Kevin Magnussen skrytykował sędziów za decyzję w sprawie pokazania mu czarno-pomarańczowej flagi.

Kierowca z Roskilde zaliczył kolejny wyścig do zapomnienia. 29-latka od początku sezonu prześladują przymusowe wizyty w alei. Podczas rundy w Singapurze nie było inaczej.

Po obiecujących kwalifikacjach i niezłym starcie wplątał się on w widowiskową walkę bok w bok z Maxem Verstappenem, która ciągnęła się przez niemalże całe okrążenie. Niestety dla Duńczyka Holender nie tylko wyszedł z niej zwycięsko, ale przy tym pozostawił mu pamiątkę w postaci uszkodzonej lewej lotki przedniego skrzydła.

Odstający element zwrócił uwagę sędziów, którzy uznali go za potencjalnie niebezpieczny i postanowili wymusić na podopiecznym Gunthera Steinera zjazd do alei serwisowej po nowy nos, co przekreśliło szanse K-Maga na jakikolwiek satysfakcjonujący rezultat w szalonym nocnym wyścigu na torze Marina Bay.

On sam, komentując sytuację po zakończeniu zmagań, stwierdził, że zjazd był kompletnie zbędny i w mocnych słowach skrytykował oficjeli za sposób egzekwowania przepisu o czarno-pomarańczowej fladze, którą Kevin oglądać musiał także na Węgrzech i w Kanadzie.

- Nie pamiętam. Nie zauważyłem w ogóle tego kontaktu [z Maxem] - mówił po finiszu na P12. - Tak jak wszyscy, byliśmy blisko przez całe okrążenie, ale nie poczułem tego, że mieliśmy kontakt i nie czułem, żeby z samochodem było coś nie tak.

- Zespół powiedział mi, że to niewielkie uszkodzenie, kwestia lotki. Tłumaczyliśmy to FIA, ale bezskutecznie. To oni układają przepisy i powinni wiedzieć, że ten element nie odpada, więc nie ma obaw dotyczących bezpieczeństwa. Dzisiaj [lotka] nawet nie zwisała. Grubą przesadą było pokazywanie mi czarno-pomarańczowej flagi.

Magnussen skrytykował sędziów za kolejny przymusowy zjazd

- Porozmawiam z nimi i może zrozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Jazda z zadrapanym samochodem musi być dozwolona. To Formuła 1, więc musisz mieć możliwość walki. Co innego, jak skrzydło zwisa i nie chcesz, żeby wpadło pod samochód albo uderzyło innego kierowcę. Ale to jest część skrzydła, która nie odpada.

Jego złość na sędziowski werdykt była tym większa, że szanse Haasa na dobry rezultat w tym wyścigu, nawet pomijając chaos panujący na torze, były naprawdę spore. Mick Schumacher stwierdził nawet, że gdyby mieli trochę szczęścia, mogliby zakończyć dzisiejszą rywalizację na 6. lokacie, ponieważ ich auto „dobrze radzi sobie w deszczowych warunkach”, czego na Marina Bay Circuit VF-22 nie miał okazji zaprezentować.

- Widzieliśmy, jak wielu zawodników miało problemy i jak bardzo szalony był ten wyścig - kontynuował Kevin. - Ja miałem jeden dodatkowy pit stop, który absolutnie nie był potrzebny. To nie tak, że przeszedłem na slicki. Zmieniłem na kolejne przejściówki, których wcale nie potrzebowałem. To zniszczyło mój wyścig.

A gdyby tego było mało, w powyścigowym wywiadzie zdradził on również, że w trakcie tak wymagających fizycznie zawodów, jak te rozgrywane w Singapurze, nie mógł wspomagać się butelką, która z pewnością ułatwiłaby mu jazdę pod osłoną nocy. Co ciekawe, podobne problemy napotkały go w tym miejscu już w 2014 i 2016 roku.

- Nie miałem napoju, znowu. To było trudne - zakończył lakonicznym komentarzem wyraźnie zawiedziony przebiegiem singapurskiego wyścigu Magnussen.