Po testach i Grand Prix Bahrajnu z ust przedstawicieli Mercedesa i Astona Martina padło kilka słów na temat zmian, które ponoć miały na celu im zaszkodzić. To dobra okazja do wspomnienia poprzedniej większej modyfikacji przepisów, która idealnie wpasowała się w cele właśnie... Mercedesa, prawdopodobnie chroniąc go przed przerwaniem mistrzowskiej passy.
Zmiany regulacji są może nie codziennością, ale czymś całkowicie normalnym w Formule 1. Nie wprowadza się ich z powodu czyjegoś widzimisię. Zazwyczaj są podyktowane kilkoma celami serii. Nie zawsze są one realizowane, czego najlepszym przykładem jest poprawa widowiska, o której słyszymy od wielu lat. Zresztą można się kłócić, czy jest to cel, czy tylko pięknie brzmiący argument, do czego jeszcze przejdziemy.
W zmianach swoje cele lub nadzieje pokładać mogą również zespoły - w końcu to świetna szansa na nowy start i nadrobienie strat do rywali. Oczywiście mogą one być także groźne dla ekip, bo te, które nie trafią na starcie z koncepcją, będą miały początkowo spore problemy i być może do końca obecnych przepisów będą z tyłu.
Status quo, no prawie
Sezon 2021 miał być w dużej części kopiuj-wklej z sezonu 2020. Niektóre zespoły nie chciały nawet nazywać nowego auta w pełnoprawny sposób i wolały dołożyć literkę B lub M, bo to przecież ten słynny carryover. Wyszło inaczej, być może trochę przypadkowo, ale dla widowiska na plus, za co neutralni kibice powinni bić pokłony tym, którzy są za to odpowiedzialni. Bić, ale ze złości w stoły, mogą za to fani - tacy raczej hardcore'owi - Mercedesa lub jego szef i pracownicy, którzy znaleźli się w trudniejszej sytuacji i ewidentnie czują się pokrzywdzeni przez nowe przepisy.
Wypowiedzi mistrzów zdają się sugerować, jakby celem zmian na tegoroczną kampanię było bezpośrednie uderzenie w nich. W Formule 1 nie ma głupich ludzi - chociaż ktoś za tyle lat dawania się ograć Mercedesowi i łykania bajek Toto o smokach wszystkich kolorów jest odpowiedzialny, ale to taki tam szczegół - i można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że jeśli trzeba było spowolnić samochody, a jedno z rozwiązań mogło zaszkodzić ekipie, która kolejny raz zabiła walkę, to wprowadzenie go zapewne było serii na rękę.
Jasna sprawa, że to mógł być zbieg okoliczności, ale nie musiał, bo wielokrotnie już robiono coś, co przełamywało nudę w sporcie. Ofiarą wtedy musiała być ekipa dominująca, bo to ona wygrywała, więc była tą złą. Teraz zły jest Mercedes, wcześniej był Red Bull, jeszcze wcześniej Ferrari, bo taki Brawn, McLaren czy Renault nie zdążyły się aż tak nawygrywać.
Zarzuty czy przeczucia mistrzów są więc uzasadnione, nawet jeśli to zwykłe gadanie, do jakiego nas przyzwyczaili - ktoś mógł mieć dobry powód (zresztą nie tylko taki, patrząc na to, komu i jak gruba afera uszła na sucho w 2020 roku). Ale czy faktycznie było to podyktowane chęcią przerwania dominacji? Tego po prostu nie wiadomo, choć w tym tekście istotne nie są przyczyny, tylko to jak Srebrni radzili sobie z takimi próbami w przeszłości, szczególnie ostatnim razem, przed 2019 rokiem. Ale po kolei.
Sztuka zakładania się
Byłoby to bardzo nietypowe, gdyby Mercedes nagle dał się ograć na zmianie zasad. Można się irytować, gdy ktoś łyka bajki Toto, ale to one pomogły mu utrzymać zespół na szczycie przez tyle lat. Ekipę z Brackley, nawet jeszcze bez Wolffa, cechowało rozgrywanie zmian na swoją korzyść, wciąganie rywali w swoją grę, w której z automatu to ona miała mieć przewagę. Przykłady? Proszę bardzo.
