W motorsportowej przygodzie Valtteriego Bottasa łatwo znaleźć analogie do losu głównego bohatera lektury napisanej przez Sofoklesa. Fin wygląda, jakby rzucono na niego klątwę w postaci braku mistrzostwa w Formule 1. Klątwę, z której nie ma ucieczki, ale pomimo tego, podobnie jak Edyp, robi wszystko, aby oszukać przeznaczenie, co graniczy z cudem.
Kierowca Mercedesa w sierpniu będzie obchodził 32. urodziny, więc czas zdecydowanie nie jest jego sprzymierzeńcem. Zwłaszcza że przed bramą wejściową w Brackley od dwóch lat stoi szeroko uśmiechnięty Geroge Russell, który zaciera ręce na fotel kierowcy Mercedesa, w międzyczasie budując swoją markę, podobnie jak przed laty Bottas w Williamsie.
Wiele wskazuje na to, że za jakiś czas, wspominając kierowcę rodem z Finlandii, nie będziemy go stawiać w jednym szeregu obok Nico Rosberga, a raczej Rubensa Barrichello. Będziemy o nim mówić jako o wiecznej dwójce, która zawsze była w cieniu wielkiej jedynki i po cichu pracowała na jej sukces. Los Valtteriego wygląda na nieodwracalny i sam zainteresowany pozostaje chyba jedną z nielicznych osób, która wciąż w środku wierzy, że jest w stanie przełamać fatum.
Wadliwe aktualizacje systemu
Ileż razy zdarzało się tak, że po aktualizacji systemu na naszym urządzeniu ten zaczął działać gorzej, bądź - co gorsza - totalnie się sypał? Jest to jedna z bardziej frustrujących rzeczy dla użytkowników elektroniki. Garściami z producentów oprogramowań czerpie Valtteri Bottas, ale urodzony w Nastoli zawodnik chyba za bardzo wziął sobie do serca niektóre ruchy programistów.
Po bardzo nieudanym 2018 roku, w którym Bottas ani razu nie wygrał wyścigu, a w trakcie GP Rosji został zmuszony do puszczenia jadącego po kolejny mistrzowski tytuł Lewisa Hamiltona, Valtteri odgrażał się, że w 2019 zobaczymy jego aktualizację do poziomu 2.0. Pomimo śmieszków i memów Fin faktycznie, oprócz zapuszczenia brody, znacznie zmienił swój styl jazdy i podejście do weekendu wyścigowego. Szczególnie było to widać w pierwszej ćwiartce sezonu, gdy Bottas prowadził w klasyfikacji generalnej i faktycznie wyglądał na kogoś gotowego do walki o mistrzostwo.
Niestety z biegiem sezonu okazało się, że aktualizacja działała dobrze tylko przez kilka tygodni i po dłuższym okresie jej używania zaczynała ona obciążać system. Po dwóch zwycięstwach w czterech wyścigach kolejny triumf padł jego łupem dopiero pół roku później. W tym czasie Hamilton zgarnął siedem pucharów za wygranie wyścigu, do swojej kolekcji finisz na najwyższym stopniu podium dwukrotnie dołożyli Charles Leclerc i Max Verstappen, a w Singapurze górą był Sebastian Vettel. Z hucznych zapowiedzi szampańskiej zabawy pozostał mocny początek, po którym gospodarz zasnął o 23 na całonocnej imprezie i obudził się dopiero, gdy większość gości zdążyła się wyszaleć i opuściła już miejsce zabawy.
Rok 2020 miał dać nam wersję 3.0, skuteczniejszą od nie do końca udanej aktualizacji 2.0, która jednak dała nadzieje na to, że wersję 3.0 wystarczy jedynie doszlifować. Natomiast ta bardziej przypominała downgrade do Bottasa 2018, gdyż po udanym GP Austrii Valtteri zupełnie przepadł. Przez kolejne 16 rund wygrał tylko raz, a i przy tym wywołał duży smród - w trakcie wyścigu Hamilton został dwukrotnie ukarany za próbny start w nieprzeznaczonym do tego miejscu, a VB przez team radio w wulagarny sposób i tak uciszał hejterów. Tak, po wyścigu, w którym jego jedyny realny rywal sam się wyeliminował i po serii dziewięciu bez najwyższego stopnia podium, bez większych szans na mistrzowski tytuł. Jest to wymowne i pokazuje, w którym miejscu znalazł się były zawodnik Williamsa.
Ostatni dzwonek na pobudkę
Czas ucieka, a Bottas jak blisko tytułu nie był, tak zamiast się do niego zbliżać, to zaczyna się od niego oddalać. Hamilton, pomimo już 36 lat na karku, wciąż jest w świetnej formie fizycznej i psychicznej, pozostając głodnym ósmego mistrzostwa, dzięki któremu zostałby najbardziej utytułowanym kierowcą w historii królowej motorsportu. Po pierwszym wyścigu sezonu wygląda na to, że w 2021 roku w końcu, po latach niemocy, do pełni sił wraca Red Bull, który kampanię zaczyna z maszyną mocniejszą od tej, którą wystawiła stajnia z Brackley.
