W marcu Lance Stroll zaczął swój szósty sezon w Formule 1. Kanadyjczyk do tej pory był traktowany jako kierowca nijaki. Każdy wiedział, że tkwi w nim potencjał i ma przebłyski, ale jego chimeryczność nigdy nie pozwalała mu wybić się ponad przeciętność, w której nie tylko wykopał własny dołek, ale również zaczął skrobać własne epitafium.
Po tych pięciu latach w cieniu zaczął w końcu być jakiś, ale sposób, w który chce być jakiś, najbardziej pasuje do powiedzenia: jeśli nie potrafisz mnie znieść, kiedy jestem najgorszy, nie zasługujesz na mnie, gdy jestem najlepszy. Cóż, problem w tym, że Stroll od pewnego czasu pokazuje wyłącznie swoją gorszą stronę, a ta faktycznie jest trudna do zniesienia.
Niestety nie przejawia się ona słabą dyspozycją pod względem wyników, ale i zachowaniem na torze, które przypomina średnio rozgarniętego gracza F1 na klawiaturze, który po przejechaniu 5 okrążeń w próbie czasowej rzucił się do jazdy online w Monako. Zamiast dojrzewać i podejmować mądrzejsze decyzje, Kanadyjczyk przyciąga coraz więcej dziwnych wydarzeń, wciąż popełnia te same błędy i bardziej przypomina przeskakującego z F2 debiutanta aniżeli zawodnika z wieloletnim doświadczeniem w królowej motorsportu.
Lusterka to lawa
Co prawda awersja do lusterek nie jest u Strolla czymś, co dopiero się pojawiło, ale w ostatnich tygodniach problem się uwypuklił i nabrał jeszcze większych rozmiarów. Już w poprzednich latach kierowca Astona Martina traktował jak powietrze Verstappena w Portugalii, Kwiata w Bahrajnie, Vettela w Rosji czy Tsunodę w Brazylii.
Do skromnego dorobku dołożył incydent z Albonem w Arabii - chociaż za tę kolizję dużą część winy ponosi Alex - i skasowanie Nicholasa Latifiego w trakcie okrążenia chłodzącego w Australii. Sześć podobnych kontaktów na przestrzeni półtora roku, z których Stroll nie wyciągnął żadnych lekcji na przyszłość.
Jest to kolejna cecha, która odróżnia go od najlepszych kierowców w stawce. Czasem można odnieść wrażenie, że wyprzedzając ciężarówkę na autostradzie, Lance zapomniałby, że jest po jego prawej stronie i w połowie manewru by po prostu w nią skręcił. A potem powtórzył to jeszcze trzy razy.
Oprócz tego Stroll w Australii zgarnął już trzy punkty karne za kolizję z Latifim i falowanie na prostej, co daje mu 8 takich oczek na koncie. Mało tego, Kanadyjczyk miał dużo szczęścia w przypadku interpretacji sędziów odnośnie do wypchnięcia Valtteriego Bottasa w T3, bo i tam jego manewr był przynajmniej na pograniczu przepisów, a brak reakcji oficjeli pozostawił kontrowersje.
Jaki bolid, taki kierowca
Pewnie nikt nie byłby tak surowy wobec wybryków zawodnika Astona Martina, gdyby broniły go wyniki i tempo, ale że ani to, ani to prawie nie istnieje, to grillowania po kanadyjsku wciąż dalszy. Spadek formy Strolla w tym sezonie jest ogromny, podobnie jak portfel jego taty zjazd tegorocznej maszyny, którą dysponuje.
AMR22 obecnie wygląda na najgorszą bądź ex aequo z Williamsem najsłabszą konstrukcję w stawce, a Lance w przeciwieństwie do Albona postanowił dostosować się poziomem do możliwości bolidu. Bahrajn? Porażka w kwalifikacjach z Hulkenbergiem. Arabia Saudyjska? Bezbarwny wyścig zakończony z kolizją z Albonem. Australia? Jeden z najgorszych weekendów w karierze, po których Stroll pozostawił absmak przez swoją postawę na torze.
Lance pogrąża się w beznadziei Astona Martina, a jego ostatnie popisy dają sygnał, że to pora, aby faktycznie wymieniać go jednym tchem z najsłabszymi kierowcami w stawce. To już szósty rok, gdy Stroll uczy się pływać i o ile w pewnym momencie zaczął samodzielnie utrzymywać się na wodzie, tak nie tylko nadal nie pływa, ale zaczął się podtapiać, a na wodzie trzyma go tylko lina rzucona przez ojca.
Liczne wybryki, wsparcie finansowe taty i słaba dyspozycja sprawiają, że Kanadyjczyk staje się w moich oczach kierowcą rekreacyjnym. Raz pojedzie świetnie, dwa razy zapomnę, że ktoś taki był na torze, a kolejne dwa razy zrobi coś tak nierozważnego, że można się pukać w głowę i pytać, czy to, aby na pewno kierowca Formuły 1. Mało kto zapłakałby nad brakiem Strolla w stawce, a może nawet samej F1 wyszłoby to na lepsze, bo same struktury Astona Martina stałyby się nieco zdrowsze, a miejsce kierowcy rekreacyjnego zająłby lepszy.
Żeby dodać łyżeczkę miodu do beczki dziegciu - Stroll naprawdę bywa kierowcą. Tylko no właśnie, bywa, a nie jest. Ma przebłyski na najwyższym poziomie, w zeszłym sezonie w formie pokonywał Vettela i zgarniał wysokie punkty średnią maszyną, ale nigdy nie potrafił tego przekuć na dłuższą serię. A to znikał z radaru, a to sam sobie nie pomagał i się gdzieś rozbijał lub obracał.
Lance jest chimeryczny, nie uczy się na błędach i sprawia wrażenie gościa, któremu się po prostu nie chce. To, czy pojedzie w dany weekend, czy nie, jest mu absolutnie obojętne. Niestety każdy kolejny wyścig daje coraz mniej nadziei na to, że z tej mąki wyjdzie dobry i świeży chleb.
W tej chwili Strollowi bliżej jest do jednego z najbardziej zmarnowanych talentów ubiegłej dekady w Formule 1 aniżeli kogoś, kto odchodząc z królowej motorsportu pozostawi po sobie coś więcej.