Zdjęcie Carlosa Pace - fot. Brazilian National Archives, Public domain, via Wikimedia Commons (link).
Nadchodząca edycja Grand Prix na Interlagos zapowiada się szczególnie wyjątkowo - patron tego toru, Carlos Pace, powrócił tam nie tylko duchem, ale i ciałem. Przeniesienie jego szczątków miało nie tylko wymiar symboliczny, lecz przede wszystkim ratujący pamięć o legendzie. Dzięki oddolnej inicjatywie blask dawnego idola ponownie zaświecił. Przywrócono mu należne miejsce po latach spędzonych w zdewastowanym siedlisku wszelkiej patologii.
W samym centrum São Paulo mieści się cmentarz komunalny Araçá. Z pozoru wydaje się na miejsce godne spoczynku, bo w końcu to duży 23-hektarowy park pośrodku ważnego miasta. Początkowo chowano tam przeciętnych obywateli - ot zwykła miejska mogiła. Jednak w trakcie długiej historii - Araçá to jeden z najstarszych cmentarzy w rejonie - kolejne ciała znanych postaci podniosły prestiż obiektu. Spoczywa tu wielu znanych Brazylijczyków, między innymi pierwszy transplantolog serca na kontynencie, wiele gwiazd estrady czy członków złotej generacji brazylijskiej piłki.
Cmentarz ten miał wszystko, żeby zostać atrakcją turystyczną São Paulo - przecież wiele miast posiada swoje pięknie zdobione i elitarne cmentarze. Araçá charakteryzuje się nawet mnogimi mauzoleumami - każde z nich w formie małego budynku przyozdobionego ornamentami i zapraszającego do wejścia przez drzwi, które przenosiły do pokoju pełnego zdjęć i pamiątek po zmarłym.
Administracja miasta skrzętnie korzystała z rosnącego prestiżu, windując ceny pochówku na coraz mniej przystępny pułap dla zwykłych obywateli - problem w tym, że nie oferując nic w zamian. Przez dekady zaniedbań cmentarz zamienił się w obraz nędzy i rozpaczy. Zabrakło opieki ze strony osób zarządzających. Od lat nie widziano tam żadnego stróża, a teren stał się miejscem przesiadywania osób bezdomnych i narkomanów.
Grobowce zdewastowano, niemal wszystkie miedziane tabliczki oraz dekoracje zniknęły, a wewnątrz niektórych mauzoleów i wokół cmentarza pozostawiono odpady oraz strzykawki. Zaniedbany cmentarz Araçá przywołuje dzisiaj raczej sceny rodem z horroru. Unoszący się smród, wszechobecny brud i pozostałości po używkach zbudowały niechlubny obraz tego, co miało być wiecznym domem dla wielu zasłużonych postaci.
I gdy Formuła 1 rokrocznie przyjeżdżała do São Paulo, by ścigać się na Autódromo José Carlos Pace, patron toru Interlagos, którego po triumfie na ojczystej ziemi kochała niegdyś cała Brazylia, znajdował się w samym sercu degrengolady.
Syn brazylijskiej ziemi
Carlos Pace był kierowcą uwielbianym, który ikoną stał się jeszcze za życia. Jego lista sukcesów jest względnie skromna, ale zawiera najważniejsze trofeum dla każdego Brazylijczyka - wygrał wyścig Grand Prix przed własną publicznością. Wróżono mu znacznie więcej, w tym tytuł mistrza świata, który byłby w jego zasięgu, gdyby nie pech do awaryjnych i często odstających osiągami samochodów. Był na najlepszej drodze do spełnienia dziecięcego marzenia i stopniowo piął się po kolejnych szczeblach kariery, stając się czołową postacią brazylijskiego motorsportu. Wszystko mogłoby się spełnić, gdyby nie tragiczna śmierć w wieku zaledwie 32 lat.
Brazylia opłakiwała go niczym bohatera narodowego - na jego pogrzebie, wydarzeniu na miarę narodowej żałoby, płakali nie tylko miłośnicy wyścigów, ale i całe Sao Paulo. Carlos był bowiem jednym z nich - lojalnym i wiernym synem ziemi brazylijskiej. Kibice kochali go niemal bardziej niż braci Fittipaldi, mimo że Emerson Fittipaldi był pierwszym brazylijskim mistrzem świata.
