Zdjęcie głowne: Martin Lee, CC BY-SA 2.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0>, via Wikimedia Commons (link). Kadr z Race of Champions 1976. Gunnar Nilsson przed Nikim Laudą i Alanem Jonesem na torze Brands Hatch.

Grand Prix Belgii 1977 zakończyło się wyjątkowym, podwójnym triumfem dla Szwecji. Gunnar Nilsson wygrał wyścig, a Ronnie Peterson zajął trzecie miejsce. Był to jedyny przypadek w historii Formuły 1, gdy dwóch Szwedów stanęło na podium. Choć ten moment miał być jedynie przystankiem na drodze do jeszcze większych sukcesów, los okazał się tragiczny - rok później obaj kierowcy zginęli w dramatycznych okolicznościach.

5 października 1977 roku nad torem Zolder w Belgii niebo opanowały ciężkie, deszczowe chmury. Od wczesnych godzin porannych nieprzerwanie lało, a woda spływała po nawierzchni, przekształcając tor wyścigowy w śliską, nieprzewidywalną pułapkę. Grand Prix Belgii miało rozpocząć się za kilka godzin, ale deszcz wciąż nie ustępował. Kierowcy, inżynierowie i kibice dyskutowali, zastanawiając się, jak te warunki wpłyną na przebieg wyścigu. Im bliżej początku, tym napięcie rosło. Chwilę przed przesuniętym o godzinę startem chmury zaczęły się rozchodzić, jakby dawały złudną nadzieję na poprawę sytuacji.

Wszyscy zastanawiali się, jak potoczy się wyścig w tych zmiennych warunkach, ale uwagę wielu przyciągnął James Hunt, aktualny mistrz świata. Rozpoczynał zaledwie ze środka stawki, a jego decyzja o założeniu opon na suchą nawierzchnię była odważna, wręcz szalona. Rywale patrzyli na niego z niedowierzaniem, a ich sceptycyzm szybko się potwierdził. Hunt stracił kilka pozycji już na starcie, a jego wybór okazał się błędny. Deszczowa nawierzchnia nie była łaskawa, a jego marzenia o punktach szybko się rozwiały.

Tymczasem prawdziwa walka miała toczyć się na przodzie stawki, gdzie królowali Mario Andretti w bolidzie Lotusa i John Watson w McLarenie. Obaj ruszali do wyścigu z pierwszego rzędu, a biorąc pod uwagę doskonałą formę Andrettiego w kwalifikacjach, wielu spodziewało się, że będzie dominował. Czasówkę wygrał z oszałamiającym czasem 1:24,64, co dla oponentów było całkowicie nieosiągalne. Gunnar Nilsson, kolega Andrettiego z zespołu, mimo startu w mniej zaawansowanym bolidzie zajął trzecie miejsce, co również było imponującym wynikiem, szczególnie na tle jego bardzo popularnego rodaka i przyjaciela, Ronniego Petersona, który ruszał z odległego ósmego miejsca.

Sukces wielu ojców

Nazwisko Nilsson zaczęło krążyć po świecie Formuły 1 pod koniec 1975 roku, kiedy wygrał Brytyjską Formułę 3, startując w zespole March, kierowanym przez Maxa Mosleya. Po tym sukcesie Gunnar otrzymał mnóstwo propozycji testów od brytyjskich zespołów, w tym Brabhama, Lotusa i McLarena. Frank Williams był szczególnie zainteresowany zatrudnieniem Szweda, ale ostatecznie Nilsson pozostał w zespole March, by ścigać się w Formule 2 i Formule 1, co umożliwiło mu dalszy rozwój.

Jednak życie szybko się zmieniło, gdy Mosley nie przedłużył z nim współpracy. Nilsson został rekomendowany do Lotusa przez samego Mosleya, co otworzyło drogę do wymiany kierowców - Ronnie Peterson miał wrócić do Marcha, czego zresztą pragnął, a Nilsson miał dołączyć do Lotusa. Transakcja była nieformalna, oparta tylko na słowie, co sprawiło, że doszło do komplikacji. Ronnie anulował swój kontrakt z Lotusem, ale Nilsson nie miał jeszcze podpisanej umowy. Pod wpływem rad Petersona Nilsson postawił Colinowi Chapmanowi wysokie wymagania finansowe, na które Chapman zgodzić się musiał.

