplinujących. Albo wyłysieć... (fot. Parcfer.me).
Ciągle wisi nad nim Ricciardo, który jest niesprawdzony tylko dlatego, że złamał rękę. Widziałem komentarze, że obecność Honey Badgera mogła mieć zły wpływ, ale to jest Formuła 1. Tu nikt nie będzie się z nikim obchodził jak z dzieckiem. Poza tym miał kontrakt i los w swoich rękach, choć to akurat czasem znaczy niewiele. Coś musiało jednak sprawić, że ten dołek trwał aż tyle. Bo Perez wyglądał słabo naprawdę przez długi czas. Gdy dłoń Daniela była już prawie cała, to Checo łamał części innych bolidów w Singapurze i Japonii. Zagrzanie się, typu Monako, można wybaczyć, ale to, ile trwał dołek, na pewno nie.
Red Bull to nie Haas i na przeciętność nie ma miejsca. Dominacje nie są wieczne i trzeba przygotować się na gorsze lata, na rywalizację o każdy punkt. Inne zespoły posiadają przynajmniej solidne dwójki, których plecy Sergio też oglądał. Russell może i obniżył loty, ale był dużo bliżej lidera swojego zespołu. Poza tym powinien pójść do góry. To samo zrobi Piastri, a Ferrari ma może i najlepszy skład w F1. To oczywiste, kto jest pierwszy do zmiany.
Oby takie położenie nie odebrało mu sportowej duszy i nie wepchnęło w kolejny kryzys, bo bufor już się skończył. Na szczęście pozytywny scenariusz nadal jest tu możliwy, ale to kwestia ponownego przekonania szefostwa, wiary, a nie tylko zaklepania niezłej pozycji. Właśnie dlatego będzie trudniej. Chociaż sezon 2023 jest zamknięty, to akurat za nim jeszcze się trochę pociągnie.
A przecież miał potencjał, aby ten rozdział był zupełnie inny. Mógłby z czystą głową cieszyć się jazdą w mistrzowskim zespole. Ocenić siły na zamiary, wygrać kilka wyścigów i próbować zaskoczyć. Zostać zapamiętanym z powodu tej górki, a nie dołka. Jako minister obrony, zaklinacz opon, coś w tym stylu. Odejść z podbitymi statystykami albo złapać mocny kontrakt w środku stawki, zarobić dobrą kasę w stylu Bottasa i żyć jak król. Gdy pomyśli się o 2020 roku, to robi się po prostu szkoda.
Następny sezon to bonus, bo gdyby nie ważna umowa, już teraz mogłoby go tu nie być. Kontuzja Daniela daje mu mały margines, ale praktycznie zaraz obaj staną do walki o wszystko. W drugim zespole potrzebne jest miejsce na rozwój Lawsona, a nie spadochroniarza. W pewnym sensie Perez znów będzie musiał ratować swoją karierę. Nadzieja wyłącznie w tym, że ostatnio w takiej sytuacji poradził sobie wybitnie.