Pace, Emerson i Wilson Fittipaldi trafili do Formuły 1 niemal w tym samym czasie, na początku lat siedemdziesiątych. Ich przyjaźń zaczęła się dekadę wcześniej, kiedy mieli kilkanaście lat i ścigali się w najniższych lokalnych seriach wyścigowych. Razem tworzyli drugie pokolenie wielkich brazylijskich kierowców. To pierwsze, na którym się wzorowali, tworzyli między innymi Chico Landi, Gino Bianci czy Hermano da Silva Ramos, którzy postaciami kultowymi byli wyłącznie wśród rodaków. Za to nowa generacja szturmem podbiła serca kibiców z całego świata.
Wiele zawdzięczać można było odważnej decyzji Wilsona Fittipaldiego, który w 1966 roku jako pierwszy wyruszył z Brazylii na wyspy brytyjskie w poszukiwaniu nowego wyścigowego świata. Wilson może nie osiągnął wielkich sukcesów jako kierowca, ale jego odważna decyzja otworzyła drzwi kolejnym młodym talentom, w tym Carlosowi. Brazylijczycy wzajemnie się wspierali, tworząc wyjątkową wspólnotę. Ich jedność i wzajemna pomoc, choćby poprzez znajomości i rekomendacje, stały się kluczem do przetrwania i awansu w europejskich seriach wyścigowych.
Carlos był człowiekiem o wielu obliczach - i równie wielu pseudonimach. Za młodu, kiedy często przebywał w warsztatach, współtowarzysze nazywali go „czyścioch”, bo unikał brudzenia rąk smarem. Dla swojej ukochanej Eldy był zaś „Zé” - romantykiem o zuchwałym charakterze. W gronie przyjaciół przylgnęła do niego ksywka „Moco”, co w brazylijskim slangu oznacza „głuchy” - słuchał tylko tego, co naprawdę go interesowało. Interesowało go ściganie, a nie kierowanie rodzinną tkalnią, którą miał odziedziczyć po ojcu.
Choć przydomki odnosiły się do jego szczególnych przywar, wszyscy go za nie lubili. Carlos miał dar zjednywania sobie ludzi swoją autentycznością i emocjonalnością, nigdy nie ukrywając tego, co czuł. Carlos potrafił zjednać sobie serca tłumów, które uwielbiały jego szczerość i empatyczność - tę samą, którą dziś utożsamiamy z Ayrtonem Senną.
Przy tym był niezłym negocjatorem, ponieważ “Moco” nie miał łatwego startu w Europie. Chociaż przejawiał przebłyski geniuszu, to trudności z finansowaniem wyścigów oraz nieraz kiepskie maszyny przysłaniały jego prawdziwe umiejętności. W 1971 roku trafił pod opiekę Franka Williamsa, wtedy jeszcze spłukanego marzyciela o własnym zespole. Dzięki niemu mógł pokazać się w Formule 2. Ten epizod nie należał do udanych, gdyż w sześciu wyścigach nie zdobył ani jednego punktu. Pomimo mało przekonujących rezultatów udało się dostać do Formuły 1 właśnie dzięki przyjaciołom z Brazylii, których ujął swoim darem przekonywania.
Wsparcie zapewnili mu między innymi bracia Diniz, bardzo wpływowi biznesmeni z branży spożywczej, w tym Abilio Diniz - ojciec późniejszego kierowcy Formuły 1, Pedro Diniza. Gdyby nie ich pomoc, kariera Carlosa zatrzymałaby się na niższych szczeblach, co zresztą sam przyznawał. - Pomoc braci Diniz była nieoceniona. Zawdzięczam im kontynuację kariery. Byłem bliski rzucenia tym wszystkim, ale powiedzieli mi, żebym się nie poddawał, a także dali mi szansę.
Wkrótce potem udało się przekonać Franka Williamsa, aby awansował Carlosa do Formuły 1… chociaż akurat to okazało się lekkim oszustwem, bo spóźniający się na spotkanie i ubrany w zwyczajny dres przyjaciel “Moco” przekonał Franka, że jego szastający pieniędzmi koledzy bankierzy srogo się pogniewają, jeżeli ten nie dostanie tego, czego chcą. Blef okazał się skuteczny.
Bohater tragiczny
Carlos Pace jeździł w Formule 1 w latach 1972 do 1977 roku. W tym czasie wystartował w 72 wyścigach, będąc członkiem zespołów Franka Williamsa, Johna Surteesa i Brabhama pod wodzą Berniego Ecclestone'a. Najwyżej został sklasyfikowany na koniec sezonu 1975, kiedy zajął szóste miejsce w klasyfikacji generalnej. Zdobył jedno pole position, pięciokrotnie ustanawiał najszybsze okrążenie (w tym na diabelsko trudnym Nordschleife) i sześciokrotnie stawał na podium. Raz był to najwyższy stopień, czyli zwycięstwo. Jedno, ale za to jak ważne - w domowym Grand Prix na torze Interlagos.
