„Bez ściemy. Moja niesamowita dekada w Formule 1”. To tytuł nowej książki Günthera Steinera, która na półki w polskich księgarniach trafi 30 października. Były dyrektor Haas F1 Team opowie w niej o 10 latach budowania zespołu i kulisach swojego odejścia.
To nie jedyna nowość, którą Wydawnictwo SQN przygotowało dla fanów motoryzacji na ten rok. Pod koniec listopada ukaże się książka-niespodzianka, którą tylko teraz można zamówić na LaBotiga.pl w ciemno w niższej cenie.
Zamów nową książkę Günthera Steinera i tajemniczą nowość TUTAJ, dostając przy okazji:
- rabaty od ceny okładkowej,
- atrakcyjne pakiety z innymi książkami i gadżetami dla fanów F1,
- wysyłka jeszcze przed premierą - czytasz jako pierwszy!
- promocyjna cena na tajemniczą książkę obowiązuje do 29 października, potem pójdzie w górę.
Fragment książki „Bez ściemy”
No dobra, moi drodzy, jedziemy z tym tematem. Oto początek końca pewnej epoki. Mam tu na myśli koniec dekady, w której ktoś taki jak ja – stary Włoch z gór, gdzie powietrze jest rozrzedzone, niejaki Günther, facet, którego pierwszym językiem jest niemiecki, a drugim włoski, ale który ma również amerykańskie obywatelstwo i mieszka w Karolinie Północnej (wiem, wiem, jestem jebanym dziwolągiem) – z pomocą producenta maszyn przemysłowych z Kalifornii oraz marki spod znaku wierzgającego konia założył zespół F1.
Przez te dziesięć lat wzbudziłem zadziwienie wielu ludzi, a jeszcze więcej ludzi wkurzyłem (ale chyba tych, których wkurzyć należało, tak mi się przynajmniej wydaje). W naszym pierwszym wyścigu zajęliśmy szóste miejsce, potem piąte miejsce w mistrzostwach świata konstruktorów, w których zdarzyło nam się być też ostatnimi (chyba nawet więcej niż raz, ale kto by tam liczył). Znaleźliśmy wspaniałych (i nieco mniej wspaniałych) sponsorów, niemal co tydzień wypowiadaliśmy wojnę ludziom z FIA, a do tego wkurzony Duńczyk tłukł szkło w drzwiach mojego gabinetu.
Poza tym miałem okazję patrzeć, jak jeszcze bardziej odjechany Francuz wali w barierę z prędkością 230 kilometrów na godzinę i wychodzi z tego – poza poparzeniami dłoni – bez większego szwanku (dzięki Bogu!). Wywalczyliśmy pole position i nieraz robiliśmy większą aferę niż we wszystkich włoskich operach razem wziętych, a przy okazji mieliśmy ubaw po pachy. Latałem po świecie, pokonując pierdylion kilometrów, poznałem dosłownie tysiące wspaniałych ludzi (i jednego czy dwóch debili).
Dostarczałem też świetnej telewizyjnej rozrywki, nie gryząc się w język i mając kompletnie w dupie, co myślą o mnie inni, a na koniec zostałem bezceremonialnie zwolniony z dalszego obowiązku świadczenia pracy, akurat gdy kupowałem szynkę w supermarkecie.
I jak Wam się podoba taka zapowiedź? Pytam zupełnie poważnie: jesteście na to gotowi? Bo to będzie jazda bez trzymanki.
Od razu wyjaśnię jedną rzecz: w Formule 1 spędziłem 12 lat, nie dziesięć, więc podtytuł tej książki to tak naprawdę gówno prawda. Z drugiej strony nie zamierzam się tutaj rozwodzić nad dwoma latami współpracy z Nikim Laudą w Jaguarze (może poza kilkoma anegdotami), więc liczę na to, że żaden dupek nie będzie miał podstaw do ciągania mnie po sądach.
A skoro już jesteśmy przy Jaguarze: wiecie, kto jako jeden z pierwszych napisał do mnie, gdy Haas opublikował oświadczenie o zakończeniu współpracy ze mną? Eddie Irvine. Jak to? Nigdy o nim nie słyszeliście? Już wyjaśniam. Eddie był kierowcą wyścigowym w starych dobrych czasach i ścigał się dla mnie i Nikiego w Jaguarze, gdy nie mogliśmy zatrudnić nikogo lepszego. Już coś Wam dzwoni? Musicie wiedzieć, że jeżeli chodzi o rozmiary ego, młodziutki Fernando Alonso przy Eddiem to aniołeczek. Dzwonił do mnie jakiś czas temu, żeby się poskarżyć, że nie wspomniałem o nim w mojej poprzedniej książce, Surviving to Drive. Życie dla jazdy.
- Dopilnuję, żebyś znalazł się w następnej - rzekłem.
- Obiecujesz? - odparł Eddie. - To dla mnie bardzo ważne.
- Obiecuję. Spokojna twoja głowa. Zadbam o to, żebyś miał co najmniej dwa akapity wyłącznie dla siebie.
