Ostatni raz samochód Ferrari wystartował do wyścigu na torze Monza spoza czołowej dziesiątki aż 36 lat temu. Dziś kierowcy ekipy z Maranello uplasowali w kwalifikacjach na 13. i 17. lokacie.
W 1984 roku zawodnicy Ferrari - Michele Alboreto i Rene Arnoux - ruszali do Grand Prix kolejno z 11. i 14. pola. To był ostatni taki przypadek w historii na torze Monza, aż do trwającego weekendu.
Wyliczona statystyka jest trudna do przełknięcia dla obecnych kierowców Scuderii, o czym opowiedział zeszłoroczny zdobywca pole position, Charles Leclerc.
– Boli to jeszcze bardziej, bo dzieje się to w domowym wyścigu. Ale niestety jest to dla nas rzeczywistość w tej chwili i tak jest. Musimy pracować i miejmy nadzieję, że na Mugello, które wciąż jest domem dla Ferrari, będzie trochę lepiej niż tutaj – powiedział Monakijczyk.
22-letni zawodnik ekipy z Maranello nie jest jednak zaskoczony takimi wynikami.
– Wiemy, że Spa i Monza są prawdopodobnie dwoma najgorszymi torami dla nas. To trudne, ponieważ kiedy zrobisz dobre okrążenie i zdobędziesz P13, nie czujesz się dobrze. Ale na razie jest tak i muszę wydobyć maksimum z samochodu w sytuacji, w której się znajdujemy. Właśnie to próbuję zrobić – wyjaśnił.
Mimo wszystkich przeciwności, które spotkały Ferrari w tym sezonie, Leclerc stara się myśleć pozytywnie w kontekście przyszłości.
– Mam nadzieję, że od następnego wyścigu zobaczymy światło na końcu tunelu, ponieważ na razie są to dla nas dwa bardzo trudne weekendy, w których próbujemy wielu rzeczy w bolidzie. Na razie nie znajdę wyjścia, więc musimy trzymać głowę w dół, pozostać zmotywowanym, a na pewno nadejdą lepsze dni – stwierdził.
Sebastian Vettel odniósł się z kolei do sytuacji z pierwszej części "czasówki", w której odpadł, gdy nie mógł poprawić swojego czasu przez to, że utknął między innymi kierowcami.
– Cóż, nie było sensu zaczynać się wyprzedzać. Jest minimalny czas, więc każdy powinien to zrobić. W momencie, gdy zaczynasz wyprzedzać, sprawiasz kłopoty i tak właśnie było – wyjaśnił Niemiec.