Jego kariera mogła sięgnąć jeszcze wyżej, gdyby otrzymał lepsze samochody. Ale Carlos zawsze stawiał na lojalność i honor. W chwilach kryzysu wspierał Franka Williamsa, choć ten zmagał się z ogromnymi problemami finansowymi. Kiedy jego późniejszy szef, John Surtees, działał często na jego szkodę i wtrącał się w obowiązki mechaników, wręcz narażając na śmiertelne ryzyko, to Pace wierzył w projekt do końca. Odrzucił nawet propozycję Ferrari - tego samego Ferrari, które wkrótce zdobyło tytuł mistrza świata z Nikim Laudą. Wolał zostać u Surteesa, by nie sprawić wrażenia, że zdradza swój zespół, co dla niego byłoby czymś niewyobrażalnym. Dopiero po przejściu do Brabhama kariera “Moco” zaczęła nabierać tempa. Wreszcie dysponował samochodem, który pozwalał mu walczyć o czołowe miejsca i solidne punkty.
Jak piękną klamrą kariery było to jedyne zwycięstwo w Formule 1 - na torze Interlagos, w jego własnym domu, w Sao Paulo. Brazylijczycy zdążyli już przywyknąć do triumfów swoich kierowców w domowym Grand Prix, ponieważ dwie wcześniejsze edycje wygrywał Emerson Fittipaldi. Zwycięstwo w 1975 roku było jednak wyjątkowe - było pierwszym dubletem. Tym razem Emerson dotarł na metę jako drugi, ale z wielką radością przyglądał się, jak jego przyjaciel pierwszy przekroczył linię mety przy eksplozji radości brazylijskich fanów.
Tamten wyścig, mimo że triumfalny, odcisnął się w pamięci Carlosa jako doświadczenie pełne bólu. Tak jak późniejszy, długo wyczekiwany triumf Ayrtona Senny w Brazylii, zwycięstwo to rodziło się w trudach. Kierowca przez całą jazdę zmagał się z dotkliwymi bólami głowy - na tyle intensywnymi, że po przekroczeniu mety padł z wyczerpania w swoim garażu, płacząc jednocześnie z radości i bólu. Był tak zamroczony, że nie wiedział nawet, gdzie się znajduje, a do tego pomylił stopnie podium.
Wkrótce jednak fotografowie uchwycili jeden z najbardziej ikonicznych obrazów w historii brazylijskiego motorsportu - Pace, otoczony laurowym wieńcem, dumnie machający brazylijską flagą. Gdy po zwycięstwie na Interlagos uronił łzy, na trybunach nie brakowało kibiców, którzy płakali razem z nim. Był to dla niego szczególny moment - wygrana na ojczystej ziemi, wśród tłumu entuzjastycznych fanów, z Eldą u boku, która wkrótce miała urodzić ich syna.
Już wtedy planował życie po zakończeniu kariery. Rozglądał się za polami uprawnymi w głąb Brazylii. Nie cieszyło go mieszkanie w wystawnych domach i bywanie na bankietach. Chciał po prostu zostać farmerem, cieszyć się życiem rodzinnym i wychowywać dzieci zgodnie z tradycją, w spokoju od miejskiego zgiełku. Hobbystycznie, wraz ze swoim przyjacielem, Marivaldo Fernandesem, zajmowali się lotnictwem. Spędzali dużo czasu, razem szlifując umiejętności prowadzenia awionetek, czy po prostu latając w roli pasażerów.
Pace był nieustraszony. Często zwracał uwagę swoim odważnym stylem jazdy. Kiedy Jacky Ickx dowiedział się, jak “Moco” pokonuje zakręty Eau Rouge/Raidillon, to nie mógł uwierzyć. - Nie wierzę, że jedziesz tam na pełnym gazie! Czy ty w ogóle wiesz, z jaką prędkością się tam jedzie? - pytał zdziwiony Ickx. Na co Pace odpowiadał z charakterystycznym dla siebie podejściem: - Nie wiem. Wiem tylko, że robię to na piątym biegu i z gazem do dechy. Tym samym przyznawał, że pokonuje sekcję z prędkością 330 km/h i to w czasach, kiedy każda kolizja groziła śmiertelnym wypadkiem.
Mogłoby się wydawać, że takie nastawienie prędzej czy później skończy się najczarniejszym scenariuszem. I tak też się stało. Carlosa spotkała tragedia, lecz nie zginął na torze, ale w wypadku lotniczym, mając zaledwie 32 lata.