Eddie pozostaje (jak dotąd) jedynym kierowcą, którego udało mi się wprowadzić na podium, ale poza tym jest międzynarodowym playboyem i niemalże sra pieniędzmi, a życie nauczyło mnie, że z takimi jak on warto się kumplować. Zupełnie przypadkiem, gdy przed Grand Prix Włoch w 2023 roku udzielałem wywiadu dla brytyjskiego Sky Sports, z jakiegoś powodu zeszliśmy na temat podium Eddiego z czasów jego startów w Jaguarze, które do dziś skrajnie mnie zadziwia, ponieważ tamten samochód był kompletnie do dupy. Kilka minut później dostałem od niego wiadomość na WhatsAppie. Otwieram, a tam zdjęcie jego starego Mitsubishi Pajero. „Prędzej ja zdobędę podium tym gównem, niż ty tam staniesz”, przeczytałem. Cóż, pewnie ma rację.
Mniejsza z tym, wróćmy do tego, co znajdzie się w tej książce.
Gdy Gene Haas poinformował mnie, że nie zamierza przedłużać ze mną umowy (a szczegóły tej historii poznacie pod koniec książki), w pierwszej chwili pomyślałem, że oto kończy się coś ważnego i że powinienem to jak najszybciej spisać. Już wcześniej poproszono mnie o napisanie drugiej części Surviving to Drive. Życia dla jazdy, ale jakoś nie miałem na to pomysłu. No i właśnie wtedy wydarzyło się to.
Tamtej nocy leżałem w łóżku i przez jakieś dwie lub trzy godziny cała ta historia przeleciała mi przed oczami. Pomysł na założenie konkurencyjnego zespołu F1 z małym budżetem – dodajmy, że zespołu amerykańskiego – kontakt ze Stefano Domenicalim, który pracował wtedy w Ferrari i zasugerował, że moglibyśmy być ekipą kliencką dla wierzgającego konia, rozmowy z Gene’em na temat finansowania projektu, potem z Berniem Ecclestone’em, Charliem Whitingiem i przedstawicielami FIA na temat poparcia dla tego projektu i przyznania nam licencji, zdobycie pieprzonej licencji, pozyskiwanie infrastruktury i zatrudnianie ludzi, wreszcie budowa samochodu. Przypomniałem sobie, jak przyjechaliśmy na nasz pierwszy wyścig i jak później staraliśmy się utrzymać to wszystko w kupie. Ani razu nie przeszło mi przez głowę, że miałbym sobie nie poradzić, ale to też nie tak, że byłem pewny swego. Po prostu skupiłem się na robocie i starałem się z całych sił.
Zapewne jeszcze nieraz to w tej książce napiszę, ale przez ostatnich dziesięć lat żyłem Formułą 1 przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, 365 dni w roku. Do tego znalazłem się w absolutnie wyjątkowej sytuacji kogoś, kto budował zespół od zera i uczynił go projektem trwałym. Takich jak ja nie ma już wielu. Na myśl przychodzą mi tylko Jackie Stewart, Ron Dennis i Eddie Jordan. Naprawdę zostaliśmy już tylko my?
Możecie sobie o mnie myśleć, co chcecie, możecie dowolnie oceniać wydarzenia z minionych dziesięciu lat, ale nie zmienia to faktu, że wszyscy, którzy byli zaangażowani w projekt Haas F1, mają olbrzymie powody do dumy. Ta historia obejmuje śmiech i łzy, sukcesy i porażki, sporo pierdolenia, zaskoczeń, zdziwienia, irytacji, dobrych i złych decyzji, chujowych decyzji, złości, tragedii, głupoty i objawień, a przy tym odrobinę branżowego bluzgania. Czyż właśnie tak nie pisze się dziś książek? Mam nadzieję, bo ta jest właśnie taka. I obiecuję, że to była jedyna wyliczanka!
Liczę na to, że będzie wam się podobało.
O książce „Bez ściemy”
10 lat budowania zespołu Haas F1. Günther Steiner powraca z nową książką!
Zapnij pasy - Günther Steiner zabierze Cię w szaloną podróż! 10 lat pracy w zespole Haas F1: od pierwszych dni, kiedy w głowie zaczął kiełkować mu pomysł założenia zespołu, aż po wyzwania związane ze sfinansowaniem tego projektu i rzeczywistą budową ekipy od zera. W nowej książce Steiner przedstawia prawdziwą historię powstania zespołu Haas F1, bez ogródek opowiadając o lepszych i gorszych momentach oraz szczerze wyjaśniając, w jakich okolicznościach z końcem sezonu 2023 rozstał się z zespołem.
Jakie osiągnięcia napawają go największą dumą? Jak wielu katastrofom musiał stawić czoła? Bohater serialu Netflix Formuła 1: Jazda o życie zabierze Cię za kulisy świata F1: do alei serwisowych oraz padoków najwspanialszych torów wyścigowych. Ta książka da Ci unikatowy wgląd w pracę kierowców, mechaników, dyrektorów, sponsorów, a nawet komentatorów.
Steiner w swoim niepodrabialnym stylu przytacza wiele zabawnych anegdot, ale wyraża też swoje zdanie i zdecydowane opinie, niczego nie owijając w bawełnę. Znowu jest w niezwykłej formie, co sprawia, że Bez ściemy to lektura obowiązkowa dla wszystkich zafascynowanych światem Formuły 1.