Tak więc już nie tylko Hamilton będzie rywalem Bottasa w walce o wyszarpanie upragnionego mistrzostwa, ale do niego dołączy Max Verstappen, a kto wie czy i Sergio Perez nie będzie regularnie podgryzał Fina. Dodatkowo Valtteri przed sezonem 2022 zasiadł już nie na krześle elektrycznym, ale beczce z prochem. George Russell, czyli perełka Mercedesa, w trakcie pamiętnego GP Sakhiru pokazał, że już teraz jest zawodnikiem gotowym na rywalizację na najwyższym poziomie i z miejsca potrafi pojechać na poziomie Bottasa.
Każdy, choćby o milimetr źle postawiony przez fińskiego zawodnika krok, będzie go oddalał od nowej umowy, a przybliżał do niej młodego Brytyjczyka. Tym razem 31-latek musi wziąć się w garść i udowodnić, że wciąż potrafi być wartością dodaną dla wielokrotnego mistrza klasyfikacji konstruktorów. Zwłaszcza, że jeżeli ten zrezygnuje z usług mistrza GP3 z 2011 roku, to najprawdopodobniej Bottas na sezon 2022 będzie musiał szukać swojego miejsca na ziemi poza Formułą 1.
Obecnie jedynym zespołem, który nie ma długoterminowo zaklepanych miejsc i jednocześnie byłby w stanie spełnić wymagania finansowe rodaka Raikkonena jest Alpine. Natomiast francuska stajnia wciąż dysponuje usługami Estebana Ocona, wiele mówiło się również o możliwym przejściu Gasly'ego, a w Formule 2 czeka trzech bardzo obiecujących wychowanków. Tak więc Bottas na pewno nie byłby numerem jeden na liście kandydatów Alpine na sezon 2022, a niewykluczone, że i sam Fin nie zechciałby odchodzić do średniaka i będzie wolał powalczyć o laury w innej serii wyścigowej.
Forteca nie do przejścia
Bottas przez ostatnie dwa lata w swojej wyobraźni, niczym Jerzy Brzęczek trenując reprezentację Polski, zbudował fortecę, która dzielnie odpiera ataki kolejnych hejterów raz po raz, uciszając ich dobrymi wynikami. Tyle że i wyników, i hejterów na próżno szukać. Większość fanów F1 od dłuższego czasu nie traktuje Valtteriego jako poważnego kandydata do zdobycia mistrzostwa, a raczej rzemieślnika, który dzielnie wspiera Hamiltona.
31-latek swoimi wypowiedziami w mediach sam sobie nie pomaga i coraz dalej brnie w walce z mitycznymi rywalami. Fin co roku zapowiada, że kolejny sezon będzie należał do niego i będzie cierniem dla Lewisa Hamiltona. Dodatkowo tworzy w swojej głowie obraz człowieka niekochanego przez społeczność Formuły 1. W większości rozmów opowiada o regularnie spływającym na niego hejcie czy uciszaniu krytyków. Jednak trudno nie krytykować kogoś, kto zapowiadając coroczną walkę o mistrzostwo taką maszyną, jaką jest Mercedes, przez cztery lata wygrywa dziewięć wyścigów.
Przynajmniej dziewięć wyścigów wygrał Lewis Hamilton w każdym sezonie od rozpoczęcia ery hybrydowej. Nawet w skróconym sezonie 2020, aż jedenastokrotnie Brytyjczyk pierwszy przekraczał linię mety i dwucyfrówkę wykręcił nawet, gdy w 2016 roku po tytuł sięgnął Nico Rosberg. Z dziewięcioma wygranymi można myśleć o mistrzostwie, ale w rok, a nie w cztery lata.
Bottas także lubi tworzyć samemu sobie parasol ochronny. Wielokrotnie wręcz wyolbrzymiał swojego pecha w trakcie wyścigów, i faktycznie los często się do niego nie uśmiechał, jak na Imoli, gdy złapał kawałek bolidu Vettela, ale także on sam lubił prowokować różne sytuacje. Jak chociażby w Turcji, gdy uszkodził bolid po kontakcie z Estebanem Oconem, co mu całkowicie posypało wyścig czy jak na Monzy, Bahrajnie, Portugalii i Węgrzech na których przez słabe starty spadał do środka stawki i następnie musiał rozpaczliwie gonić czołówkę. Brak szczęścia dla Valtteriego stał się wygodną wymówką, którą łatwo przysłania nie tylko sobie, ale i fanom własne niedoskonałości, bo gdyby nie mityczny pech, to byłby mistrzem świata. Nie za wygodne?
Niestety jego słowa bardzo brutalnie weryfikuje rzeczywistość. Bottas stworzył wokół siebie aurę człowieka, któremu zawsze wieje wiatr w oczy i któremu wiecznie coś lub ktoś przeszkadza w zdobyciu mistrzostwa. Ale złej baletnicy przeszkadza i rąbek u spódnicy. Valtteri padł ofiarą swoich zapowiedzi, od których nie potrafi się powstrzymać i właśnie to przeszkadza w poważnym odbiorze Fina. Nie, nie to, że ma po prostu mniej talentu od Lewisa Hamiltona czy Maxa Verstappena. Też nie to, że jest w Mercedesie drugim kierowcą. To właśnie jego reakcje wywołują największy absmak i taki a nie inny odbiór postaci Fina.