Ronnie Peterson w garażu (fot. Gillfoto, CC BY-SA 3.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0>, via Wikimedia Commons).

Ronnie Peterson w garażu (fot. Gillfoto, CC BY-SA 3.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0>, via Wikimedia Commons [link]).

Pomimo tych kontraktowych zawirowań Chapman i Nilsson stworzyli wyjątkową relację. Colin traktował Gunnara jak syna, a ten widział w nim autorytet, którego potrzebował po stracie ojca. Chapman troszczył się o zdrowie zawodnika, zabraniając mu między innymi wyjazdu na wyścig Indianapolis 500 w 1977 roku. Ich współpraca przebiegała bezproblemowo, gdy wszystko szło zgodnie z planem, ale w momentach kryzysowych często dochodziło do napięć i sprzeczek.

Szczególnie burzliwy był debiut Nilssona przed szwedzką publicznością w 1976 roku. W treningach doszło do awarii, a sfrustrowany Gunnar krzyczał, że nie zamierza więcej wsiadać do bolidu Lotusa. Wymowne spojrzenie Chapmana natychmiast sprawiło, że Nilsson wycofał swoje słowa. Problemy techniczne prześladowały Szweda przez większą część sezonu, ale mimo to zaufał Chapmanowi, że w wyścigu wszystko pójdzie zgodnie z planem. I faktycznie, bolid działał odpowiednio. Problem w tym, że Nilsson tuż po starcie wypadł z toru i zatrzymał się dosłownie u stóp Chapmana, który z zażenowaniem skomentował występ: - Słuchaj, wyścig trwa 72 okrążenia, nie 3.

Gunnar nie znosił krytyki, chociaż starał się wyciągać z niej wnioski. To jednak nie przychodziło z łatwością. Kilka tygodni przed wyścigiem w Zolder przeżywał kryzys. Rozczarowany swoim kolejnym występem, walczył z brakiem regularności. Często popełniał te same błędy - wchodził w zakręty zbyt szybko, blokował koła, a potem gwałtownie przyspieszał, co kończyło się utratą przyczepności i przebitymi oponami. W tamtym momencie Gunnar nie rozumiał, dlaczego jego rywale potrafią jechać równie szybko, a jednocześnie bardziej kontrolowanie i efektywnie. Frustracja narastała.

Colin Chapman doskonale wiedział, w czym leży problem. Nilssonowi nie brakowało talentu, ale brakowało mu cierpliwości i doświadczenia. Chapman widział, że Gunnar nakładał na siebie zbyt dużą presję, nieustannie porównując się do Andrettiego, który w wieku 38 lat miał za sobą dekady wyścigowych doświadczeń. Nilsson był młodym, utalentowanym, ale wciąż niedoświadczonym kierowcą, który musiał nauczyć się opanowania.

Chapman zasugerował, żeby Gunnar porozmawiał z Andrettim. I właśnie ta rozmowa zmieniła wszystko. Amerykanin nie tylko stał się mentorem Szweda, ale także przyjacielem. Dzięki jego radom Nilsson zaczął jeździć bardziej rozważnie, oszczędzając opony, unikając niepotrzebnych ryzykownych manewrów. To było widoczne na Zolder - Nilsson jechał z dojrzałością, jakiej nikt się po nim wcześniej nie spodziewał.

Gunnar Nilsson w 1976 roku (fot. Lothar Spurzem, CC BY-SA 2.0 DE <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/de/deed.en>, via Wikimedia Commons)

Gunnar Nilsson w 1976 roku (fot. Lothar Spurzem, CC BY-SA 2.0 DE <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/de/deed.en>, via Wikimedia Commons [link]).