Mercedes zaczął dominować, bo wciągnął F1 w erę hybrydową. Okej, po drodze poparło go kilku naiwniaków, którzy myśleli, że zrobią dobre silniki i technologia będzie drogowa, ale nie wpadli na to, iż Srebrni już wtedy wiedzieli, że zrobią znakomite silniki. Taka subtelna różnica. Nie mam pojęcia, jak przepychano zmiany od środka, ale wygląda to tak, jakby ekipa z Brackley chciała się z kimś założyć, tworząc pozornie równy zakład, ale będąc pewnym, że go wygra. Tylko ktoś taki nigdy nie przegrywa zakładów, co jest sztuką.
Ile razy Mercedes przegrał w erze hybrydowej? No właśnie. Przewaga z jednostek napędowych pozwoliła mu utrzymać się na topie przez sezony 2014-2016 i to konkretnie - co by się nie działo, tytuły były pewne, niepodważalne.
Następnie przyszły zmiany na sezon 2017. Mistrzom nie udało się ich powstrzymać, chociaż próbowali, argumentując to oczywiście dobrem sportu, oczywiście własnego sportu, czyli przenoszeniem trofeów z torów do gabloty na czas (są w tym całkiem nieźli, gdyby ktoś pytał). Uzasadniano to wtedy stabilizacją, która w końcu miałaby doprowadzić do wyrównania osiągów. Romantyczne, co? To świetny przykład kupowania czasu, politycznej gierki, która ma zapewnić utrzymanie dominacji, nieprzerwanie jej.
Ktoś może mówić, że to takie tanie i w ogóle, kto by się na to nabrał. Ta jedna gierka nie zapewniła tego, ale takich skutecznych przez lata było wiele. Zapytam raz jeszcze, ile tytułów z rzędu wygrał Mercedes? Raz, dwa, pięć, siedem. Ktoś się - jak widać - nabierał. W tych gadkach nigdy nie było przypadku.
Zresztą podobnych nie trzeba daleko szukać - w 2020 roku Toto Wolff mówiąc o sprawie różowego Mercedesa, której był uczestnikiem, potrafił ustawić się w pozycji przypadkowego pana z siłowni, który spieszył się powiedzieć, że to jakiś bullshit i tak przy okazji to ten Red Bull czy Ferrari jest faworytem. Geniusz. Serio. Nie czepiam się jego, bo robi to po coś i robi to kosmicznie skutecznie.
Czepiam się tych, których tak ogrywa.
Diwa vs Gina
Gadki gadkami, ale co działo się w sezonie 2017? Był on bardzo ciekawym początkiem historii, której finału... nigdy nie ujrzeliśmy, o czym później. Rozpoczął erę większych, znacznie szybszych aut. Ze wszystkich zespołów najlepszą koncepcję i także bolid przygotowało wtedy Ferrari - miał on szersze okno pracy, był lepszy w wolnych sekcjach, ustawiało się go łatwiej niezależnie od toru i miał też większy potencjał rozwojowy.
Mercedes nie popisał się wtedy aż tak, jak oczekiwano - co prawda nadal był to Mercedes, czyli samochód bardzo mocny, który miał przewagę silnika i wygrał tytuł, ale długoterminowo zdawał się mieć wyraźniejsze oznaki słabości, może nawet potencjalnej przegranej.
Do dziś toczą się dyskusję na temat tego, kiedy Ferrari miało największą szansę na tytuł. Gdyby nie Baku, gdyby nie Singapur, gdyby nie Malezja, Japonia... Jasne jest, iż Włosi w 2017 roku na pewno ten tytuł wygrać mogli, a przynajmniej byli w stanie i nawet powinni walczyć o niego dużo dłużej. Można trochę pogdybać i wyliczyć, ile zwycięstw komu łatwo uciekło. W przypadku Vettela spokojnie było to ze 4-5 triumfów.
