Charles Leclerc w wypowiedziach przed GP Holandii zapewnił, że pomimo wcześniejszych wpadek wciąż bez najmniejszej wątpliwości ufa Ferrari.

Dla lidera włoskiego zespołu weekend w Belgii obfitował w wiele wydarzeń, które dziennikarzy zajęły na tyle, że przed wyścigiem na Zandvoort ci wciąż pozostawali przy tematach sprzed tygodnia. Nie ma co jednak ukrywać, że trudno się im dziwić, ponieważ nie zabrakło pecha, grande strategii i zwyczajnie słabego tempa modelu F1-75, który dotychczas spisywał się zdecydowanie lepiej.

Leclerc natomiast, we właściwym sobie stylu, nie zamierzał w żadnej z tych spraw obarczać winą ekipy. Gdyby tylko mógł, to wszystkie grzechy Scuderii przeniósłby na swoje konto, co zresztą uczynił już w zeszłym tygodniu, biorąc odpowiedzialność za przekroczenie limitu prędkości w pit lane, na co nie miał w rzeczywistości żadnego wpływu.

Monakijczyk zapewniał, że żadne komunikaty z zewnątrz krytykujące taktyki składu z Maranello nie wpłyną na jego podejście do zespołu, który na dobrą sprawę odebrał mu jakiekolwiek szanse na tytuł mistrzowski w tym sezonie.

- Mam pełne zaufanie [do decyzji Ferrari]. Musimy zachować to zaufanie. Jest ono wyjątkowo istotne w trudniejszych momentach. Jako zespół jesteśmy zjednoczeni i w pełni im ufam - zapewniał trzeci kierowcy klasyfikacji generalnej tej kampanii.

- Zawsze staramy się usprawnić proces. Ja także nieustannie staram się być lepszym i lepszym. Cokolwiek jest mówione na zewnątrz, staram się nie zwracać na to uwagi. Skupiamy się na sobie, aby stawać się lepszymi.

Leclerc nadal ma zaufanie do Ferrari

W swoich wypowiedziach odniósł się też do decyzji o powalczeniu o najszybsze okrążenie na koniec zawodów, która kosztowała go na finiszu 5. lokatę, ale wcale nie chciał przyznać, że pomysł był zły, a tym bardziej nie miał ochoty zdradzać, jaka byłą jego osobista ocena poczynań ekipy.

- W tamtej konkretnej sytuacji nie było to wezwanie na zwykły pit stop, a kwestia tego, czy próbujemy uzyskać najszybsze okrążenie, czy nie. To specyficzne okoliczności, ale nie to chcę osiągać. Jako zespół chcemy się poprawiać i podejmować właściwe decyzje wspólnie.

Zawodnik z Monte Carlo skomentował również sprawę ze zrywką, która zdemolowała jego wyścig już na samym początku. Stwierdził, że choć nie żywi do nikogo urazy, to powinny być wprowadzone inne rozwiązania tej niemalże nieuniknionej czynności w trakcie ścigania.

- W tej sytuacji było tak, że ktoś prawdopodobnie gubił olej i nie widziałem nic przez swój wizjer, podobnie jak kierowcy jadący przede mną. Pierwsza okazja do zdjęcia zrywek nadarzyła się na tamtej prostej i złożyło się, że jedna z nich skończyła w moim samochodzie. Jako kierowca nie jesteś tego w stanie uniknąć. Nie jestem więc zły na Maxa, ponieważ to nie jego wina, ale powinniśmy rozejrzeć się z rozwiązaniem, które pozwoli na to, żeby zrywki pozostawały w samochodzie.

Co ciekawe, w ISC, czyli Międzynarodowym Kodeksie Sportowym FIA, znajduje się zakaz niepotrzebnego wyrzucania zrywek na tor, o czym mówi artykuł 1.3 rozdziału 3. załącznika L. Kilka lat temu, w sezonie 2016, eksperymentowano nawet z egzekwowaniem tego zapisu, ale m.in. ze względu na różne opinie kierowców i oficjeli zaniechano tej praktyki, choć co roku kilkukrotnie dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji.

- Zrezygnowano z tej zasady, ale nie wiem, dlaczego tak postąpiono - odparł Charles. - Z pewnością były ku temu konkretne powody. Być może są inne rozwiązania tej kwestii.

Leclerc nadal ma zaufanie do Ferrari

Przed kolejnym wyścigiem pojawiła się również kwestia tempa prezentowanego przez bolid Ferrari, które po przerwie wakacyjnej uległo znacznemu pogorszeniu. Sam Leclerc zażartował, że przestał już liczyć stratę punktową do Verstappena, a z jego wypowiedzi nie płynie entuzjazm wskazujący na to, żeby przewaga Holendra miała zacząć topnieć na skutek powrotu niesamowitej prędkości Ferrari z początku sezonu.

Zaprzeczył przy tym, jakoby wpływ na szybkość jego bolidu wpływ miała nowa dyrektywa techniczna dotycząca podłogi, która weszła w życie od weekendu pod Stavelot, a problem ma leżeć w zupełnie innym miejscu.

- Nie sądzę [aby słabe tempo było winą dyrektywy], podobnie jak cały zespół. Zobaczymy i dowiemy się z czasem, ale nie wydaje nam się, żeby to zmiany przepisów wprowadzone na Spa kosztowały nas aż taką utratę osiągów.

- Prawdopodobnie to w większości kwestia ustawień. Nie mamy zupełnej pewności, ale jest kilka rzeczy, które pozwalają nam twierdzić, że właśnie tu wystąpił problem. Potwierdzenie dostaniemy na Monzy, gdzie zobaczymy, czy odzyskamy osiągi w stosunku do Red Bulla - zakończył.