Mick Schumacher w mainstreamie jest już od kilku lat, a pomimo tego wciąż cierpi na syndrom Strolla. Każdy fan motorsportu zna obu kierowców i wie, że w seriach juniorskich osiągali oni niezłe wyniki, a obecnie jeżdżą w F1. Jednak zarówno w przypadku 22-latka, jak i rok starszego Kanadyjczyka więcej mówi się o ich ojcach i tym, dzięki komu trafili do Formuły 1, niż o ich osiągach czysto sportowych.
Co prawda Mick jest dumny ze swojego pochodzenia i widać, że jest człowiekiem mocno przywiązanym do swojego taty, jak i rodziny, co wielokrotnie podkreśla malowaniami kasków czy samymi wypowiedziami, aczkolwiek na pewno chciałby sportowo zostać kimś więcej niż po prostu synem siedmiokrotnego mistrza świata.
Zadanie ma o tyle trudne, że Michael postawił mu poprzeczkę tak wysoko, że i Armand Duplantis mógłby mieć problemy z przeskoczeniem ustalonej przez legendę F1 bariery.
Klasyfikacja generalna: 19. miejsce
Punkty: 0
Najlepszy wynik: P12 (GP Węgier)
Kwalifikacje: 20-2* vs Mazepin
*Mick 2 razy nie brał udziału z powodu zniszczeń
Wyścigi: 16-6 vs Mazepin
DNF: 3 razy
Nasza ocena: 4.71 (P18)
Przebłyski nadzieją na przyszłość
Niemca od zespołowego kolegi najbardziej odróżnia to, że ma naprawdę dobre momenty, w których wybija się nawet ponad przeciętność Haasa. Przede wszystkim w każdej tegorocznej czasówce - o ile brał w niej udział - dość pewnie pokonywał Nikitę Mazepina, o czym świadczy bilans 20-2 i średnia przewaga na pojedynczym okrążeniu na poziomie 0.570 sekundy.
Oprócz tego Mick pokazał, że potrafi znaleźć limit i wycisnąć nieco więcej z konstrukcji w trudnych warunkach, jak chociażby w Rosji, gdy był szybszy od obu kierowców Alfy Romeo, czy też w Turcji, gdy wszedł do Q2. Z biegiem sezonu Schumacher również stopniowo zmniejszał stratę w kwalifikacjach do reszty stawki, a w Arabii Saudyjskiej, Katarze, czy Meksyku był naprawdę blisko pokonania kogoś więcej aniżeli wyłącznie Nikity Mazepina.
Dobre wyniki w czasówkach pokazują, że potrafi on znaleźć tempo na jednym okrążeniu i ogólnie z całej trójki debiutantów sprawia wrażenie tego, który wyciąga najwięcej ze swojej maszyny.
Również wyścigi w wykonaniu Micka nie wypadają źle. Wciąż zdarzają mu się niepotrzebne błędy, a gdy od czasu do czasu dochodzi do walki koło w koło, także często nie wypada najlepiej, jak chociażby w Brazylii w sytuacji z Raikkonenem. Aczkolwiek i tutaj przytrafiały się niezłe momenty.
Podobnie jak w przypadku kwalifikacji, z biegiem czasu Schumacher okrzepł i podgonił stawkę, a efektem tego progresu było wyprzedzenie Latifiego czystym tempem wyścigowym w GP Abu Zabi czy walka z Alfami i Williamsami w Katarze.
Co prawda już wcześniej przydarzył mu się niezły Bahrajn, gdzie po błędzie na początku wyścigu złapał tempo i w końcówce wymusił na Latifim obrót, GP Portugalii, w którym wyprzedził wcześniej wymienionego Kanadyjczyka czystym tempem, czy Węgry, gdzie bronił się przed pociągiem z Maxem Verstappenem na czele.
Chociaż Gianpiero Lambiase, czyli inżynier Maxa, manewr Holendra na Schumacherze skwitował tym, że był niezły jak na jazdę połową bolidu, to czy czasem tegoroczny Haas sam w sobie nie był również połową bolidu?
Co by nie mówić, perfekcyjnie nie było, a częściej Mickowi się zdarzały puste przeloty niż błyski świetnej jazdy. Patrząc jednak na warunki, jakie proponuje Haas, powinny być one powodem do optymizmu.
Debiutant wciąż ma dużo do poprawy, musi przede wszystkim ustabilizować formę i mimo wszystko też liczyć na to, że konstrukcja, którą zaproponuje amerykańska stajnia, będzie bardziej konkurencyjna w przyszłym sezonie. Tak długo, jak Haas będzie szorował dno, tak długo Schumacher i Mazepin będą wykonywać syzyfową pracę.
Płacząca sakiewka Gene'a Haasa
Historia głosi, że za każdym razem, gdy Mick Schumacher rozbija swój bolid, to gdzieś w Ameryce Gene Haas starzeje się o kolejny rok. De facto błędy, te wszystkie uszkodzone zawieszenia, podłogi i skrzydła to zdecydowanie największy zarzut, który można wystosować do 22-latka.