Podwójne szwedzkie podium

Po wydłużonym oczekiwaniu starter nareszcie zamachnął flagą na rozpoczęcie wyścigu w Zolder. Wszystkie oczy były zwrócone ku Mario Andrettiemu, ale start należał jednak do Johna Watsona, który wystrzelił jak z procy i objął prowadzenie, wjeżdżając w pierwszy zakręt, Earste Links, odważnie przyspieszając i próbując uciec Andrettiemu. Amerykanin jednak nie zamierzał łatwo oddać prowadzenia. Trzymał się blisko Watsona, przejeżdżając przez zakręty z precyzją, aż nagle, w szykanie Kleine, doszło do solidnego przetasowania. Andretti przestrzelił hamowanie i z impetem uderzył w tył bolidu Watsona. Obaj liderzy wypadli z wyścigu, a walka o zwycięstwo przeniosła się na barki innych zawodników.

Na całe to dramatyczne wydarzenie z drugiego planu patrzył Gunnar Nilsson. Jego mentor, Andretti, zniknął w pióropuszu wody, a Nilsson musiał szybko przejąć inicjatywę. To był jego moment. Przez pierwsze okrążenie prowadził delikatnie, manewrując precyzyjnie, z czym przecież jeszcze niedawno miałby ogromne problemy.

Błąd Mario Andrettiego podczas Grand Prix Belgii w 1977 roku zaskoczył wszystkich. Było to nietypowe dla tak doświadczonego kierowcy, który zazwyczaj cechował się precyzją i pewnością na torze. Gdy Andretti uderzył w tył bolidu Johna Watsona i obaj odpadli z wyścigu, Gunnar Nilsson znalazł się w nieoczekiwanej sytuacji. Gdyby mógł, zapewne zatrzymałby się, aby pomóc swojemu mentorowi - w końcu dzień wcześniej Andretti podwiózł go do boksów po awarii w kwalifikacjach. Ale wyścig trwał, a Nilsson nie miał innego wyboru, jak tylko kontynuować. Musiał ściąć szykanę przez trawę, aby nie stracić kontaktu z rywalami. Wrócił do walki tuż za Jodym Scheckterem z zespołu Wolf.

Pierwsze okrążenia były niezwykle zacięte, szczególnie za plecami Schecktera, gdzie Nilsson i Jochen Mass walczyli o drugą pozycję. Obaj kierowcy nie dawali za wygraną, wykorzystując każdy centymetr toru, aby zdobyć przewagę. W końcu presja sprawiła, że Mass popełnił błąd - jego zbyt agresywny styl jazdy zakończył się obrotem na jednym z łuków, co wykluczyło go z rywalizacji o podium.

W miarę jak wyścig się rozwijał, walka o zwycięstwo stawała się coraz bardziej klarowna. Na czoło wysunęli się Scheckter, Niki Lauda i Gunnar Nilsson. Scheckter początkowo narzucił imponujące tempo, ale jego agresywna jazda na mokrej nawierzchni szybko wyczerpała opony deszczowe. To zmusiło go do dodatkowego pit stopu, co praktycznie wyeliminowało go z gry o zwycięstwo.

Od tego momentu Nilsson nabrał tempa i był najszybszym kierowcą na torze. Choć przez pewien czas tracił prawie minutę do Nikiego Laudy, z każdą kolejną chwilą zbliżał się do lidera. Wyprzedził Laudę dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej doszło do kolizji Andrettiego z Watsonem. Gdy tylko objął prowadzenie, nie pozostawił rywalom szans. To był jego dzień. Pojechał perfekcyjny wyścig, co zakończyło się jego pierwszym triumfem w Formule 1. Był to także historyczny moment dla szwedzkiego motorsportu - trzeci na mecie był Ronnie Peterson, co oznaczało pierwsze i jedyne podwójne szwedzkie podium w historii F1.

Radość Colina Chapmana była nie do opisania. Po wielu trudnych momentach w końcu się udało, Gunnar pojechał bezbłędnie i zatriumfował. Chapman nie mógł się powstrzymać od
świętowania i dosłownie powstrzymywał Nilssona przed dotarciem na podium, aby tylko go wyściskać i przekazać, jak bardzo jest z niego dumny. Na podium tradycyjna butelka szampana okazała się za mała, by oddać skalę radości. Z pomocą przyszedł Niki Lauda, który wręczył Nilssonowi swoją ledwo napoczętą butelkę, pozwalając Szwedowi kontynuować rozlewanie trunku.

