Kierowcy Ferrari gorzko podsumowali GP Singapuru oraz tegoroczną formę swojego bolidu F1, SF-25. Charles Leclerc i Lewis Hamilton mieli mnóstwo problemów na Marina Bay Street Circuit, przez co w przeciwieństwie do poprzednich lat nie byli w grze o nic wielkiego.

Ferrari kończy GP Singapuru z punktami, ale daleko od walki, na którą liczyli kibice. Charles Leclerc po dobrym starcie długo musiał zmagać się z przegrzewającymi się hamulcami i bardzo wcześnie zaczął stosować technikę odpuszczania gazu na końcach prostych, a Lewis Hamilton doświadczył absolutnej katastrofy, gdy w jego samochodzie przestały działać hamulce. Ostatecznie obaj dojechali do mety, ale są to mało satysfakcjonujące miejsca w drugiej połowie czołowej dziesiątki.

Po wyścigu Leclerc zdradził, że jego problemy zaczęły się już na ósmym okrążeniu. Słynne „li-co” (lift-and-coast), stosowane zresztą przez Scuderię regularnie w tym sezonie, naturalnie ogranicza potencjał maszyny, co wnerwiło Monakijczyka, gdy wyprzedził go Antonelli.

- Nawet nie próbujcie narzekać! Do k***y nędzy, robimy 200 metrów li-co przez cały czas! - krzyknął Charles przez radio.

- Od ósmego okrążenia wszystko sprowadzało się do zarządzania hamulcami - mówił po wyścigu. - Na takim torze każdy musi w pewnym stopniu to robić, ale my mieliśmy zdecydowanie najtrudniej. To sprawiło, że cała rywalizacja stała się ekstremalnie wymagająca. Przez kilka pierwszych okrążeń było dobrze, a potem… wszystko stało się bardzo trudne.

Leclerc nie krył frustracji także wobec szerszego obrazu sezonu, podsumowując go w dobitny sposób.

- Nie mamy samochodu na walkę z chłopakami z przodu. McLaren od początku roku utrzymuje nad nami przewagę, Red Bull zrobił krok naprzód od Monzy i zrównał się z nimi, a Mercedes teraz jest na tym samym poziomie. A my… jesteśmy za nimi. To nie jest łatwe, bo chcemy walczyć o lepsze pozycje, ale w tej chwili czujemy się za kierownicą jak pasażerowie i nie możemy wyciągnąć z auta nic więcej.

- Nie planujemy żadnych poprawek. Nie będzie niczego wyjątkowego. Taki obraz sytuacji pozostanie z nami do końca sezonu.

Brak progresu może wywoływać dodatkowe napięcie w Maranello, szczególnie w obliczu plotek o tym, że Leclerc powoli ogląda się za innymi ekipami. Jedno z pytań, które dostał, dotyczyło zresztą tego, jak wpływa to na jego motywację.

- Nie powiedziałbym, że to ten najtrudniejszy sezon, chociaż każdy, w którym nie walczysz o zwycięstwa, jest trudny. Po zeszłym roku, gdy byliśmy w grze o mistrzostwo konstruktorów, przyjeżdżasz z dużymi oczekiwaniami i nagle musisz je obniżyć, a potem w ogóle nie widzisz progresu. Nie jest łatwo.

- To zabiera mnóstwo energii, ale mnie to nie demotywuje. Wręcz przeciwnie - motywuje, żeby spróbować odwrócić sytuację. Choć po takim wyścigu, gdzie nie walczysz nawet o podium, samopoczucie nie jest dobre.

Lewis Hamilton wtórował zespołowemu koledze w surowej ocenie, lecz pozostał przy tym dużo większym dyplomatą, zwracając uwagę na ogromny wysiłek całej ekipy.

- Chłopaki dają z siebie absolutnie wszystko podczas każdego weekendu. Współczuję każdemu, od działu marketingu, przez katering, aż po ludzi w garażu i inżynierów, ale... nasz samochód po prostu nie jest na poziomie tych z przodu. Oni przywieźli poprawki, a my nie możemy im dorównać. Podczas jazdy jesteśmy na krawędzi, starając się być jak najbliżej - powiedział Brytyjczyk dla Viaplay.

Siedmiokrotny mistrz świata przyznał też, że patrząc na kalendarz, trudno wskazać tor, który nagle miałby odmienić układ sił.

- Nie wiem, gdzie będzie lepiej. Mamy ograniczenia, a inni są z przodu. Nawet nie wiem, jakie weekendy nam zostały. Wiem, że będzie Austin, Meksyk... To będzie kwestia kwalifikacji. Musimy wyciągnąć 105% z tego auta, aby pokonać rywali. To będzie naprawdę trudne.