Oczywiście trzeba brać pod poprawkę, że bolid jest, jaki jest, a sam Mick - w przeciwieństwie do Nikity Mazepina - nie boi się szukać limitów jako debiutant, ale przekracza je zdecydowanie za często, a konsekwencje jego pomyłek są zbyt duże.
Według nieoficjalnych wyliczeń kraksy podopiecznego Ferrari kosztowały zespół około 5 milionów dolarów, czyli najwięcej ze wszystkich kierowców. To wszystko w zespole, do którego Gene Haas nie chce dokładać ani trochę, a do tego oglądającym każdy grosz więcej razy aniżeli stereotypowy polski pracodawca.
Błędy były również o tyle bolesne, że dwukrotnie spowodowały, iż Schumacher nie mógł wziąć udziału w czasówce, natomiast w wyścigu w Dżuddzie doszczętnie rozbił maszynę, przez co chwilowo można było wątpić w to, czy Haas ma części na odbudowanie bolidu przed ostatnią rundą sezonu.
Dlaczego tak się dzieje? Cóż, to chyba brak doświadczenia i ogłady połączony z wielką chęcią szukania limitów. W Micku może podobać się to, że nie boi się cisnąć Haasem i próbować wyciskać z niego tyle, ile się da, zamiast po prostu się dotaczać do mety. Ta cecha raz go gubi - jak w Monako i na Węgrzech - a innym razem - jak w Rosji i Turcji - pokazuje, że Schumacher nie jest tak słaby, jak go malują.
Niemiec musi jednak znaleźć czutkę i zrozumieć, kiedy może sobie pozwolić na szukanie limitów, a kiedy powinien odpuścić kosztem nieco gorszego czasu, zwłaszcza że Haas pieniędzy wydawać nie lubi, a każde kolejne rozbicie działa tylko na niekorzyść zespołu i samego Schumachera.
Wiele z tych błędów było niewymuszonych, niepotrzebnych i zdarzały się one w dziwnych momentach, gdy nikt nie jechał obok niego, czy też w ostatnich minutach treningu. Tutaj jest zdecydowanie najwięcej do poprawy i jeżeli Mick się w tej materii podciągnie, to pewnie i kibice zaczną spoglądać na niego przychylniej.
Czy Haas może być w pełni wymierny?
Siłą rzeczy o Haasie na przestrzeni weekendów mówi się dość mało, co patrząc na słabość maszyny i to, że zazwyczaj Mick i Nikita ścigali się jedynie sami ze sobą, nie może dziwić. Dodatkowo, gdy już realizator decydował się pokazać któregoś z kierowców najgorszego zespołu stawki, to zazwyczaj widzieliśmy tylko te najgorsze momenty obu - niepotrzebne wpadki, obroty, rozbicia czy dublowanie. Taki obraz dość mocno może wypaczać spojrzenie na sezon Niemca.
Oprócz tego organizacyjnie sam Haas pozostaje bardzo dużą zagadką, co podważa rzetelność oceny obu zawodników. W końcu ile to było dziwnych historii dotyczących tego, że Schumacher ma krzywe siedzenie, a Mazepin nadwozie po Kevinie Magnussenie. Do tego jeszcze porzucony już po rundzie na Imoli rozwój konstrukcji. Amerykańska stajnia zdecydowanie nie pomagała rozwinąć skrzydeł swoim zawodnikom na przestrzeni ostatnich miesięcy.
Zespołu w większości wyścigów najzwyczajniej w świecie nie było stać na walkę z resztą stawki, co również powoduje, że i w naszych ocenach najczęściej pojawiającą się notą Micka była wyjściowa piątka. Na coś konkretniejszego niż 5 i 6 udało mu się załapać tylko w Portugalii, gdzie dostał równe 7.
Gdybyśmy mieli tworzyć ranking na podstawie całego sezonu, a nie biorąc pod uwagę średnią z każdego wyścigu, Mick zapewne lekko podskoczyłby w notowaniach, zwłaszcza że przed nim znaleźli się chociażby Yuki Tsunoda i para Alf Romeo, czyli zawodnicy, którzy wcale nie zachwycali pomimo bardziej konkurencyjnych maszyn.
Słowem zakończenia - Mick to wciąż kierowca nie tylko do oszlifowania, ale i do dokonania obróbki. Widać, że 22-latek do F1 nie trafił przypadkiem bądź wyłącznie ze względu na swoje pochodzenie, a sufit wychowanka Ferrari wydaje się być naprawdę wysoko.
Pomimo tego przed Schumacherem jeszcze wiele pracy, jeżeli chce osiągnąć lepszy poziom, pomyśleć o angażu w Scuderii i choć częściowo wyjść z cienia swojego taty.