Tragiczny finał nadszedł 18 marca 1977 roku. Carlos Pace, jego przyjaciel Marivaldo Fernandes i pilot Carlos Roberto de Oliveira wyruszyli jednosilnikowym samolotem Sertanejo na farmę w Marivaldo, gdzie czekała na nich rodzina. Tamtego dnia pogoda zmieniała się gwałtownie, a deszcz i niska widoczność znacznie utrudniały lot. Gdy samolot leciał już nisko, przymierzając się do awaryjnego lądowania, zahaczył o drzewa na szczycie góry w rejonie Serra da Cantareira. Cała załoga zginęła na miejscu.
Wieść o tragicznej śmierci pogrążyła kraj w żałobie. Zaledwie dwa lata wcześniej w Sao Paulo tysiące ludzi niosły triumfującego Carlosa, a teraz równie liczne tłumy szły za jego trumną. Żegnano go z honorami należnymi bohaterowi. Carlosa pożegnano jak prawdziwą gwiazdę, „gwiazdę prędkości”, jak głosiło epitafium.
Powrót na Interlagos
W czerwcu 2024 roku brazylijski portal Auto&Técnica opublikował wstrząsający reportaż autorstwa Ricardo Caruso, ukazujący dramatyczny stan zdewastowanego grobowca Carlosa. Caruso, który pamiętał sukcesy „Moco” i uczestniczył w jego pogrzebie, okazjonalnie odwiedzał miejsce pochówku kierowcy. Tym większy był jego szok, gdy po sygnale od znajomego ponownie udał się na cmentarz.
- Zastanawiam się, co za człowiek włamałby się na cmentarz, zbezcześcił groby i zbezcześcił szczątki bez jakichkolwiek skrupułów. Wybaczcie za wyrażenie, ale ktoś musi być naprawdę bezduszny, żeby to zrobić - komentował Caruso. W reportażu przytoczył również widok smutnego oblicza Chrystusa na suficie zdewastowanego grobowca, zdającego się z żalem patrzeć na ślady wandalizmu.
Podczas zwiedzania ruin Caruso wypytywał pracownika cmentarza o szczegóły zniszczeń. Jednym z bardziej szokujących były otwory w ścianach kaplicy, na wysokości krypt, gdzie spoczywały trumny. - Złodzieje wydrążyli dziury po bokach krypt, by uzyskać dostęp do czaszek i przeszukiwać je w poszukiwaniu złotych zębów - opowiadał pracownik. Zbezczeszczono również brazylijską flagę, która pokrywała trumnę - została wyrzucona i zdeptana.
- Wyszedłem stamtąd smutny i zażenowany, po raz kolejny rozczarowany i przerażony tym, do czego człowiek potrafi się posunąć… o ile w ogóle można tak nazwać sprawców - wspominał Caruso.
Wkrótce po tej wizycie, za jego inicjatywą oraz Paulo Figueiredo, prezydenta krajowego związku motorowego, rozpoczęto działania ratunkowe. Wśród rozważanych opcji znalazło się przeniesienie szczątków Pace’a na honorowy cmentarz, jednak zdecydowano się na wyjątkowe rozwiązanie. Po raz pierwszy w historii kierowca Formuły 1 miał spocząć na torze, który nosi jego imię. Carlos Pace miał wrócić na Interlagos, które od 1985 roku nosi nazwę Autodromo Carlos Pace.
Cała operacja była niezwykle skomplikowana i wymagała wielu trudnych rozmów z władzami miasta, przeszukiwania akt notarialnych oraz sporządzenia szczegółowej dokumentacji. Wielokrotnie przeprowadzano też wizyty na zniszczonym cmentarzu, aby ocalić wszelkie uszkodzone relikwie.
Uroczysty memoriał odbył się 23 sierpnia 2024 roku. Obecna była rodzina Carlosa - jego żona Elda, dzieci Patricia i Rodrigo z wnukami, a także liczni przedstawiciele świata wyścigów oraz znane osobistości. Po krótkiej ceremonii trumna Carlosa została umieszczona w klasycznym Karmann-Ghia z 1967 roku - samochodzie, którym niegdyś się ścigał. Niewielką trumnę ozdobiono naklejkami symbolizującymi kolejne etapy jego kariery, a za kierownicą zasiadł jego syn, Rodrigo, nosząc kultowy kask ojca z charakterystycznymi żółtymi strzałkami.
Blisko 50 lat po legendarnym zwycięstwie „Moco” ponownie przejechał okrążenie toru Interlagos. Korowód zatrzymał się przy popiersiu Carlosa, gdzie tym razem, na wieczność, spoczął jeden z najwspanialszych brazylijskich kierowców.
I jak głosi wygrawerowana na pomniku dedykacja: - Niech spoczywa w pokoju. W domu, który nosi jego imię.