Charles Leclerc skomentował swój niezbyt udany występ w niedzielnym wyścigu o Grand Prix Kanady.  

Po sobotniej wpadce stajnia z Maranello w bojowych nastrojach przystępowała do głównego dania weekendu, aczkolwiek również i w tym przypadku sprawy obrały niezbyt pozytywny kierunek. 

Problemy w obozie czerwonych zaczęły się na samym początku wyścigu, kiedy w samochodzie Monakijczyka pojawiła się usterka silnika. Według dobrze poinformowanego serwisu Formu1a.uno, opisywana awaria kosztowała go utratę około 80 koni mechanicznych na przestrzeni 15 kółek. Usterkę udało się naprawić w alei, ale straty były już ogromne.

Gdyby tego było mało, podczas jednego z pit stopów Najtwardszy Tifoso otrzymał do swojego bolidu zestaw gładkich opon, co było dość niezrozumiałą decyzją z uwagi na fakt, że nad miejscowy obiekt nadciągały kolejne obfite opady deszczu. Jak się okazało, było to desperackie zagranie, mające na celu odwrócić losy rywalizacji. Gdy okazało się, iż ta misja nie zakończy się powodzeniem, Ferrari postanowiło wycofać Charlesa.

- Zupełnie nie mam pojęcia, co się stało - przyznał Leclerc. - Traciliśmy jakąś sekundę. Czasami było to 0,6, a czasami 1,2 sekundy na okrążenie. Za każdym razem, kiedy dodawałem gazu, nie wiedziałem, czego w ogóle się spodziewać, a przez to prowadzenie było naprawdę trudne. To frustrujące, kiedy na głównej prostej każdy cię wyprzedza. Traciłem w zasadzie wszędzie. Kiedy tylko naciskałem gaz, to notorycznie pojawiał się ten problem.

- Na każdym okrążeniu musiałem zmienić jakieś 10-15 przełączników, żeby spróbować wszystko zresetować i sprawić, aby to jakoś działało. Mimo wszystko uważam, że w pierwszej części wyścigu zrobiliśmy dobrą robotę, a ponieważ jechaliśmy w bardzo mokrych warunkach, to mogliśmy sporo odrabiać w zakrętach. Nadal wierzyłem, że możemy dojechać w punktach, ale kiedy tylko tor przesychał, zaczynałem bardzo mocno tracić. 

- Właściwie najlepiej było na mokrym torze. Warunki półsuche i półmokre były dla nas najgorsze. Musiałem ciągle patrzeć na kierownicę, a przecież była wtedy tylko jedna linia wyścigowa. Jeżeli pomylisz się o dwa, trzy lub pięć centymetrów, to automatycznie wypadasz. Dlatego właśnie było to tak trudne.  

- Zmiana na gładkie opony to było najlepsze, co mogliśmy wtedy zrobić. Wiedziałem już, że raczej nie mamy szans na punkty, więc musieliśmy spróbować czegoś ze slickami. Byłem wtedy bardziej zdenerwowany problemami z silnikiem, a nie wyborem opon, ponieważ jeśli wszystko by zadziałało, to moglibyśmy mimo wszystko walczyć o 9. lub 10. lokatę. Zresztą i tak byliśmy na straconej pozycji, więc to było jedyne wyjście.

Swoim komentarzem podzielił się też szef zespołu, Fred Vasseur, który przyznał, że liczył na przerwanie zmagań.

- Lista problemów była dziś długa - powiedział Francuz. - Może nie na pierwszym, ale już na drugim okrążeniu Charles stracił mnóstwo mocy. Spodziewaliśmy się czerwonej flagi, aby wykonać pełne wyłączenie i włączenie, a potem wrócić do walki, ale niestety ta flaga nigdy nie nadeszła. Mieliśmy ją w Monako, lecz nie tutaj.

- Jest za wcześnie, aby podać powody. Ale nie chodzi o sam silnik, tylko o kontrolowanie go. Musieliśmy go zatrzymać i wykonać restart. To nie był nasz najlepszy pit stop w sezonie.

- Wszystko poszło dziś źle. Mam nadzieję, że wszystkie trudne, gówniane rzeczy w sezonie przypadły już na ten jeden weekend.