Moim zdaniem Mercedes ogólnie i tak był faworytem głównie dlatego, że kapryśną i humorzastą diwę ratował tryb kwalifikacyjny. Według wyliczeń Marka Hughesa party mode dawał nawet 0,35 sekundy przewagi, chociaż strata SF70H w Q3 średnio wynosiła jedynie 0,2 sekundy - co też mówi, jak mocne auto zrobili Czerwoni. Gina, cechująca się znacznie łagodniejszym charakterem, na imprezowym parkiecie gorzej przebierała kołami, chociaż walkę przegrała nie tylko przez to - jej zespół i kierowca byli także słabsi, a pozycja na torze, utracona w czasówce, robiła robotę rywalom.
Rewanż
W 2018 roku sytuacja wyglądała jeszcze ciekawiej. Włosi zaczynali odsłaniać piękną kratę na brzuchu, a Niemców i Brytyjczyków zaczynało podlewać wodą. Ferrari rozpoczęło sezon bardzo mocno, chociaż był to taki czas, gdy najszybsze auto lub teoretyczny faworyt nie wygrywał wyścigu - wystarczy spojrzeć na przebieg pierwszych rund.
Mercedes premierowy triumf odniósł dopiero w Azerbejdżanie, ale nawet tam na P1 był Lewis Hamilton, który - patrząc na całe GP i jego przebieg - był dopiero którymś z kolei kandydatem do zwycięstwa. Nie odbieram nikomu zasług, to tylko pokazuje, że działo się i wygrana, szczególnie wygrana Mercedesa, nie była sprawą oczywistą.
Podobnie jak w przypadku sezonu 2017 tu także trwają spory o to, czy Ferrari z wyraźnie poprawionym silnikiem i autem nie miało jeszcze większej szansy na upragnione mistrzostwo. Również spokojnie można wskazać na 3-4 utracone zwycięstwa w tamtej kampanii, a nawet jak nie zwycięstwa, to i tak furę punktów. Moje zdanie jest tu jednak podobne - faktycznie, szansa była większa, ale nadal, patrząc całościowo, nie uważałbym ich i nie uważałem za faworyta. Może błędnie, bo długo wielu deficytów po stronie osiągów nie mieli. Tracili za to inaczej.
Oprócz pamiętnego Hockenheim za 50 punktów, parodii zarządzania na Monzy (czemu Mattia nie wyciąga tego, gdy ludzie tęsknią za Maurizio?), kilku pechowych strat jak Chiny, a nawet zmian pogody i jednocześnie układu sił np. na Węgrzech, dużą różnicę na korzyść Srebrnych zrobił rozwój w drugiej fazie sezonu. Mistrzowie trafili czyściutką trójeczkę otworami w felgach, czyli genialnym rozwiązaniem z pogranicza zasad, które pomagało uporać się z blisteringiem, a wicemistrzowie stworzyli podłogę, która miała tyle wspólnego z celem co rzuty Paula George'a w Game 7 z Denver Nuggets.
Skończyło się jak zwykle, czyli tytułem Mercedesa, ale kilka miesięcy wcześniej to nie było takie pewne. Szczególnie wiosną wyglądało na to, iż tendencja jest taka, że to pretendenci zyskiwali. Pojawiły się nawet głosy, że mistrzowie doszli już do ściany ze swoją koncepcją i...
Sztuka nieprzegrywania i wyprzedzania
I wtedy rozegrali zmiany na swoją korzyść. Na początku sezonu 2018 pojawiła się wizja uproszczenia przednich skrzydeł, która miała - uwaga, nie oplujcie się ze śmiechu - poprawić wyprzedzanie. Wprowadzono ją dość szybko, rach ciach, czemu nie, przecież warto spróbować, bo co może pójść źle. Cóż, niektórzy przeczuwali, co się święciło.
