Rozpoczynamy obiecane i duże podsumowanie sezonu 2020. Nie odpuścimy nikomu, nawet debiutantowi sezonu. Może to tylko prześmiewczy tytuł, a ten sezon nie był w jego wykonaniu faktycznie taki słaby? Po Kanadyjczyku nikt nie oczekiwał cudów i cudów także Latifi nie wykonał. Trudno będzie więc znaleźć fana F1, któremu zawodnik Williamsa podbił serce. Jakieś plusy jednak się znalazły.
Klasyfikacja generalna: 21. miejsce
Punkty: 0
Najlepsze wyniki: P11 (Austria, Włochy, Emilia-Romania)
Kwalifikacje: 0-16 vs Russell, 1-0 vs Aitken
Wyścigi: 6-10 vs Russell, 0-1 vs Aitken
Nasza ocena: 4.42 (P20)
Jak na kogoś kto spędził sto kilka dobrych lat w Formule 2, Latifi nie zapowiadał się na spektakularnego kierowcę. Nie był takim, nie jest i raczej nie będzie. Sezon 2020 pokazał jednak, że gdy ma dzień, to potrafi po cichu robić swoje i ostatecznie dojechać do mety blisko Russella czy nawet blisko punktów.
Pięta nicholasowa
Niestety jego największym kamyczkiem do ogródka są kwalifikacje, w których odstawał od zespołowego partnera. Jasne, Mr. Saturday to kierowca zupełnie innego kalibru, ale czy takie różnice powinny występować na poziomie F1 w tej samej ekipie?
Sobota to był zdecydowanie najsłabszy element weekendów Nicholasa Latifiego. Kanadyjczyk, szukając limitów, często popełniał komicznie wyglądające błędy (jak chociażby ten z Abu Zabi), a nawet gdy ich nie popełniał, to był sporo wolniejszy od George'a Russella. Brytyjczyk aż 9 razy awansował do Q2 w 2020 roku. Ta sztuka Nicholasowi udała sie tylko na Węgrzech.
25-latek z irańskimi korzeniami tracił średnio do zespołowego kolegi ponad pół sekundy na próbę. Nawet gdy do bolidu Williamsa wsiadł zastępujący Russella Jack Aitken, to Latifi był o włos od porażki z debiutantem. Zresztą porażkę poniósł, niebezpośrednio, bo z Pietro Fittipaldim z Haasa, ale jednak z nowicjuszem. Na tym polu jest dużo do poprawy i zapewne były zawodnik zespołu DAMS zdaje sobie z tego sprawę.
Najważniejsza jest niedziela
Latifi dużo lepiej za to wypadał w wyścigach. Wciąż nie jest to wybitny poziom, ale Kanadyjczyk potrafił zaskakiwać. Wykazywał się przede wszystkim tym, że przestał popełniać błędy i starał się dowieźć samochód do mety, trzymając niezłe tempo. To wystarczyło, aby wielokrotnie powalczyć z kierowcami Alfy Romeo czy Haasa i nawet pokonywać Russella. George czasem eliminował się na własne życzenie (GP Emilii-Romanii), czasem pomagali mu w tym inni (GP Eifelu i wypadek z Raikkonenem), ale różnica się zacierała. Patrząc na zerowe oczekiwania przed sezonem, trudno jest się przyczepić do tego, jak Latifiemu wychodzą wyścigi.
Najlepszym jego występem było GP Emilii-Romanii, w którym był o włos od zdobycia pierwszego punktu w królowej motorsportu. Przez większość czasu nie rzucał się on w oczy i po cichu robił swoje. Po zamieszaniu z przebitą oponą Verstappena i wypadkiem Russella Nicholas nagle znalazł się na P11 i na mecie był zaledwie 0.8s za Antonio Giovinazzim. Wyścig zakończył między innymi przed Alexandrem Albonem, Lancem Strollem, Sebastianem Vettelem czy Romainem Grosjeanem. W ten sposób zaznaczył, że potrafi dowozić wyniki i pojechał bardzo solidnie.
Latifi czasem pokazywał też swoją słabszą stronę i to, dlaczego fani są wobec niego mocno sceptyczni. GP Węgier było idealnym przykładem. Nicholas na początku wykorzystał chaos na torze i przebił się do pierwszej dziesiątki. Jednak na wyjeździe z pit stopu, w wyniku błędu zespołu w momencie wypuszczania go z alei, zaliczył kontakt z Carlosem Sainzem, przy którym przebił oponę i później niebezpiecznie się obrócił w T1. Ten incydent całkowicie posypał wyścig Latifiego, który aż pięciokrotnie został zdublowany. Nawet jeśli auto było uszkodzone po kontakcie z Hiszpanem, to ukończenie wyścigu pięć okrążeń za liderem wyglądało bardzo słabo.
Czy można go bronić?
Może stawanie po stronie Nicholasa będzie trochę karkołomne, jednak jego rezultaty nie wyglądają tak źle. Wciąż jest słabo, wciąż jest wiele do poprawy, a Latifi raczej nigdy nie urośnie do miana kogoś więcej niż przeciętniaka, ale mimo wszystko kilka razy pokazał się z przyzwoitej strony.
W wyścigach był równy, często był w stanie podejmować walkę z innymi kierowcami (nie, nie tylko przy niebieskich flagach), a przy odrobinie szczęścia miałby dzisiaj punkcik albo i punkty w F1.
Mimo wszystko nawet nasza ocena trochę zaniża dyspozycję Kanadyjczyka, choć trudno powiedzieć, by ktoś był w tym roku gorszy od niego. Przez to, iż nota jest średnią, słabsze wyścigi mocno ją popsuły. Wydaje się, iż bliżej było mu do 5, do pokazania tego, czego oczekiwaliśmy, a nie do 4.
Jest to kierowca na poziom obecnego Williamsa, przeciętny, nierobiący nic spektakularnego, ale dostarczający zastrzyk gotówki i dowożący bolid w całości na akceptowalnym poziomie. Jego sezon nie był fatalny i nie był dramatyczny. Pojechał na swoje możliwości. Osobną kwestią jest, czy to umiejętności wystarczające na coś więcej niż na marną ekipę z Grove w Formule 1.