W trakcie dzisiejszych kwalifikacji F1 do GP Las Vegas 2025 okazało się, że Mercedes zaliczył nietypową wpadkę w postaci nieprzesłania odpowiednich dokumentów do FIA. Choć potencjalne konsekwencje mogły być surowe, to ostatecznie ekipie udało się znaleźć dobre wytłumaczenie. Wysoką pozycję na starcie utrzymał też Carlos Sainz.
Stajnia z Brackley została przyłapana na nieprzesłaniu deklaracji z ustawieniami zawieszenia. To obowiązek, który na uczestników narzucają przepisy sportowe. Dokumenty muszą trafić do FIA, zanim samochód pierwszy raz opuści aleję serwisową w czasówce. W ten sposób formalnie bolid wchodzi do tzw. parku zamkniętego, a jego ustawień nie można już zmieniać.
Brak deklaracji ze strony Mercedesa, dotyczący Russella i Antonellego, w teorii mógłby więc zostać uznany za złamanie tych zasad. W takim wypadku obaj kierowcy mogliby otrzymać nawet karę startu z pit lane. To standardowa sankcja za naruszenie reguł parku zamkniętego, aczkolwiek tym razem sprawa zupełnie nie była przesądzona, bo sytuacje jak ta są niezwykle rzadkie.
Konieczne było dochodzenie sędziów, a finalnie stwierdzono, że Mercedes nie zrobił nic złego. Dokumenty zostały wysłane, ale nie dotarły na czas przez problem po stronie oprogramowania. W związku z tym, że deklaracja była gotowa i wysłana w odpowiednim momencie, sędziowie nie nałożyli żadnych kar.
- Chociaż FIA nie otrzymała deklaracji z ustawieniami w określonych ramach czasowych, to zespół był w stanie zadowolić sędziów poprzez pokazanie kopii odpowiednich emaili i udowodnić, że deklarację wysłano do danego departamentu FIA. Ze względu na problem po stronie zabezpieczeń IT email nie został odebrany w wyznaczonym terminie - czytamy w uzasadnieniu.
Niebezpieczny powrót Sainza
Po czasówce pojawił się również znak zapytania przy wysokiej pozycji Carlosa Sainza, który na torze wywalczył sobie 3. miejsce. Hiszpana podejrzewano o niebezpieczny powrót z pobocza, który mógł przeszkodzić Lance'owi Strollowi.
Na nagraniach wygląda to tak, jakby Sainz po prostu wyjechał rywalowi pod koła, gdy ten był w trakcie pokonywania zakrętu. Stroll nie wykorzystał pełnej szerokości toru, a w koszmarnych warunkach taki wyjazd można było jak najbardziej ocenić jako potencjalnie stwarzający zagrożenie.
Aston Martin stanął tu jednak w obronie kierowcy Williamsa i nie robił mu najmniejszych problemów, w związku z czym sędziowie odstąpili od karania.
- Przedstawiciel zespołu wyjaśnił, że powrót Sainza nie sprawił Strollowi żadnych trudności. Zawodnik nie uznał tego manewru za niebezpieczny. W związku z tym, podobnie jak ze słabą widocznością w trudnych warunkach i obecnością żółtych flag, stwierdziliśmy, że nie będziemy podejmować żadnych działań - czytamy w uzasadnieniu.
Alpine dostało grzywnę
Arbitrzy po kwalifikacjach nałożyli za to karę na Alpine, które popełniło proceduralny błąd i nie dokonało tzw. elektronicznego oddania opon z auta Franco Colapinto. Ogumienie fizycznie zostało zwrócone, ale ekipa nie oznaczyła tego w systemie.
Zwykle takie pomyłki kończą się małymi karami finansowymi i tak też było w tym przypadku. Sędziowie sięgnęli po grzywnę o wartości 5 tysięcy euro.