Helmut Marko krzyczał wtedy nie tylko na któregoś ze swoich juniorów przez telefon o 7:55, ale też do mediów, że to samolubny Mercedes przepchał ogólnie nieprzemyślane i niesprawdzone zmiany, by dostać darmową możliwość stworzenia nowego projektu. Chodziło o to, że modyfikacja przednich skrzydeł wymagała tak naprawdę przeprojektowania całej koncepcji aero, zrobienia nowego auta, co faktycznie pozwalało Srebrnym pożegnać się z kapryśnym bolidem i spróbować zbudować taki, który będzie bardziej posłuszny. Jeśli ktoś myśli lub wtedy myślał, że w Mercedesie dwa razy zrobią coś źle czy niedoskonale, to współczuję.
Skąd mocne słowa Austriaka (w sumie Christian Horner też wtedy jechał równo) w stronę ekipy z Brackley? Bo to ona była narażona na przerwanie passy mistrzostw i ewidentnie uciekała spod topora. Ale czy oczywiste nie jest, że każdy, kto wychodzi na boisko, do ringu, wyjeżdża na tor, musi liczyć się z porażką? Jest. Jednak tylko głupi utrudniałby sobie życie. Skoro inny głupi rzucił koło ratunkowe, to równie niemądry by z niego nie skorzystał. Akurat tak się składa, że Toto Wolff jest całkiem ogarniętym gościem, dla niektórych spokojnie geniuszem. Koło naturalnie chwycił.
Tenże geniusz nagle mógł zagłosować za rozwiązaniem, które pozwoliłoby jego zespołowi, najlepszemu zespołowi w historii, zacząć od nowa. Rozumiecie to? Nowe rozdanie dla kogoś, kto leje was od lat, leje wszystkich jak nikt inny, ale teraz ma problemy i może lać nie będzie. A tu nagle kładzie się przed nim szansę, by naprawić błąd. Oddalić bardzo realne zagrożenie. Dać rywalom się pomylić lub nie dać im ponownie się popisać. Red Bull od razu wiedział, co knują, więc nie chciał do tego dopuścić. A kto chciał?
Sztuka przegrywania i niewyprzedzania
To przecież logiczne i oczywiste, że na pewno nie zespół, który był blisko przerwania dominacji Mercedesa. Prawda? No nie, gdzie, przecież to byłoby za proste i nie byłoby się z czego śmiać. Za zmianami zagłosowały Mercedes, ówczesne Force India, Williams (też dużo na tym ugrali, pogratulować!), ówczesny Sauber i Ferrari. Tak. Ferrari. Niby są w tym temacie sprzeczne informacje, ale późniejsze, tak jak i wypowiedzi, sugerują, iż właśnie tak się stało. Ta ekipa, która była na najlepszej drodze do przynajmniej zaciętej walki o mistrzostwo, przyczyniła się do tego, że go nie wygrała.
Okej, jest to tylko przypuszczenie - przecież w Maranello mogliby mieć jeszcze szybsze auto w 2019 roku, a i tak po jeszcze lepszym sezonie nie wygrać tytułu. To finału tej historii nigdy nie poznaliśmy, ale patrząc na to, ile dawał im niesławny silnik, fanatyk przepisów, pół mieszkania zawalone dyrektywami, mogliby nie tyle walczyć zacięcie (to minimum, które obstawiam w moim gdybaniu), a naprawdę łatwo przerwać dominację Mercedesa, który nadal kłóciłby się ze swoją diwą tu i tam.
Swoją drogą, ciekawe jak wtedy potoczyłyby się losy tajnej ugody, bo jednak roszczenia o tytuł to trochę co innego niż roszczenia o 2. miejsce.