- Nie ma słów, które potrafiłyby opisać to, co teraz czuję. To niesamowite uczucie, wygrać swoje pierwsze Grand Prix. Poświęciliśmy temu mnóstwo pracy i kosztowało to nas wiele, szczególnie kiedy mieliśmy słaby samochód i chcieliśmy się schować w kącie. Ale teraz to wszystko nie ma znaczenia, bo już wkrótce zostanę mistrzem - zapowiadał Gunnar po premierowym zwycięstwie.

Śmierć i najprędszego dogoni

Ronnie Peterson i Gunnar Nilsson byli często porównywani, zarówno pod względem stylu jazdy, jak i kariery. Obydwaj Szwedzi mieli zbliżony sposób prowadzenia bolidu. Doskonale radzili sobie z nadsterownymi samochodami, wykorzystując specyfikę ówczesnych opon i technikę poślizgu tylnej osi, aby uzyskać lepszą prędkość wyjściową z zakrętu. Jednak ich wyniki w Formule 1 były różne.

Peterson, mimo swojego talentu, miał problem z regularnym utrzymaniem się w czołówce i choć odnosił pojedyncze zwycięstwa, to jego kariera znajdowała się w stagnacji. Nilsson z kolei był mniej przewidywalny. Miewał znakomite wyścigi, ale brakowało mu doświadczenia, przez co zdarzały się też kompletnie nieudane występy, często wynikające z juniorskich błędów. W powszechnym odczuciu Nilsson miał ogromny potencjał i kwestią czasu było wyeliminowanie tych błędów, co mogłoby uczynić go kandydatem do walki o tytuły, podobnie jak Petersona.

Pod względem charakterów byli jednak całkowicie różni. Peterson w Szwecji cieszył się wielkim uznaniem, ale w reszcie Europy miał inny wizerunek. Jego ograniczona znajomość języka angielskiego sprawiała, że wywiady z zagranicznymi dziennikarzami były krótkie i niekomfortowe, przez co sprawiał wrażenie introwertyka. O wiele chętniej rozmawiał z lokalnymi, szwedzkimi dziennikarzami, dzieląc się szczegółami ze swojego życia i pracy, zwłaszcza na tematy związane z rodziną, w tym żoną Barbro i córką Niną.

Gunnar Nilsson był natomiast otwarty i uwielbiał kontakt z mediami. Był tak towarzyski, że czasem sam dzwonił do redakcji, by opowiadać o swoich doświadczeniach w Formule 1. Było to diametralnie różne od zachowania Petersona i przysporzyło Nilssonowi sporo sympatii wśród dziennikarzy czy fanów, co nasiliło się wraz z sukcesem. - Przez wiele lat mojej kariery, nikt nigdy nie poświęcił mi tyle uwagi, ile teraz poświęcają Gunnarowi - powiedział Ronnie Peterson niedługo po wyścigu w Zolder.

Ten triumf przyszedł w idealnym momencie - tuż przed Grand Prix Szwecji. Kibice byli pełni nadziei, że Nilsson powtórzy znakomitą jazdę i zostanie pierwszym Szwedem, który wygra na własnej ziemi. Ta sztuka nie udawała się Ronniemu Petersonowi. Pomimo sympatii do toru Anderstorp, wielu świetnych kwalifikacji i wyścigów brak końcowego sukcesu był zawsze jego bolączką. Tym razem uwaga skandynawskich kibiców nie skupiała się na Ronniem - to Nilsson został nowym bohaterem narodowym. Bilety na to wydarzenie rozeszły się błyskawicznie, jak nigdy przedtem. To miał być początek spełnienia wielkich marzeń, nie tylko o triumfie na własnej ziemi, ale o upragnionym mistrzostwie świata.

Niestety te nadzieje nie miały się spełnić. Ani Nilssonowi, ani Petersonowi nie udało się odniesć zwycięstwa na Anderstorp czy zdobyć tytułu mistrza świata. Nieco ponad rok od historycznego zwycięstwa obaj kierowcy zginęli - we wrześniu 1978 roku Ronnie Peterson zmarł w wyniku komplikacji po fatalnym wypadku na Monzy, zaś dwa miesiące później Nilsson opuścił świat po długiej walce z nowotworem. Był to tragiczny koniec złotej ery szwedzkiego motorsportu.