Wbrew opinii wielu kibiców, postać Lawrenca Strolla nie tylko idealnie wpisuje się w świat Formuły 1, ale jest również dla niego zbawieniem w ciężkich czasach kryzysu gospodarczego.

Łowca marek

Lawrence Stroll, a właściwie Lawrence Sheldon Strulovitch, urodził się w Montrealu w rodzinie o żydowskich korzeniach. Dom nie należał do najbiedniejszych, ale Stroll zamiast ryby dostał wędkę. Wzorem swojego ojca, rozpoczął działalność w branży odzieżowej.  

Po kilkunastu latach i zarobieniu odpowiedniej gotówki, Stroll osiągnął perfekcję w przekształcaniu mało znanych lub podupadłych marek w globalnych potentatów. Pod koniec lat osiemdziesiątych został wyłącznym dystrybutorem ubrań Ralph Lauren oraz Pierre Cardin, a sprytną polityką marketingową, cenową i wizerunkową spowodował, że Kanadyjczycy i Amerykanie uznali, że warto płacić fortunę za ubrania z metką tych firm.

W latach 90-tych rozpoznał potencjał gospodarczy Dalekiego Wschodu, łącząc siły z partnerem biznesowym z Hongkongu i zakładając Sportswear Holdings Pvt. Ltd. Nowa firma zainwestowała w praktycznie nieznaną wówczas markę Tommy Hilfiger. Znów działania Strolla polegały na promowaniu jej tak, aby każdy, kto słyszy tę nazwę, kojarzył ją z prestiżem i jakością. Skutecznie - dziś firma warta jest około 1,8 miliarda dolarów, a jednym z jej ambasadorów jest sam Lewis Hamilton.

Stroll stał się jednym z najbogatszych ludzi nie tylko w Kanadzie, ale na całym świecie. Forbes jego majątek oszacował na 2,7 miliarda dolarów i wskazał na wzrostową tendencję. Wchodząc do F1, Lawrence Stroll nie musiał więc nikomu niczego udowadniać.

Człowiek z pasją

Jak każdy szanujący się miliarder, Stroll ma słabostki do kosztownych gadżetów. Kilka lat temu za 55 milionów dolarów wykupił całe piętro w budynku miliarderów – nowojorskim wieżowcu One57, gdzie odpoczywa po rejsach na wartym 200 milionów dolarów, 100-metrowym jachcie „Faith” lub lotach prywatnym odrzutowcem.  

Strollowi daleko jednak do stylu bezdusznych i pozbawionych gustu miliarderów rodem z byłego ZSRR. Lawrence to człowiek z pasją. I nie jest nią hodowla egzotycznych zwierząt czy gromadzenie własnych portretów. Kanadyjczyk uwielbia motoryzację i to taką przez duże M. Kilka lat temu kupił w Quebecu tor wyścigowy i zgromadził imponującą kolekcję 30 starych modeli Ferrari. Za jeden z nich, Ferrari 275 GTB N.A.R.T. Spider, rocznik 1967, zapłacił prawie 28 milionów dolarów.

Chaos jest drabiną

Takich słów używa Petyr Baelish, jeden z bohaterów słynnej sagi „Gra o tron”, zauważając, że gdy wokół wszystko się wali, podejmując odpowiednie kroki można sprytnie przekuć to w swój sukces. Działania Strolla wokół wejścia Astona Martina do Formuły 1 zdają się wpisywać w ramy tej filozofii.

Od czasu debiutu legendarnej marki na światowej giełdzie w 2018 roku, jej wartość stopniowo spadała. Spowodowane było to brakiem klarownej strategii na rozwój oraz deficytem środków finansowych. Firma zamknęła zeszły rok ze stratą około 100 milionów dolarów. Dla przetrwania koniecznie stało się poszukiwanie wiarygodnych inwestorów, wśród których najpoważniejszym był chiński potentat Geely - właściciel marek Lotusa i Volvo. Do finalizacji transakcji jednak nie doszło.

Na tym etapie pojawił się Lawrence Stroll, który sprytnie wykorzystując problemy finansowe Astona i fiasko rozmów z Chińczykami, przedstawił ofertę nie do odrzucenia. W zamian za inwestycję około 500 milionów dolarów, wykupił w 2019 roku około 17% udziałów spółki i prawo do używania legendarnego brandu w swoim zespole w Formule 1. Brytyjska firma uzyskała niezbędny zastrzyk finansowy, pozwalający jej przetrwać i utrzymać płynność, a Stroll nabył prawa do niezwykle silnej marki i jej ekspozycji marketingowej.

Nadszedł rok 2020 i świat pogrąża się kryzysie gospodarczym na skutek wystąpienia pandemii. Sytuacja szczególnie dotyka marki produkujące dobra luksusowe, do jakich z całą pewnością należy Aston Martin. Zapotrzebowanie upadających firm na poważnych inwestorów wzrasta i są one skłonne do większych ustępstw wobec nich.

Podczas gdy większość inwestorów podąża za dominującym trendem, czyli kupuje akcje gdy zwyżkują i sprzedaje, gdy tracą na wartości, Stroll podejmuje ryzyko i inwestuje w Astona Martina, gdy leje się krew, licząc, że gdy rynkowa rana zacznie się goić, kursy marki zaczną piąć się w górę.

Kanadyjczyk zdaje się przekuwać światowy kryzys w swój sukces - powiększa swój udział własnościowy w Astonie do 25% w zamian za inwestycję w markę około 200 milionów dolarów w ciągu najbliższych 4 lat. W ten sposób nie tylko ocalił Astona, ale przede wszystkim jeszcze bardziej uzależnił go od siebie.

Od przyszłego sezonu niezbyt prestiżowy brand Racing Point zmienia się w legendarnego, bondowskiego Astona Martina. Ekipa znana dotąd z osiągania świetnych wyników za stosunkowo niewielkie pieniądze uzyska wejście w świat prestiżowych, globalnych marek z własną, unikalną legendą.

Lawrence Stroll, jako specjalista od budowania marek, z całą pewnością zatroszczy się o sprowadzenie do zespołu poważnych sponsorów, partnerów i kierowców. Patrząc na dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie, ma duże szanse na uczynienie Astona Martina ponownie wielkim. To będzie oczywista korzyść dla Formuły 1.