Nie o sztuce przegrywania jednak powinna być mowa, a znów o unikaniu tego. Patrząc na przeczucia Red Bulla, faktyczny przebieg zdarzeń oraz ten przypuszczalny bez zmian, Mercedes wiosną 2018 roku wykonał arcymistrzowski ruch. Tym razem nie owinął sobie F1 wokół palca, ale nie było takiej opcji. Wystarczyło, że jako najlepszy zespół przekonał część stawki, że hej, to może zaczniemy od nowa? Startujemy od zera, równe szanse, może wam się uda. My to w sumie robimy z dobroci serca, bo i tak wygrywamy po walce, a teraz może zrobimy gorsze auto i przegramy, a nawet jak nie, to przecież te proste skrzydła to zrobią tyle wyprzedzania, że tyle to nie ma przez cały sezon Formuły 2.
Śmieszne? No śmieszne, bo ktoś to łyknął. Skończyło się tak, że sezon 2019 - mimo trudnych testów - Mercedes rozpoczął od pięciu z rzędu 1-2 na mecie, a przegrał dopiero w Austrii, w 9. rundzie.
Tylko przypomnę, że w 2020 roku, czyli po rozwinięciu tak mocnego W10, gdy Lewis Hamilton wjechał na metę 4. wyścigu mistrzostw na trzech kołach, niektóre portale pisały o tym, jak to ekipa mogła już uniknąć momentu w stylu Monzy 1988 (tam dominujący McLaren przegrał jedyny wyścig w sezonie). Wtedy naprawdę myślano, że W11 jest tak mocny, że wygra wszystko. Był w stanie, jasne, ale skończyło się inaczej, czyli kilkoma przegranymi kwalifikacjami i wyścigami.
Ważne jest jednak, iż to ten świeży start, przegłosowany wiosną 2018 roku, pozwolił zrobić to, co stało się w 2019 i 2020 roku. Genialne, gratuluję. A to wyprzedzanie i skrzydła, to co? No skrzydła ładne były, takie prostsze, fajne, bez tych skomplikowanych tych, no, jak one tam mają... To kiedy ta rewolucja, panie Ross?
Żniwa zmian
Tutaj to przydługie historyczne kółko, pełne nieśmiesznych żartów prowadzącego, się zamyka. Swoją drogą, bazę do tego tekstu przygotowałem w sierpniu 2020 roku, przypominając sobie, że wiosną 2018 moją pierwszą reakcją na zmiany był bullshit, bo Ferrari faktycznie było faworytem. Żeby jeszcze te siłownie były otwarte...
W zeszłym roku, nie mając pojęcia, co zmieni się później i co przyniesie start sezonu 2021, z góry założyłbym, że Mercedes zagwarantował sobie tak 3 dodatkowe tytuły. Dziś wygląda to inaczej - wygrali pierwszy wyścig i oczywiście nie wolno ich skreślać, ale gwarancji łatwego mistrzostwa nie ma. Ba, zapowiada nam się niesamowita walka i to przy Srebrnych w pozycji, w której nigdy nie byli.
Tak naprawdę tytuł tego tekstu jest trochę prowokacyjny. Oczywiste jest, że nie wiem, czy Mercedes zginie od zmian na ten rok. Obstawianie przeciwko nim jakoś tak też mi nie pasuje. Niby byłem w tym gronie, które poważniej podeszło do ich problemów z testów, doceniło Red Bulla, ale to jednak tacy mistrzowie, że to po prostu trudne.
Z całą pewnością obstawić mogę jednak, że Mercedes od zmian kiedyś w końcu zginie, bo generalnie tak kończyły się dominacje w Formule 1. Jeśli nie teraz, najbliższa okazja już za rok. Jest za daleko, by w to wierzyć lub nie, coś zakładać, oczywiście oprócz tego, że to Mercedes, który mocny i tak będzie. Nie cierpię gadania, że zobaczymy, ale tak niestety powiedzieć trzeba. A kiedyś jakieś zmiany powinny im w końcu przeszkodzić.
Jeśli jednak nie zginą, to śmiało, wytknijcie mi to jesienią 2063 roku, gdy zdobędą jubileuszowy, 50. tytuł z rzędu.