W sobotni wieczór przedstawiciele Mercedesa wyjawili, że ich obecna sytuacja, delikatnie mówiąc, nie jest kolorowa. Ton ich wypowiedzi wskazywał na to, że coraz lepiej zdają sobie sprawę z tego, co jest problemem, ale nie wiedzą, jak się z tym uporać.
Wideokonferencja z Toto Wolffem rozpoczęła się od pytania na temat gorącej wymiany zdań z Lewisem Hamiltonem, jaką kamery pokazały jeszcze w piątek. Szef szybko uciął spekulacje, jakie wytworzyły się po tamtym zajściu.
- Śmieszne jest to, jak to zinterpretowano. Lewis i ja okazaliśmy naszą wspólną frustrację, ponieważ nie mogliśmy pojechać dobrze na jednym okrążeniu. To był ten sam punkt widzenia i czysta złość. Nie ma żadnego podziału ani obwiniania. Jest presja, ale potrzebna presja, by sprawy poszły w dobrym kierunku. Nikt w zespole nie cieszy się z tego, co mamy teraz, jednak poprawialiśmy się już w przeszłości i musimy wyciągnąć się z dołka ponownie.
Na Imoli Mercedes zaliczył słabe kwalifikacje, odpadając już w Q2 i będąc blisko pożegnania jednego bolidu już po Q1. Dodatkowo w sprincie srebrne maszyny nie zdołały przebić się do top 10, kończąc rywalizację na 11. i 14. miejscu.
- Za nami 4 wyścigi i dziś poszło nam najgorzej. To oczywiste, że nie jesteśmy ani trochę blisko czołówki. Mówienie, iż jest inaczej, iż jesteśmy blisko pretendentów, byłoby dość nierealistyczne - tłumaczył Wolff, pytany o to jak duże małe są szanse na walkę o mistrzostwo świata, które wcześniej wynosiły wg niego 20%.
- Musimy zaakceptować frustrację, zamiast malować zbyt optymistyczny obrazek. Musimy mieć realistyczne oczekiwania. To nie jest proste. To nie ma nic wspólnego z przeszłością, bo osiem mistrzostw się teraz kompletnie nie liczy. Znaczenie ma to, co jest teraz. Uważam, że mamy kierunek, który pozwoli uwolnić potencjał auta, ale w tej chwili nie mamy klucza. Musimy przemęczyć się i kontynuować poleganie na nauce oraz fizyce, zamiast wpadać w negatywne myślenie.
Problemy Mercedesa są widoczne przede wszystkim od testów w Bahrajnie, które dały lepszy obraz niż te w Hiszpanii. Zbiegło się to z wprowadzeniem przez urzędujących mistrzów koncepcji z niezwykle odchudzonymi sekcjami bocznymi. Kolejny raz więc media starały się sprawdzić, czy zespół uważa ten projekt za błąd.
Rozmowa dotyczyła już nie tylko sezonu 2022, ale i kolejnych. Kilka tygodni temu spekulowało się, że ekipa z Brackley nie ma wyjątkowo dużo czasu i ewentualne przeciągnięcie się trudnej sytuacji w czasie może sprawić, że kolejne maszyny także będą startowały z poziomu, na którym konieczne będzie nadrabianie dystansu.
- Wszystko, co dobre i złe, dzieje się przy podłodze - zaczął Wolff. - Mamy interesujące pomysły, których próbujemy i które eksplorujemy. Będziemy to robić w następnych wyścigach. Nie powiedziałbym, że jest coś takiego jak zła koncepcja, ale jest jakaś jej część, która przy tych przepisach po prostu nie działa. Nie trzeba wyrzucać tego, co jest dobre, ale musimy usunąć to, co przynosi straty.
- Usunięcie ich wymaga tego, by wiedzieć, gdzie jest linia, za którą znajdziemy więcej potencjału. Gdybyśmy wiedzieli [gdzie jest], zrobilibyśmy to 5 miesięcy temu. Zadanie jest trudne. Zanim podejmiemy decyzję, musimy trzymać się nauki i szukać tego. Dopiero wtedy [po znalezieniu] będziemy w stanie usunąć straty w kontekście przyszłego roku. Teraz po prostu tego nie mamy. Jeszcze nie.
- Nie mogę powiedzieć, czy koncepcja ma wadę, bo nie jestem człowiekiem od aerodynamiki - dodał później Lewis Hamilton. - W pewnym momencie będziemy to lepiej rozumieć. Może poradzimy sobie z podskakiwaniem i odblokujemy potencjał. Trudno powiedzieć. Nie znaleźliśmy jeszcze rozwiązania. Jasne, że chcemy walczyć o tytuły, ale niestety teraz tak nie jest. Musimy zaakceptować rzeczywistość. Musimy walczyć dalej.
Mercedesowi nie pomaga również fakt obowiązujących limitów budżetowych. W przeszłości topowy - czyli bogaty - zespół byłby w stanie wydać więcej pieniędzy, licząc się z tym, że któreś rozwiązania nie wypalą. Teraz trzeba podchodzić do tego ostrożniej. Według Toto Wolffa największym utrudnieniem nie jest jednak wartość kieszonkowego do wydania, ale brak rewolucji technicznej.
- W pewnym sensie zawsze kontynuuje się rozwijanie auta w CFD, tunelu i projektowanie części. Nie ma znaczenia, na kiedy ma to być zrobione. Trzeba podjąć decyzję co do tego, co jest dobre, a co złe, co rozwijamy, a czego nie. Kwestie finansowe nie robią różnicy, jeśli zasady są stabilne. Gdyby w przyszłym roku były nowe, moglibyśmy odpuścić to i owo, jak inni ostatnio, włożyć wszystko w nowe auto. Jeśli jednak są takie same, trzeba zrobić coś innego.
Imola, określona przez Austriaka weekendem do skreślenia, obnażyła też drugą część problemów z modelem W13. Poza potwornym podskakiwaniem zespół zmaga się też z oponami Pirelli, których nie może odpowiednio szybko aktywować.
To właśnie brak dodatkowego kółka rozgrzewkowego pogrzebał szanse Russella i Hamiltona w piątkowej czasówce, a chłodne warunki mocno utrudniły im życie na starcie sprintu.
- Są jasne powody naszego tempa - opisywał Russell. - Widać od początku roku, że mamy problemy z rozgrzewaniem opon, a dodatkowo ostatnio co weekend robiło się nieco chłodniej. Bahrajn agresywnie traktuje ogumienie, więc łatwiej było sprawić, że działało. Potem były wyścigi w nocy, na gładszym torze, w Melbourne też było chłodniej, a tu mamy 13 stopni. To naprawdę stanowi różnicę dla samochodu, który jest niezwykle mocny w niedzielę, porównując z McLarenem czy Haasem, które działają od razu.
- Gdy bolid nie jest odpowiednio szybki, wszystko idzie przeciwko Tobie. Strategia nie jest najlepsza, szczęście nie jest po Twojej stronie. Gdy jest szybki, robi się odwrotnie i wszystko idzie pomyślnie. Uczymy się każdego dnia. Wiemy, że w jakimś momencie będzie rozwiązanie, ale teraz utknęliśmy z tym, co mamy.
- Rozumiemy to coraz lepiej, ale musimy przywieźć na tor coś, co pokaże, że rozumiemy to tak jak w fabryce. Musimy sprawdzić, czy nasza filozofia jest dobra. Są zespoły, które nie mają tych problemów, więc rozwiązanie istnieje. Jesteśmy na dobrych torach, ale jak do tej pory mamy to samo auto co pierwszego dnia.